W dniach 24-25 października 2014 r. wziąłem udział w Operacji Kampinos. Postanowiłem wystartować w tym turnieju organizowanym przez Związek Harcerstwa Rzeczpospolitej pod egidą Ministerstwa Obrony Narodowej i Wojska Polskiego, aby zmierzyć się z innymi skautami pretendującymi do miana najlepszego, sprawdzić się w technikach harcersko-survivalowych. Aby poddać się próbie wytrzymałości, odporności na zmęczenie i stres związany z ogromnym wysiłkiem fizycznym i rywalizacją.

Do Operacji przystąpiłem nie bez obaw.  Co prawda nie obce mi są wysiłek i współzawodnictwo, lecz na co dzień pracuję nad sobą w jakże odmiennej dyscyplinie – jako członek kadry narodowej w żeglarstwie także mierzę się z zimnem i ogromnym wysiłkiem fizycznym, czasem wiele godzin spędzając na morzu lub trenując na lądzie, ale przecież jednak dalekie jest to od 24 godzinnej próby walki w wyścigu o przetrwanie wśród wielu starszych i bardziej doświadczonych w technikach surivivalu zawodników.

KWALIFIKACJA

Nie oparłem się jednak pokusie pokonania siebie. Za cel postawiłem sobie ukończenie tego wyścigu. Pierwszym etapem było zgłoszenie i przejście testu teoretycznego z zakresu historii. Po tym etapie zakwalifikowanych zostało 24 zawodników. Wszyscy śledzili prognozę pogody – temperatura w granicach zera mogła zestresować najtrwardszych. Na starcie wyścigu o godzinie 24.00 w piątek stawiło się nas tylko 16. Wystartowałem jako jedyny reprezentant Szesnastej Warszawskiej Drużyny Wędrowników „Włóczykije”, żegnany na starcie przez mojego drużynowego Dyzmę. Przede mną był trwający dobę wyścig pieszo i kajakiem z licznymi punktami kontrolnymi, na których trzeba było stawić się w określonych przedziałach czasowych i zadaniami, których wykonanie pozwalało kontynuować rywalizację.

Ekwipunek, który można było zabrać ze sobą był ściśle określony. Nie można było mieć jedzenia, noktowizora, własnych map czy GPSa. To znacząco utrudniało rywalizację zwłaszcza w części wyścigu przez Puszczę Kampinoską. Ważne też było to, by zabrać ze sobą tylko rzeczy niezbędne – swój plecak przez całą dobę trzeba było mieć ze sobą, podczas biegu, czy robienia niektórych serii pompek...

MOJE MIASTO NOCĄ, CZYLI ILE JEST WARTA IGŁA

Wyścig rozpoczyna się w Warszawie. Od północy do rana biegnąc po mieście docieramy do kolejnych punktów. Podczas 15 kilometrowego biegu musimy wykazać się takimi umiejętnościami jak: odlewanie kuli, wycięcie szablonu i zrobienie graffiti, odsłuchanie i odszyfrowanie wiadomości zapisanej alfabetem Morse'a, wykonanie dokumentu za pomocą maszyny do pisania czy wyszycie emblematu jaszczurki – aby zdobyć igłę do tego zadania trzeba zrobić, bagatela, 100 pompek.

Ten etap kończę jako jeden z pierwszych, co pozwala na 20-minutową drzemkę przed kolejnym, najtrudniejszym fizycznie etapem. Mimo że wydaje się to być krótką chwilą, taka regeneracja okazuje się być kluczową w dalszym przebiegu rywalizacji.

MROŹNYM NURTEM WISŁY ZANIM ZETNIE JĄ KRA

O poranku na plaży pod Mostem Poniatowskim czekają na nas kajaki. Temperatura poniżej zera, przed nami 39 kilometrów do drugiego mostu  w Nowym Dworze Mazowieckim. Wysiłek, zmęczenie, szybkie tempo. Przejmujące zimno powoduje drżenie całego ciała, krople wody zamarzają na ubraniu, co sprawia, że po kilku godzinach prawie nie czuję rąk i nóg. Wysiłek się jednak opłaca. Do mety tego odcinka docieramy jako pierwsi z Hubertem po 4. godzinach morderczego wiosłowania. Po tym etapie na Wiśle z całej grupy zostaje czternastu śmiałków...

OKO W OKO Z DZIKIEM

Przed nami „już tylko” bieg szlakami przez Puszczę Kampinoską. Ruszamy. Do odnalezienia siedem punktów naniesionych na kartę kontrolną. Pokonujemy puszczę wykonując zadania sprawnościowe i pamięciowe. Jednym z zadań jest upragniony ciepły posiłek. Otrzymany zimny surowy kurczak ma być inspiracją do wykazania umiejętności kulinarnych na czas. Szybko i na surowo, czy ciepłe danie? Oto dylemat skauta! Kolejne kilometry szlaków pokonujemy coraz wolniej, zmęczenie już bardzo daje się we znaki. Odnalezienie drogi o zmierzchu sprawia też coraz więcej trudności. Meta wyścigu jest otwarta tylko do 24.00. Poruszanie się po lesie może ułatwić tylko latarka i zimna krew. Przydaje mi się... w pewnym momencie natykam się na dziką lochę z młodymi. Do dzisiaj nie wiem, czy to desperacja w moich oczach, czy silne światło latarki skłaniają je do ustąpienia ze ścieżki. Biegnę dalej, mija dwudziesta godzina wyścigu, 36 km przez puszczę za mną...

„PARSZYWA JEDENASTKA” WYKONUJE ZADANIE

Ostatni punkt na mapie to Gościniec Otulina. Widzę napis „Wejdź do budynku”. Jeszcze nigdy nie przekraczałem progu obcego miejsca taki szczęśliwy. Jest godzina 20.30. Ogień na kominku, ciepło, jedzenie. Okazuje się, że nie tylko ukończyłem ten okrutny wyścig, ale dobiegłem jako... drugi! Przede mną na mecie zameldował się tylko Hubert, z którym wspomagaliśmy się nawzajem podczas wyścigu. Do 23.30 pojawiają się kolejni zawodnicy. W sumie Operację Kampinos kończy nas jedenastu, pozostali wycofują się po drodze. Jednak cała nasza ekipa czterech z 16WDH im. Zawiszy Czarnego melduje się na mecie. Przy porannej rewelacyjnej jajecznicy przygotowanej przez Kuchmistrza Sadka czujemy się morderczo zmęczeni, ale szczęśliwi. Pokonaliśmy siebie, Wisłę i Kampinos. Organizatorzy też spisali się na medal, zabezpieczenie i zaplecze było na najwyższym poziomie. Z Operacji przywożę nagrody i dyplom za 2 miejsce, najważniejsza jest jednak  satysfakcja z wykonania zadania, które przed sobą postawiłem. Ukończyłem Operację Kampinos 2014. Ze statystyk wychodzi mi w sumie zrobienie 200 pompek, 51 km piechotą przez miasto i las, 39 km wodą. Dwadzieścia i pół godziny. I nie był to odcinek przygód Bear Gryllsa ;) Zrobiłem to!

ćw. Maksymilian Jabłecki "Max"
16 Warszawska Drużyna Wędrowników „Włóczykije”