Na przełomie roku Tadek Gacki i Marek Tumiłowski zostali przez Komendę Hufca oficjalnie urlopowani (czytaj - odsunięci od pracy w Drużynie). Drużynę przejął w charakterze p.o. drużynowego pion. Ryszard Kukuła. Wielu chłopców odeszło z Drużyny zrażonych tym, co działo się na ostatnim obozie i nudą, jaka zapanowała jesienią. Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że Drużyna dotknięta jest głębokim kryzysem. Praca zupełnie się nie kleiła. Chłopców nie interesowały zadania narzucane z góry. W tym czasie coraz bardziej malał wpływ Komendanta Szczepu, hm. Staszka Korwina, na treść i styl prowadzonej pracy. Stopniowo, krok po kroku, ogólne kierownictwo Szczepu przechodziło w ręce Zofii Jasińskiej. Treść i forma zadań planowanych w programie pracy Szczepu coraz bardziej upodabniały go otoczenia składając się na coroczną "sztampę". Zadania takie, jak Turniej Wiedzy Obywatelskiej, Akcja Chorągwiana "Syrena", Święto Hufca, Alert ZHP, obchody rocznic i świąt Rewolucji Październikowej, Dnia Ludowego Wojska Polskiego, Dnia Nauczyciela, Dnia Wyzwolenia Warszawy, 1 Maja itp. narzucane były drużynom do realizacji najczęściej w formie przygotowania akademii szkolnej lub albumu okolicznościowego.

Albumy tematyczne - to był konik ówczesnych władz Chorągwi Warszawskiej. Przy byle okazji zachęcano zastępy, a nawet poszczególnych harcerzy, do kaligrafowania na brystolu i nakleja nań zdjęć oraz wycinków z gazet na zadany temat. Gdy nadchodziła jakaś rocznica, trzeba było wykonać poświęcony jej album. Gdy chciałeś zdobyć jakąś sprawność - album był murowanym elementem próby. W ten sposób w harcówce piętrzyły się stosy niepotrzebnej nikomu makulatury, obrzydzając do reszty tę wykonywaną wyłącznie na pokaz i bezsensowną robotę. Planując te zadania instruktorki były przekonane o ich celowości. Miały do nich serce, więc w jakiś sposób potrafiły swoim entuzjazmem zarazić także harcerki w swojej drużynie. I trzeba przyznać, że w tym właśnie czasie drużyna żeńska była w stanie rozkwitu organizacyjnego.

Odwrotnie było w drużynie męskiej. Kadra nie miała zupełnie przekonania do realizacji tego typu zadań. Traktowała je wręcz wrogo, raz z powodu tego, że były narzucone z góry, a dwa, ponieważ zupełnie nie współbrzmiały one z przekonaniami i upodobaniami chłopców. Nawet jeżeli nie zdawano sobie wtedy w pełni sprawy z tego, że była to próba indoktrynacji młodzieży, to wyniesione z Szesnastki poczucie estetyki harcerskiej powodowało automatyczne odrzucenie tego typu zadań. Wiele wysiłku wkładano w to, by pod jakimkolwiek pretekstem uniknąć ich realizacji. To lawirowanie pochłaniało dużo energii, której nie starczało już na jakiś pozytywny program. Niejednokrotnie lepiej było nie robić nic, niż robić rzeczy upokarzające. Musiało się to odbić na poziomie pracy.

W styczniu pozostało w Drużynie już tylko 8-miu harcerzy. Zawieszono pracę w zastępach. Kilku chłopców wyjechało na Kurs Zastępowych zorganizowany przez Komendę Hufca na zimowisku w Nieznamierowicach. Na Choince, która odbyła się w połowie marca, ukazał się pojedynczy numer Sulimczyka i kilka tygodni później kolejny, zredagowany przez Marka Tumiłowskiego. Niczego to jednak nie zmieniało.

1975 r. Lesław Kuczyński i Marek Gajdziński - wkrótce dwaj plutonowi - podczas Choinki.

Dopiero w maju podjęto próbę wyjścia z impasu. Chłopcy wyjechali na czterodniowy biwak Drużyny do Puszczy Kampinoskiej. W biwaku wziął udział Marek Tumiłowski. Przez większość czasu prowadzone były zajęcia mające na celu pokazanie, jak przygotowywać i przeprowadzać ćwiczenia polowe i zbiórki zastępów. Planowano bowiem jeszcze przed obozem zorganizowanie naboru do Drużyny. Tak też się stało. W jego wyniku pojawiło się kilkunastu kandydatów. Tak odmłodzona Drużyna wzięła w sierpniu udział w kolejnym obozie Szczepu.

Wcześniej jednak dwóch harcerzy, Lesław Kuczyński i Marek Gajdziński, oraz dwie harcerki ze Szczepu, zostało wysłanych na obóz Centralnej Akcji Szkoleniowej Chorągwi Stołecznej ZHP nad jeziorem Kiernoz koło Brzeźna Łyńskiego na Warmii. W Szczepie wyraźnie brakowało kadry. Poza Zofią Jasińską, jej narzeczonym Zbyszkiem Kotem i Ewą Hołodowicz, w czynnej służbie nie było już praktycznie nikogo, kto mógłby cieszyć się zaufaniem tak uformowanego, faktycznego kierownictwa Szczepu. Osoby niewygodne zostały już dawno wyeliminowane z pracy, a nowej kadry w Szczepie nie było. Zośka, która faktycznie przejęła kierowanie Szczepem, musiała tej sytuacji zaradzić. Wybrano po dwie osoby z każdej drużyny i wysłano je na "operację prania mózgu" przeprowadzaną na słynnych chorągwianych kursach instruktorskich. O lojalności dziewcząt nie mogło być żadnych wątpliwości. W przypadku chłopców najprawdopodobniej liczono na to, że ich postawa ujawniona w ubiegłorocznej "aferze chatkowej" dowodzi porzucenia ideałów, którymi kierowała się dawna Szesnastka. Wszystko wskazywało na to, że mogli oni stanowić dobry materiał na lojalnych realizatorów programu ZHP. Jednak życie niesie ze sobą wiele niespodzianek. Jedną z nich było to, że ci dwaj wytypowani chłopcy, choć byli rzeczywiście inspiratorami ubiegłorocznej samowolnej eskapady i drastycznie sprzeniewierzyli się Prawu Harcerskiemu, to jednak w wyniku umiejętnych zabiegów Jarka Kopaczewskiego, Tadka Gackiego i Staszka Korwina zrozumieli swój błąd i, co ważniejsze, całkowicie zmienili swoją postawę, stając się świadomymi swoich obowiązków harcerzami. W dodatku to właśnie oni byli najstarszymi w Drużynie "sygnatariuszami antybabskiego sprzysiężenia" zawiązanego na obozie koło Zbiczna. Niespodzianka druga polegała na tym, że wyjątkowo ten właśnie turnus CAS-u okazał się zupełnie przyzwoity. Nie było na nim prania mózgów w wykonaniu partyjnych speców od propagandy. Kurs prowadził hm. Włodek Paszyński z 17WDH, który starał się przedstawić na nim podstawy prawdziwej metodyki harcerskiej. To, że na 40-tu uczestników tylko 5-ciu zdobyło patenty drużynowych świadczyło o poziomie wymagań i szerokim rozdźwięku pomiędzy tymi wymaganiami, a poziomem przygotowania kandydatów. W normalnej sytuacji na tego typu "kursach" prawdopodobnie wszyscy otrzymaliby pozytywną ocenę. Wystarczyłoby, że nauczyliby się partyjnej nowomowy i zasad "świergolenia". Tym razem, ku ogólnemu zaskoczeniu, osobowość komendanta sprawiła, że wymagano harcerskiej postawy, doświadczenia oraz zdobycia realnej wiedzy i umiejętności prowadzenia drużyny. Fakt, że wśród ocenionej pozytywnie piątki kursantów znaleźli się obydwaj 15-stoletni wówczas harcerze Szesnastki, świadczył o tym, że pomimo kryzysu z Drużyną nie było tak źle, zwłaszcza na tle innych drużyn warszawskich.

W sierpniu miał miejsce kolejny XLVI obóz Szczepu. Tak jak poprzednio, całkowicie samodzielny i koedukacyjny. Namioty rozbito nad jeziorem Średnim koło wsi Piduń, w okolicach Nidzicy na Mazurach. Komendę obozu stanowili: komendantka - phm. Zofia Jasińska, oboźna - pwd. Ewa Hołodowicz, instruktor programowy - pion. Ryszard Kukuła i kwatermistrz - org. Zbigniew Kot. W obozie poza komendą uczestniczyło: 14-tu harcerzy w 3-ech zastępach:

  • Templariuszy - zastępowy trop. Jarosław Bohdanowicz
  • Czwartaków - zastępowy trop. Lesław Kuczyński
  • Łowców Głów - zastępowy trop. Marek Gajdziński

i 15-cie harcerek również w 3-ech zastępach:

  • Dyrektorek - zastępowa trop. Małgorzata Biesiadowicz
  • Kosmotancerek - zastępowa trop. Ewa Łękawska
  • Skarabeuszy - zastępowa trop. Hanna Żuchowska

W punktacji między zastępami znów zwyciężyli chłopcy, a konkretnie zastęp "Łowców Głów" Marka Gajdzińskiego.

Obóz nosił nazwę "Leśne Zmory". Nazwy zastępów nie miały już jednak jednolitego charakteru i w zasadzie w ogóle nie było wiadomo, o co w tej nazwie chodzi. Najwyraźniej kadrze żeńskiej potrzeba było aż dwóch lat i dwóch zmarnowanych obozów, aby przekonać się w praktyce o tym (na co od początku zwracali uwagę instruktorzy Drużyny), że infantylna forma zabawy tematycznej na obozie harcerskim nie ma najmniejszego sensu. Koncepcję tę w tym roku porzucono, zachowując tylko jej zewnętrzne pozory, prawdopodobnie wyłącznie na użytek "urzędników hufca" zatwierdzających program pracy obozu. Nie znaczy to jednak, że nastąpiło jakieś bardziej znaczące, pozytywne przewartościowanie poglądów żeńskiej kadry instruktorskiej. Wręcz przeciwnie, obóz ten jeszcze mniej przypominał dawne obozy Szesnastki.

Jak widać ze składu komendy, kadra Drużyny nie miała już w ogóle żadnego realnego wpływu na program i przebieg obozu. Funkcja Ryśka była czysto symboliczna. Ponieważ nie miał stopnia instruktorskiego i nie należał do koterii, traktowano go jak chłopca na posyłki. Przypomnijmy, że na poprzednich obozach kadra Drużyny była znacznie liczniej reprezentowana. W trudnych sytuacjach, w chwilach gdy musieli walczyć o uwzględnienie ich zdania, mogli się wzajemnie wspierać i podnosić na duchu. Tu Rysiek był sam. Nie mając w nikim oparcia, po prostu pogodził się ze swoją rolą i skapitulował. Warto zauważyć, że na obozie był również w charakterze kierowcy i zaopatrzeniowca dh. hm. Marek Wronkowski, dawny drużynowy Szesnastki. Tyle tylko, że Marek wyraźnie pogodził się ze zmianą charakteru Szesnastki, uznał nowe kierownictwo, a nawet się z nim zaprzyjaźnił. Harcerze mieli mu to za złe, tym bardziej, że wokół jego namiociku koncentrowało się nocne życie towarzyskie kadry obozu. Nocne imprezy adresowane wyłącznie do "towarzystwa wzajemnej adoracji" z grona komendy były często żenujące. Chłopcy odnosili wrażenie, że dla kadry największą przyjemnością na obozie jest gra w brydża do rana i nocne bankiety. Świadczyła o tym werwa z jaką ludzie z grona "Zośka & Company" uczestniczyli w tych imprezach, gdy tylko udało im się "położyć dzieci do łóżek". Z poważnego traktowania obozu nie pozostało już nic. Dawniej obóz był szkołą przetrwania, maratonem sytuacji specjalnie prowokowanych i mających na celu hartowanie ducha. Były one pokonywane solidarnie przez uczestników i kadrę, która podlegała tym samym rygorom, ograniczeniom i trudom życia. Obecnie, w myśl nowej koncepcji obowiązującej w ZHP, obóz przemienił się w radosną i beztroską kolonię pod namiotami, na której chłopcy i dziewczęta mieli wypoczywać oddając się lekkim, niezobowiązującym i przyjemnym zajęciom organizowanym przez dorosłych opiekunów. Z chwilą, gdy zaczęto postrzegać obowiązki instruktorskie na obozie jako ciężką pracę polegająca na "użeraniu się z bachorami", po której należy się godziwy odpoczynek i rekompensata w formie towarzyskiego "jubla", zniszczone zostały naturalne relacje pomiędzy instruktorem a harcerzami, jakimi charakteryzowało się dawniej harcerstwo i Szesnastka. Było to po prostu zaprzeczenie harcerstwa w jego dawnym rozumieniu. Dla harcerzy Szesnastki, a zwłaszcza dla dwóch zastępowych mających w pamięci dawny obraz Szesnastki, a w kieszeni patenty drużynowych, te nocne bankiety stały się czytelnym symbolem myślenia i postawy instruktorów Szczepu. Na obozie nie pozwolono urządzić Chatek. Rajdy piesze zostały poprowadzone do Grunwaldu (chłopcy) i do Nowego Miasta Lubawskiego (dziewczęta). Bieg harcerski był już tylko parodią biegu. Odbywał się w obrębie kręgu namiotów, a przeszkody usytuowane w namiotach polegały na pisemnym wypełnianiu testów sprawdzających odpowiednie teoretyczne wiadomości. Podobny system wprowadzono dla zdobywania sprawności. Chciałeś zdobyć dajmy na to sprawność sanitariusza, musiałeś prawidłowo wypełnić test przepisany na kartce papieru. W tej sytuacji zdobyto naprawdę rekordową liczbę sprawności. Dziwne, że w przypadku stopni nie było aż tak wielkiego "urodzaju". Dzięki temu systemowi chłopcy zdołali zdobyć tylko 2 stopnie ochotnika i 2 odkrywcy. Dziewczętom natomiast "udało się" osiągnąć znacznie lepsze rezultaty i zdobyły 5 stopni ochotniczki, 3 tropicielki i 2 odkrywcy. Pewną wskazówką, dla zrozumienia tak słabych wyników, może być zwrócenie uwagi na charakter i treść pytań zawartych w testach. Ich forma wykluczała sprawdzanie poziomu wyrobienia harcerskiego. Większość pytań dotyczyła zagadnień teoretycznych w rodzaju – kto jest I Sekretarzem KC PZPR, podkreśl prawidłową odpowiedź.

Jednym z bardziej emocjonujących momentów na obozie było gaszenie pożaru lasu, który wybuchł ok. 3 km od obozowiska, a który udało się przy ogromnym wysiłku harcerzy szczęśliwie ugasić.

Po obozie nastąpiły zmiany, które jak się wtedy wydawało, powinny przypieczętować upadek Szesnastki. Widząc co się dzieje i nie mogąc tego zmienić, ustąpił z funkcji Komendanta Szczepu hm.PL Stanisław Korwin-Szymanowski. Jego miejsce zajęła od dawna faktycznie kierująca Szczepem phm. Zofia Jasińska. W tym sensie nic się wielkiego nie stało. Po prostu - sytuacja faktyczna znalazła tylko swoje formalne potwierdzenie. Jednak dla harcerzy Drużyny rezygnacja dh. Staszka była chwilą prawdziwie przygnębiająca. Stracili ostatnie formalne oparcie w osobie Zawiszaka i instruktora, z którego autorytetem musiała się liczyć nie tylko Zośka, ale nawet Komenda Hufca. Jednocześnie z funkcji p.o. drużynowego ustąpił Rysiek Kukuła. Najstarszymi harcerzami w Drużynie pozostali dwaj 15-stoletni zastępowi: Lesław Kuczyński i Marek Gajdziński. Jeszcze przed rezygnacją Staszka Korwina zostali oni mianowani przybocznymi i postanowili na własną rękę ratować Drużynę przed rozwiązaniem. Wiatru w skrzydła dodawały im świeżo zdobyte patenty drużynowych i wiedza którą udało im się zdobyć. Wierzyli, że potrafią wyprowadzić Drużynę z kryzysu. Z powodu braku przygotowanych zastępowych praca była prowadzona w dwóch plutonach pod dowództwem przybocznych. Jednocześnie Lesław i Marek przekonali poprzednich drużynowych, Tadka Gackiego i Marka Tumiłowskiego, do poprowadzenia kursu zastępowych. Wytypowano do niego kilku harcerzy posiadających już obozowe doświadczenie. Zajęcia odbywały w sposób dyskretny, tak aby Komendantka Szczepu nie zorientowała się, że prowadzone są przez Tadka i Mikusia. Nie zaakceptowałaby bowiem tej sytuacji. Warto podkreślić, że jeszcze w październiku obydwaj druhowie, za namową przybocznych, kolejno zgłaszali chęć powrotu z przymusowego urlopu i objęcia funkcji drużynowego. Niestety, obie te kandydatury zostały przez Zośkę odrzucone. Jej oficjalne stanowisko umotywowane było tym, że obydwaj panowie w ubiegłym roku wyraźnie udowodnili, że nie są w stanie efektywnie współpracować z Komendą Szczepu (...czytaj z Zośką), a zwłaszcza realizować przyjęte przez Szczep zadania programowe. Zośka postanowiła więc poszukać kandydata na wakujące stanowisko drużynowego pośród swoich kolegów, instruktorów Hufca Warszawa Ochota. Nie trzeba dodawać, co by to mogło oznaczać dla Szesnastki. Do czasu znalezienia chętnego Drużynę mieli prowadzić przyboczni. Chętny jakoś się jednak nie znajdował i przyboczni prowadzili swoje plutony aż do Choinki w lutym 1976 r. Zbiórki organizowano co tydzień. Celem pracy było wprowadzenie chłopców w tajniki technik harcerskich i pokazanie wzorów dobrych zbiórek zastępów, do powołania których rzetelnie się przygotowywano. Plutony liczyły 12 i 14 harcerzy. Starszy, grupujący chłopców w wieku 13-14 lat, prowadził Lesław, a młodszym, złożonym z 11-12-stolatków, kierował Marek. Obaj przyboczni doskonale się rozumieli i mieli jeden jasno sprecyzowany cel: uchronić Drużynę przed upadkiem.

Zmiany nastąpiły również w drużynie żeńskiej. W związku z awansem Zośki drużynową dziewcząt została pwd. Ewa Hołodowicz, a jej przybocznymi - harcerki wychowane już w drużynie "BCO", odkr. Małgorzata Biesiadowicz i odkr. Hannna Żuchowska. W listopadzie odbyła się uroczystość, której znaczenia nie można było wtedy jeszcze prawidłowo docenić, a której konsekwencje okazały się dla Szesnastki kilka lat później zbawienne. Komendantka Szczepu, Zosia Jasińska, wyszła za mąż za Zbyszka Kota pełniącego wtedy obowiązki Kwatermistrza Szczepu. Do faktu tego nikt nie przykładał większego znaczenia. Jednak już kilka lat później obowiązki rodzinne zaczęły na tyle zaprzątać czas i świadomość Zośki, że jej harcerska "kariera" zeszła na plan dalszy. Stopniowo jej udział w pracach Szczepu słabł, a coraz większe znaczenie zyskiwała Ewa Hołodowicz, która na szczęście była kobietą zupełnie innego formatu.

Marek Gajdziński

Stan Drużyny w dniu 31.12.1975 r.

  • Komendantka Szczepu -phm. Zofia Jasińska-Kot
  • 16WDH-y  "Grunwald"
    • Drużynowy - vacat
    • I Przyboczny - Lesław Kuczyński
    • II Przyboczny - Marek Gajdziński
    • Stan ogółem - 30 harcerzy w dwóch plutonach pod dowództwem przybocznych. Zastępy nie działały.

Więcej...