Przed Państwem relacja z listopadowej wyprawy w Tatry patrolu wędrowników "Włóczykije" - z 2014 roku! 

W listopadowy, długi weekend - związany ze Świętem Niepodległości - postanowiliśmy wybrać się w góry. Oczywistym wyborem były góry na wskroś polskie - Tatry. W sześciu: Dyzma, Korni, Kisiel, Michał, Kuba Kubiak i Gożgże spotkaliśmy się na Dworcu Zachodnim rano w sobotę i wsiedliśmy do pociągu jadącego do Krakowa. Na szczęście mieliśmy wykupione bilety wraz z miejscówkami, więc ominęła nas (niestety) miejscówka przy kiblu.

W Krakowie, na peronie Dworca Głównego spotkalismy wysiadające z tego samego pociągu wędrowniczki z Gdyni, z którymi mieliśmy spać w jednym i tym samym miejscu. Rozpoczęliśmy wraz z nimi poszukiwania autobusu, którym moglibyśmy dojechać do Zakopanego. Uratował nas niezastąpiony Szwagropol. Po długiej, arcyciekawej podróży Via del Zakopianka wreszcie wysiedliśmy w Zakopanem. Prosto z dworca PKS udaliśmy się w kierunku harcówki Obwodu Tatrzańskiego ZHR. Nie zastając nikogo na miejscu, zostawiliśmy straż i udaliśmy się do pobliskiej Biedry na zakupy. Zakupiliśmy: makaron, sos pomidorowy, mięso i słodycze. W miedzyczasie Michalina, drużynowa wędrowniczek, zdążyła zdenerowana zadzwonić do nas jakies 5 razy. Uspokoiliśmy ją, że wkrótce ktoś ma przyjść i otworzyć nam harcówkę. Gdy wróciliśmy na miejsce, okazało się, że wszyscy już weszli do środka.Po rozłożeniu rzeczy, ugotowaliśmy pyszny posiłek, po którego zjedzeniu wybraliśmy się na spacer po Zakopanem. Przeszliśmy Krupówki wzdłuż w poszukiwaniu odrobiny wifi (dla Gożgża) i bankomatu - dla całej reszty. Niektórzy z nas zjedli oscypka i żurawiną, inni w tym czasie obserwowali uliczne wyzwanie polegające na utrzymaniu się na drążku przez określoną ilość czasu. Zatłoczone Krupówki nie są jednak naturalnym środowiskiem wędrownika, wróciliśmy więc do harcówki, gdzie zagraliśmy z harcerkami w grę, zwaną "p" (po zasady odsyłamy do druha Karola). Wkrótce jednak położylismy się spać, ponieważ na dzień jutrzejszy mieliśmy ambitne plany. Przy tym Kuba miał ze sobą Go-Pro, więc bylismy bardzo podnieceni perspektywą zrobienia pięknych zdjęć.Zaraz po pobudce spakowaliśmy się i ruszyliśmy do pobliskiego kościoła na Mszę Świętą - w końcu była niedziela. Po wyjściu z kościoła, skierowaliśmy swe kroki do Biedry, pod którą zjedliśmy pyszne i pożywne śniadanie. Następnie ruszyliśmy w kierunku gór! Weszliśmy na szlak na wysokości Toporowej Cyrhli. Podążaliśmy (mimo utrudnień spowodowanych przez powalone drzewa) szlakiem czerwonym w stronę skrzyżowania szlaków na polanie Psia Trawka, gdzie zjedliśmy drugie śniadanie. Następny postój zaliczyliśmy na Równi Waksmundzkiej. Warto nadmienić, iż po drodze znaleźliśmy niezwykle urokliwą polankę (nieco podmokłą), której zrobiliśmy kilka ładnych zdjęć.

Następnym przystankiem była dolina Białki, gdzie zeszliśmy na tłoczną, asfaltową drogę prowadzącą do Morskiego Oka. Warto zaznaczyć, iż pogoda była niezwykle piękna, w związku z czym turystów było mnóstwo... Postanowiliśmy skorzystać z okazji i zmienić skarpetki, siadając na drodze - jednak zaraz pognali nas z niej jej udzielni władcy, czyli woźnicy "góralskich" bryczek. Chcąc nie chcąc, musieliśmy iść dalej. Przy Wodogrzmotach Mickiewicza moglismy wreszcie oderwać się od tłumu i wejść na zielony szlak, prowadzący do Doliny Roztoki. Część z nas wspominała w tym momencie bieg na wywiadowcę, który odbył się w tej okolicy w 2012 roku - podczas zimowiska w Głodówce.Gdy już zaczęliśmy zbliżać się do ostatniego podejścia, czyli szlaku czarnego, mijający nas turyści zaczęli nas ostrzegać przed zamkniętym schroniskiem w Dolinie Pięciu Stawów. My jednak byliśmy spokojni i nie przejęliśmy się tą wiadomością, gdyż wcześniej dogadaliśmy się z wędrownikami z Zalesia, którzy nocowali od dwóch dni w toprówce, nieco głębiej w dolinie. Wspięliśmy się zatem na górę i stwierdziliśmy, że schronisko faktycznie jest zamknięte, prawodpodobnie z powodu remontu. Doszliśmy bez problemy do miejsca noclegu, gdzie spotkaliśmy wspomnianych wędrowników. Po rozłożeniu się w tym samym pokoju, ugotowaliśmy obiad (przy okazji zbierając gromy od Gospodarza: "czemu harcerze zawsze biorą ryż?!" - w nieco mniej cenzuralnych słowach). Po pysznym posiłku (ryż był tylko trochę przypalony - dzięki Gożgże!) leżąc na łóżkach graliśmy w nowo poznaną grę - czyli "Kontakt". Korni co prawda po wysłuchaniu zasad stwierdził, że gra jest do... bani, ale po kilku rozgrywkach jednak mu się spodobało!Po jakimś czasie zmęczenie jednak wzięło górę i wyszliśmy na chwilę obmyć się w Pięciu Stawach. Zostaliśmy na zewnątrz chwilę dłużej, podziwiając naprawdę piękne nocne widoki. Obserwowaliśmy z podziwem (i niedowierzaniem) świecące czołówki taterników na Orlej Perci. Tej nocy toprówka uratowała niejednego turystę liczącego na schronisko w Dolinie. My, spokojni o swój los, poszliśmy spać.

Po porannej pobudce zjedliśmy śniadanie, przy czym zalesiacy podzielili się z nami żywnością, którą mieli w nadmiarze. Szczęśliwsi i bogatsi o kilka puszek razem wyruszyliśmy w kierunku skrzyżowania szlaków prowadzących na Zawrat i, w drugą stronę, na Szpiglasową Przełęcz. Po pożegnaniu, zaczęliśmy wspinać się w stronę Zawratu, co jakiś czas obserwując wędrowników z Zalesia, widocznych z daleka niczym małe mrówki, pnące się na Szpiglasową. Na Zawracie okazało się, że wiatr uniemożliwia nam spokojne zjedzenie posiłku. Schowaliśmy się więc za załomem skalnym, gdzie wiało troszkę mniej - po czym rozpoczęliśmy robienie kanapek. Naszym następnym celem miała być Świnica! Po drodze niestety przekroczyliśmy linię chmur, i odtąd zamiast słoneczka i pięknych widoków bylismy skazani na zimno i wilgoć. Wspinaczka była dość emocjonująca, co jakiś czas mimo zabezpieczeń w postaci łańcuchów trudno było posuwać się dalej. Wreszcie weszliśmy na sam szczyt, jednak długo na nim nie zabawiliśmy - bardzo silny wiatr i całkowity brak widoku odbierał całą przyjemność ze zdobycia Świnicy. Wiedzieliśmy, że drugie tyle skupienia będzie wymagać od nas zejście po śliskich kamieniach. Po drodze minęliśmy sporą ilość turystów (korzystając z przystanków - jedząc żelki), a w końcu dotarliśmy na Świnicką Przełęcz. Tam mieliśmy podjąć decyzję, czy idziemy dalej na Kasprowy Wierch, czy idziemy w dół. Bardzo silny wiatr ułatwił nam podjęcie decyzji - mieliśmy problemy z tym, żeby przy stawianiu pierwszych kroków w dół utrzymać się na nogach! Ale czekała nas nagroda - całą Halę Gąsienicową oświetlały promienie słońca!

Schodząc i podziwiając widoki, wpadliśmy na pomysł, żeby nagrać pewien filmik za pomocą GoPro. Niestety, nie udało się go później na czas zmontować, ale pamiątka chyba pozostanie. Naszym celem było schronisko Murowaniec, gdzie mieliśmy się zatrzymać, zjeść śniadanie i obejrzeć podhalańskie swastyki. Po drodze zrobiliśmy jeszcze zdjęcie w słowiańskim przykucu nad strumieniem, przy okazji Kisiel zmoczył jedną stopę. Gdy wyszliśmy z Murowańca, słońce zaczęło przygrzewać, zaś na szlaku zrobiło się tłoczno. W którymś momencie przebiegło obok nas dziecko - zaczęliśmy się zastanawiać, czy się zgubił, czy może kogoś szuka. Parę kroków dalej spotkaliśmy rodziców szukających dziecka - powiedzieliśmy im, że ich dziecko chyba nas minęło. Jego mama wróciła zatem, by go poszukać, zaś jego tata podbiegł do przodu, równolegle z nami, do pozostałej dwójki swoich dzieci. Wówczas jedno z nich powiedziało: "ostatni raz widziałem Janka, jak biegł w tamtym kierunku", zaś drugie rzekło: "ostatni raz go widziałeś w życiu!".

Wreszcie zeszliśmy z gór, zjadając po drodze czekoladę, i na piechotę dotarliśmy do harcówki. Tu warto wtrącić parę słów na temat samego lokum - składało ono się z dwóch pięter - na dole (w piwnicy) dwie sale, w których można było spać, zaś na górze kuchnia, łazienka i piękna sala kominkowa. W wystroju dominowało drewno, zaś posadzka była (a właściwie jest) kamienna. Rzeczą, która zwracała uwagę, była wystawa proporców - wśród nich jeden szczególnie nam się spodobał, mianowicie "Śwarne Dziołchy". Polecamy harcówkę uwadze wszystkich, którzy szukają klimatycznego i niezbyt drogiego noclegu w Zakopanem - dziękujemy Obwodowi Tatrzańskiemu! Pierwszą rzeczą, o której marzyliśmy po zejściu z gór był porządny prysznic. Było nas jednak sześciu, więc zanosiło się na dłuższe oczekiwanie - zeszliśmy więc do dolnej sali. I wtedy wędrowniczki z Gdyni okazały się dość niemiłe... Okej, okej - może przebywanie wówczas w naszym towarzystwie, w pomieszczeniu bez okien nie było zbyt przyjemne, ale i tak zrobiło się nam przykro...

Następnego dnia wstaliśmy wcześnie rano i wszyscy razem zabraliśmy się za sprzątanie i pakowanie. Po zdaniu harcówki skierowaliśmy się na dworec autobusowy, gdzie zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie. Czekała nas podróż do Krakowa i przesiadka do pociągu. Galeria Krakowska, gdzie zwykliśmy czekać na przesiadkę, była niestety zamknięta z racji święta. Zasiedliśmy więc w KFC, a ochotnicy (Dyzma, Michał i Kisiel) wybrali się na spacer po Krakowie. Zaszliśmy na Wawel (po drodze dostaliśmy biało-czerwone flagi od Polskiego Stronnictwa Ludowego), gdzie akurat odbywały się uroczystości z okazji Święta 11 Listopada. Obserwowaliśmy chwilę apel, gdy zaś uczestnicy weszli do katedry na Mszę Świętą, zeszliśmy z powrotem na dół i odwiedziliśmy Manufakturę Cukierków przy Grodzkiej. Wreszcie wróciliśmy na dworzec i wsiedliśmy do pociągu - żegnani przez oddział Policji uzbrojony w tarcze i broń gładkolufową.

Naszą kolejną przygodę zakończyliśmy odśpiewaniem Bratniego Słowa na Dworcu Zachodnim w Warszawie - w Tatry na pewno będziemy wracać!

Dyzma Zawadzki