Zaraz po Nowym Roku, dn. 5 stycznia, odbyła się "Choinka" Drużyny z tradycyjnym już prawie programem.

Wkrótce po Choince został mianowany przybocznym (dn. 15.I) dh Zygmunt Piaskowski, dotychczasowy kierownik gromady wilczęcej, który był upatrzony przez "starą gwardię" instruktorów na przyszłego drużynowego. Dotychczasowy bowiem drużynowy Włodzimierz Boerner, mając dużo pracy na wyższej uczelni, nie mógł drużynie poświęcić tyle czasu, ile należało, by ją utrzymać na równie wysokim poziomie. Sytuacja zaś była o tyle poważna, że nie mieliśmy ludzi odpowiednich wiekiem i doświadczeniem do objęcia tego stanowiska - i groziło Szesnastce powtórne "odmłodzenie" szarż, takie, jakie miało już miejsce w 1924 r. przed przyjściem Zyga. 

Teraz było jednak o tyle lepiej, że nad Drużyną czuwali ludzie o wypróbowanych już wartościach harcerskich i organizacyjnych, którzy przed paru laty przyczynili się swą pracą do zajęcia przez nią teraźniejszej świetnej lokaty w Chorągwi Warszawskiej. Dlatego też postanowili oni utworzyć instytucję, któraby młodemu i stosunkowo niedoświadczonemu kandydatowi ułatwiła wciągnięcie się w pracę na stanowisku drużynowego. Znalazło to wyraz w rozkazie z dn. 9 lutego w następujących słowach:

„1. Ustanawiam przy Drużynie Radę Instruktorską.

2. Statut Rady Instruktorów:

par. 1. W skład Rady Instruktorów wchodzą wszyscy mianowani, instruktorzy 16 WDH.

par. 2. Zadaniem Rady Instruktorów jest zwierzchni nadzór nad pracami Drużyny.

par. 3. Ostateczne decyzje w następujących sprawach:

a.) przyznawanie stopni i sprawności,
b.) personalia,
b.) program i nadzór nad jego wykonaniem,
c.) wystąpienia zewnętrzne Drużyny.

3. Mianuję zastępcą drużynowego ćw. Piaskowskiego Z., przy bocznego Drużyny.

4. Z powodu zajęć naukowych biorę urlop do dn, 15.6.

Boerner Wł., drużynowy.

W skład Rady instruktorów weszli druhowie: Zygmunt Wierzbowski, Piotr Pawlikowski, Józef Stawecki i Włodzimierz Boerner, poza tym, w miarę mianowania - przyboczni plutonowi. Zaznaczyć jednak należy, że była to instytucja czasowa, działająca tylko w razie potrzeby - po prostu rodzaj regencji, której zadaniem było chronić młodocianego "króla" od błędów i udzielać mu rad podczas pracy. Rada funkcjonowała więc tak długo, jak istniała potrzeba, po czym przerwała swą działalność, nie podejmując jej aż do dnia dzisiejszego.

Zebrania odbywały się w mieszkaniu Włodka Boernera i miały podobny przebieg, jak dawne Rady Drużyny.

Ponieważ jednak "Gryzmuś" Piaskowski przy całej swej dobroci i opanowaniu był energicznym i sumiennym pracownikiem (najlepszym tego dowodem może być fakt, że umiał pogodzić pracę w drużynie b. ofiarną, z przygotowaniem do matury, później z nauką na politechnice i dawaniem licznych korepetycji, wywiązując się ze wszystkich obowiązków celująco), więc rychło usamodzielnił się zupełnie. Jednakowoż Rada swój bliski kontakt z Drużyną zachowała. Były to bowiem te szczęśliwe czasy, kiedy Drużyna posiadała liczny zastęp "starych Zawiszaków", którzy nie stracili z nią kontaktu; mimo, że czynnie pracować nie mogli, reprezentowali jednak Tradycje Drużyny i byli widomym łącznikiem między dawnymi i nowymi czasy. Jak dużo znaczy i jak ogromny wpływ ma na kształtowanie się młodych pokoleń Drużyny istnienie takiej grupy "starszych panów" - można było ocenić dopiero wtedy, gdy jej zabrakło.

15 kwietnia odbył się konkurs śpiewu między zastępami o nagrodę przechodnią, który wszedł później w tradycję.

W tym czasie nastąpiło powołanie do życia Rady Drużyny, instytucji dawniej tak wszechwładnej, która na pewien czas przerwała swą działalność.

Ponieważ zbliża się Wielkanoc, a ambicją Drużyny od 25 roku było zorganizować podczas tych świąt wycieczkę krajoznawczą, więc i w tym roku postanowiono zadośćuczynić temu szczytnemu obyczajowi. Wyprawiono się więc do Krakowa i zwiedzono parę ośrodków przemysłowych na Śląsku. Na wycieczkę pojechało 6 ludzi.

W maju rozpoczął się dwumiesięczny konkurs pracy między zastępami, o tytuł I zastępu Drużyny i trwał do końca czerwca.

Podczas trwania konkursu został zorganizowany zastęp kolarski pod komendą Jurka Kozłowskiego czyli "Midasa" powołany do życia rozkazem z dn. 25. V.

22 czerwca odbyło się jak zwykle zamknięcie zimowego okresu pracy i przygotowanie do wyjazdu na obóz. Postanowiono go odbyć w pobliżu wsi Przewóz (pow. Kartuzy) nad jeziorem, które zapewniało szeroki rozwój sportów wodnych i rozwinięcie "morskiej" bandery ze Studzienicznej. Ten 10 z rzędu obóz Szesnastki był swego rodzaju eksperymentem, ponieważ postanowiono go odbyć o własnych siłach, tzn. bez opiekuna z K. P. H., ani wreszcie instruktorów.

Komenda składa się z nast. ludzi; Komendant - Gryzmuś Piaskowski. Oboźny - Włodzio Hellmann (mianowany przybocznym 11. V 29). Gospodarz - Janusz Kamieński. Poza tym Jerzy Doliwa-Jankowski i Zdzisław Broncel jako członkowie Komendy. Zastępów 5, ludzi 45. Z powodu dość dużej liczby uczestników dokupiono jeszcze jeden namiot. Poza tym wypożyczono z P. U. W. F. potrzebne przybory sportowe, zaś z Biblioteki Koleżeńskiej przy gimnazjum im. Staszica kilkadziesiąt książek beletrystycznych.

1929 r. Komendant - "Gryzmuś" - phm. Zygmunt Piaskowski.

Przed wyjazdem został sprawdzony i uzupełniony inwentarz obozowy. Na podstawie doświadczeń lat ubiegłych zostały sporządzone plany urządzeń w namiotach i wręczone zastępowym przed przybyciem na miejsce obozu.

Teren obozu, poprzednio wybrany, został zmieniony w ostatniej chwili, wobec braku osłony przed silnymi pomorskimi wiatrami. Ostatecznie rozbito obóz nad jez. Mosty, na wybrzeżu dość wysokim, na polance wśród młodego lasu.

1929 r. Widok na obóz i jezioro Raduni

Reformy wprowadzone na tym obozie wyrażały się między innymi w zaniechaniu robót łatwo niszczących się klombów i ozdób. Wyznaczono jedynie ścieżki ograniczone wałkami ziemnymi. Część obozu była otoczona linką. Emancypacja Drużyny w sprawie gotowania, wyrażająca się w powierzeniu tej funkcji kolejnym kucharzom, dała dobre wyniki, jeżeli chodzi o samo jedzenie, ale została zaniechana na następnych obozach, ponieważ zajmowała niepotrzebnie czas, który mógł być zużytkowany na wyrobienie techniczne.

Jeśli chodzi o plon tego obozu, to dał on dużo w dziedzinie wyrobienia sportowego, o czym świadczą wyniki powakacyjnych zawodów i wyrobienia zaradności i sprężystości chłopców.

Jednym z dowodów tego jest kolejny wynik alarmów, a mianowicie na I, dziennym, najlepszy czas wynosił 4 min., najgorszy 10 min, a już na II z rzędu, nocnym - najlepszy 3 min. 6 sek., zaś najgorszy 9 min. Przy tym mimo wielkich wymagań co do rynsztunku, chłopcy będący pierwszy raz na obozie, uzyskali tak wielką wprawę, że stawali pierwsi, a małe wilczęta zajmowały nawet III miejsce.

W dwa tygodnie po rozpoczęciu obozu zjechali jako wizytatorzy członkowie Rady Instruktorów, w osobach Zyga i Pietrka. W ich też obecności odbyło się dn. 26 i 27 lipca "Święto 10-go obozu", a na nim pierwszy w dziejach obozów Szesnastki - bieg harcerski z 13 przeszkodami.

1929 r. Obóz w Przewozie - poczet sztandarowy.

Poza tym z obozu zrobiono szereg wycieczek po Pomorzu, jak np. 5-dniowa wycieczka Kruków, 3-dniowa Bobrów, 2-dniowa Żbików i t. d. Ogólnie biorąc, bilans obozu był dodatni, i pomimo swego eksperymentalnego charakteru (całkowita samowystarczalność) zupełnie udany.

W początkach września nastąpiło jak zwykle uroczyste otwarcie roku harcerskiego w Chorągwi, w którym Drużyna brała udział w mundurach.

14 września został zaofiarowany listownie tytuł "Honorowego Zawiszaka" Pani Doktorowej Mieczysławie Glińskiej, która z racji, stałego osiedlenia się w Bydgoszczy - straciła ostatnio bliższy kontakt, z tyle Jej zawdzięczającą Drużyną.

Rozkazem z 12 października została Drużyna podzielona na 2 plutony. I - liczący 43 ludzi w 4 zastępach objął Antek Mikoszewski, zwany w czasach swej młodości "Klawidrągiem", potem Jurek Jankowski. II pluton liczący 33 ludzi w 3 zast. objął Włodek Hellmann. Poza tym istniała Gromada Wileczęca. Charakterystycznym jest fakt, że w Drużynie, pod koniec roku 29, pracowało czynnie 10 studentów.

Do istniejącego regulaminu wewnętrznego Drużyny z 14. 11 1924 wprowadzono szereg zmian i poprawek, które narzucały się wobec zmiany warunków pracy, zaszłych od tego czasu. Przywrócono takie do życia Kasę im W. Bisier, która przez pewien czas uległa "zamarciu".

Na Boże Narodzenie postanowiono urządzić obóz zimowy po 2-letniej przerwie (Ostatni obóz w 26/27 r. w Starachowicach).

Komendantem został Jerzy Doliwa-Jankowski, w skład obozu wchodzili: Dzidek Eberhardt - oboźny, Zbyszek Klamer, Jurek Hellmann czyli, "Mecenas", Szulc-Życki, Jaś Poznański, Zdzisław Radwański i Gucio Radwański - gospodarz.

Zamieszkano w jednej z izb szkoły rolniczej w Mielnem (pod Garwolinem), przebieg zaś obozu i jego nastrój świetnie odmalowuje poniżej podana kronika z obozu pióra Gucia, szeroko znanego pod pseudonimem Nie - rada:

"... Rano myjemy się w wodzie z kawałami kry po wierzchu. Przed tym jeszcze Mecenas oblicza, ilu ludzi zmieściłoby się w jego spodnie pyjamowe. "Zbyś" przez ten czas namaszcza twarz kosmetykami, aby godnie stanąć do konkursu o tytuł "mis Miętne". Dzidek pokazuje swą koszulę "a la babcia", Jaś ubiera się najgrzeczniej ze wszystkich, Zdziś jeszcze leży wsłuchany we własne odgłosy, a Jureczek i Tadzio w tym, jak i w każdym czasie dyskutują na temat, czy żyje się dla potomstwa, czy dla przodka, Gucio - sierotka drepce wokół swego gospodarstwa, szykując smaczne, pożywne, a przede wszystkim obfite śniadanie.

Po śniadaniu - szkicowanie, Np, szkic topograficzny całego Miętnego w skali 1:1.

Mecenas jest specjalistą od szkiców perspektywicznych a'la Siemiradzki. Myśli twórczej nie brakuje mu i w szkicach topograficznych. Jureczek, patrząc na jego szkic, pyta nagle zdumiony: "Gdzieś ty tam znalazł drzewa iglaste?" Mecenas zrywa się zaperzony:,, Mówię ci, że są, takie - s u c h e drzewa!" (Miało to za- pewne oznaczać, że w zimie, kiedy niema liści na drzewach, nie można odróżnić liściastych od iglastych).

W południe - drugie śniadanie - zawsze mile widziane. Po śniadaniu - "czas wolny". O ironio! Nigdy nie byliśmy bardziej zajęci jak w tym właśnie czasie. Jest on poświęcony na robienie szkiców na czysto. (W ogóle te szkice... ).

Aby nam sprawić radość estetyczną, Jureczek nastawia radioaparat na piszczenie, co mu się świetnie, jako fachowcowi udaje. Głośnik jest własnością Szkoły Rolniczej, a na naszym patentowanym głośniku spoczywa garnek z zupą.

Uj! Co to za zupa! Codzień lepsza. Ale czyją to jest zasługą, nie powiem, bom skromny. Poza tym jest to po części zasługa gospodyni, która wszystko sama gotuje.

Obiad skończony, "cisza bezwzględna", prawie tak bezwzględna jak Komenda, Jeszcze nieco ciszy względnej i idziemy do lasu, aby zostawić w nim strzępy naszego ubrania i ciała. Gra polega zwykle na tym, że łapiemy jakąś ofiarę, usiłującą przejść z jednego końca lasu na drugi.

Oczywiście łapiemy ją, albo nie, i wszystko jest w porządku. Podejrzane szmery w lesie sprowadzają gajowego, który na koniu, z nożem w jednej ręce, a karabinem maszynowym w drugiej zbliża się i woła grzmiącym głosem: "Wychodźcie złoczyńcy!"

Złoczyńcy wychodzą i tłumaczą, że wcale nie chcą ścinać lasu. Gajowy jednak podejrzewa coś znacznie gorszego, wobec czego szybko odjeżdża na swym dzielnym mustangu.

Złoczyńcy kończą grę, po czym wracają do domu na wesoło. Po drodze ustawiamy się wzdłuż szosy, w znacznej odległości od siebie i sygnalizujemy światłem. Jest to rodzaj zabawy w "zepsuty telefon", tylko mniej przykrej, bo nikt nie potrzebuje chodzić na szary koniec.

Zniekształcenia jednak w sygnalizacji nie są znaczne i słowo zniekształcone pozostaje jednak w dziedzinie słowa nadanego - np. stacja nadawcza sygnalizuje "osioł", a ostatnia odbiera "idiota".

Wreszcie przychodzimy do domu, gdzie nas czeka z utęsknieniem gospodyni i kolacja z jeszcze większym utęsknieniem, ale z naszej strony.

Nauczeni przykrym doświadczeniem nie pijemy już na noc całego litra płynu, lecz tylko około trzech kwaterek. Ta ilość już nie szkodzi zdrowiu.

Zaraz po kolacji Mecenas bierze się do ściągania swych butów i na tym czas mu schodzi, aż do ciszy nocnej. My zaś, zgrupowani przy stole, dyskutujemy na różne tematy słownie i ręcznie. Zbyś nam opowiada prześliczne baśnie, jak to droga mleczna jest zrobiona z piórek aniołków, które z rozkoszą wchłaniają wodór, wypełniający całą przestrzeń międzyplanetarną i w igraszkach rzucają w siebie meteorami, które czasem spadają na ziemię w postaci rozgrzanych do czerwoności kawałków lodu.

Wreszcie Mecenas zdjął buty z nóg i kamień z serca, kładzie spodnie z napisem "do wynajęcia dla kilku biednych studentów", podczas gdy my już leżymy, po czym następuje kwadrans humoru, a wreszcie cisza nocna, przerywana, od czasu do czasu rozpaczliwymi krzykami, które wydaje przez sen Mecenas"... 
(Z kroniki obozu zim. w Miętnem. "Sulimczyk" Nr. 1 i 2, 1930 r. ).

Roman Różycki - "Kronika 25 lat dziejów Szesnastki 1911-1936"- Warszawa 1936 r.
Pisownia zgodna z oryginałem. Przepisał wyw. Daniel Karkowski.

Więcej...