Poniżej prezentujemy artykuł, który ukazał się w czasopiśmie "Harcerz" w dwóch częściach - pierwsza w numerze z dnia 1 stycznia 1919 roku, a druga w numerze z dnia 7 stycznia 1919 roku. Podpisujący się pod artykułami "Podzastępowy Majewski" to prawdopodobnie harcerz Szesnastki pod swoim pseudonimem literackim. Z artykułu możemy się między innymi dowiedzieć czym Jurek Boguski zasłużył na przezwisko "Jałoszka", a także poczuć atmosferę skautowej kolonii - z niemal stuprocentową pewnością możemy potwierdzić, że chodzi o kolonię w Kołbach na Polesiu, pierwszą kolonię skautową na terenie tzw. "kongresówki" (na naszej stronie znajduje się relacja z kolonii). Wóczas poleskie wody stały na tyle wysoko, że poruszano się głównie łodziami. W tekście znajdują się odnośniki, które pomogą czytelnikowi połączyć tekst (w którym nazwa drużyny się nie pojawia) z naszą Szesnastką.
Niestety dwaj główni bohaterowie artykułu zginęli jeszcze w tym samym roku w obronie Ojczyzny (wspomnienie Jurka Boguskiego ukazało się w "Harcerzu" z dnia 1 lutego 1919 roku, zaś wspomnienie Tadeusza Gutowskiego w numerze z dnia 1 lipca 1919 roku i w numerze z dnia 30 sierpnia 1919 roku).
"Harcerza", a także wiele innych harcerskich czasopism, dokumentów i innych archiwaliów, przeglądać można na stronie Niezależnego Wydawnictwa Harcerskiego - http://archiwumnwh.pl - gorąco zachęcam do odwiedzin!
hm. Dyzma Zawadzki
W MOIM ZASTĘPIE
W szkole wszyscy mniej więcej są jednakowi, jedni żywsi, drudzy ślamazarniejsi, ale nigdy nie mają tej bujnej oryginalności co w zastępie. U nas co jeden to inny i co jeden to lepszy. Wprost o każdym by się chciało pisać powieści.
Weźmy na przykład Gucia. Na imię mu co prawda Tadeusz, ale że się nazywa Gutowski1 więc inaczej go nie woła jak: „Gucio” albo: nawet „zaczarowany Gucio”. Dobry ten chłopiec jest bardzo powolny i flegmatyczny, ale nikt z nim nie może długo rozmawiać spokojnie. Gucio naprzód długo z zaciekawieniem słucha jak kto co mówi, a potem w najciekawszym miejscu przerywa wiecznie tym samym pytaniem: „Czyż prawda?!” i z miejsca zaczyna dowodzić że: „przedewszystkiem to nie może być!”
Przeciwnik wnet się zapala i gorączkuje, ale z Guciem sprawa niełatwa. Z zasady nie ustępuje i dopiero gdy jest przypary do muru, a przeciwnik jest rozżarzony do białości, Gucio ciągnie swym przyjemnym głosem: „Już daj sobie spokój – Ty ze mną nie możesz mówić!” I gadaj tu z takim. Czasem się człowiek tylko zirytuje, a zresztą wszyscy lubimy go niezmiernie.
Najwięcej uciechy mamy z zamiłowania Gucia do snu. Śpi jak kamień i ani sposób zbudzić go na wartę. Naprzód się pyta: „Czego?” potem zapewnia że „Przecież to noc!” wreszcie mówi: „Dobrze, dobrze!” pada na posłanie i znów chrapie.
Raz miałem z nim taki wypadek; odstałem już swoje i włażę na siano budzić go na zmianę. Było to na wycieczce i spaliśmy wtedy w dużej stodole pełnej siana, wierzeje której były naoścież otwarte. Ksieżyc świecił, a że była to pełnia, widno było jak w dzień na dworze, a wewnątrz stodoły odróżniałem dobrze każdego śpiącego. Po wielu kramach zepchnęłem Gucia z siana, ułożyłem się, nakryłem, ziewnęłem ostatni raz i słodko zasnąłem. W tej chwili ktoś mnie tarmosi za rękaw. Budzę się i podnoszę na łokciu. Przedemną klęczy Gucio. „Co takiego” – „Te – słuchaj – a gdzie te wrota?”
Rozbroił mnie tym niepojętym rozespaniem, które nie dało mu trafić do wrót otwartych i rzucających snop światła księżycowego do wnętrza. Zaprowadziłem go na skraj brogu, tknąłem palcem i dopiero wtedy powiedział: „Aha!” i zsunął się nadół.
Gucio za to odżywał na wodzie. Pierwszy zachęcał wszystkich do kąpieli, na wyścigi gonił po wiosła i pierwszy wskakiwał do czółna. Był niewyczerpanym w radości i pomysłach. Jedną z największych uciech na wodzie było topienie łodzi na środku rzeki. Siadało nas ze cztery i zaczynaliśmy kołysać łódź gwałtownie, z całej siły. Skutek był natychmiastowy. Łódź całą burtą nabierała wody, wywracała nas i wśród wesołych wrzasków wpadaliśmy w głębinę bądź co bądź kilkumetrową. Teraz każdy nagwałt płynął do wynurzającej się do góry dnem łodzi i starał się usiąść na niej konno. Źle na tem wychodził. Łódź nie utrzymywała równowagi pod ciężarem i gwałtownym wdzieraniem się wszystkich, znów dawała nurka razem z nami wszystkiemi. Dla większej zabawy braliśmy ze sobą psa myśliwskiego Kastora, ale sprytny wyżeł nigdy nie dał się wziąć na kawał, płynął wprost do brzegu, wyłaził, oglądał się z pobłażliwym zdziwieniem i otrząsał skórę.
My już tylko dobrze zmęczeni dawaliśmy pokój zabawie i ująwszy łódź z obu stron za boki kołysaliśmy ją krótkiemi rytymicznemi szarpnięciami na komendę: - raz! dwa! – raz! dwa! – Woda uderzając o burtę wyskakiwała nazewnątrz i po chwili, jeden właził od głowy do lodzi i wylewał resztę wiosłem. Potem wracaliśmy pod prąd, który nas odnosił dość daleko podczas tej całej zabawy.
(d. c. n.)
Podzastępowy Majewski
Harcerz. Tygodnik Młodzieży Harcerskiej, nr 1 rok III, 1 stycznia 1919 r., str. 7
W MOIM ZASTĘPIE (dokończenie)
Ale też pływały nasze chłopaki jak żaby i wskoczyć do wody nawet w ubraniu skautowem było rzeczą codzienną. Raz nawet robiliśmy wielki „bieg na przełaj” przez moczar, jezioro, kanały do rzeki, który trwał chyba z pół godziny.
Zdaje się, że to Gucio był wynalazcą innej zabawy, którą nazywaliśmy: „topienie szczeniąt”. Polegała na tem że czworo łapało piątek za ręce i nogi i rozkołysawszy go w powietrzu nad brzegiem rzeki, na komendę „trzy!” – wyrzucało w powietrze. Nieborak robił kilka kozłów w powietrzu i dawał nura pod wodę wśród wielkiej wesołości pozostałych. Najlepsza była pociecha, gdy podstępem udało się złapać kogoś z tych co nie lubili podobnej operacji. Raz nawet jednego sprytnego nie amatora zwiedliśmy w ten sposób że niby z nim razem umówiliśmy się złapać innego, a dopiero gdyśmy byli u brzega, puściliśmy ofiarę, a zabraliśmy się do kogo należało.
Nie pomogła rozpaczliwa obrona, skąpał się jak należy, - ale zdziwił nas, bo wylazłszy zawołał: „To byczo! – jeszcze raz!” Jeszcze raz więc doświadczył przyjemności „topienia szczeniąt”.
Muszę Wam powiedzieć o jeszcze jednym chłopcu. Zwaliśmy go Jałoszka2. Był najmłodszym z nas wszystkich, miał lat coś 14, kolorki na twarzyczce i był wśród nas długi czas nieszczęśliwym. W domu miał tylko siostry i w dodatku starsze od niego, więc o takiego Benjaminka bardzo dbałe, które go rozpieścić nie rozpieściły, ale chodowały delikatnie. Miał się za to spyszna na naszej kolonji, bo brak zahartowania uwidaczniał się w nim na każdym kroku i pociągał nieprzyjemne skutki. W niczem nie mógł za innymi nadążyć i nawet w marszu pozostawał nieco z tyłu za zastępem, skąd znany z dowcipu Beniek3 porównując go do jałówki idącej z tyłu za krową – nazwał go Jałoszką. Ta nazwa przylgnęła odrazu do niego. Wszędzie się słyszeć zdarzało, „Jałoszka prędzej!” – „Jałoszka spiesz się!” – a nieraz grzmiało zupełnie już groźnym tonem: „Jełoch! – a rusz że się!”.
Biedny Jałoszka! – wprost z łona rodzinnego dostał się do plutonu takich twardych, zahartowanych harcerzy, dla których nic nie istniało strasznego na świecie.
Ale wkrótce przekonałem się, że w tym młodziaku twarda siedzi dusza. Było to przy ciężkiej pracy kopania ziemi. Postanowiliśmy dokoła starego opuszczonego dworu w którym staliśmy obozem, wyciąć w darni alejkę, dla codziennego wprawiania się do biegu przy gimnastyce. Darń była mocno zakorzeniona, gęsta, ziemia twarda i ciężka. Spróbujcie tylko popracować w niej tępą saperką o krótkim trzonku, w gorące popołudnie, a zrozumiecie jak się chce sprostować grzbiet i odpocząć.
Jednak odejść od roboty nie uchodziło, a zresztą instruktor był bez litości, gdy o nią chodziło. Wetknął z ziemię kij i powiedział: „tyle zrobimy do zachodu słońca – a potem kąpiel”. Pracowaliśmy więc w pocie czoła, patrząc smutnie na zniżające się powoli słońce. Jałoszka jednak pod zmyślonym pozorem wydostał się na drugi dziedziniec i na pocieszenie zaczął jeździć na rowerze. Wnet go dostrzegł instruktor: „Jałoszka – złaź z koła – do mnie! – Cóż ty sobie myślisz, inni robią a ty będziesz próżnował? – Marsz do roboty!”
Jałoszka podniósł głowę. Widziałem z twarzy że chce się poskarżyć na to że jest zmęczony, że praca przewyższa jego siły, i taki go żal zdjął, ze poczuł łzy w oczach. Szybko, aby je ukryć pochylił się i chwycił za łopatkę. Widziałem jak się zwalczył w ostatniej chwili i pracował dalej z humorem. Musiał to dostrzec też instruktor, ale nie dał poznać po sobie. To była jego zwykła metoda – wszystko widzieć i zrazu nic nie mówić.
Potem przestaliśmy jakoś zwracać uwagę na Jałoszkę i dopiero inny drobny fakt wykazał mi, że chłopak nie tylko nas doścignął, ale spisuje się wprost dzielnie.
Wracaliśmy właśnie z kąpieli we dwu łodziach oczywiście – na wyścigi. – W pośpiechu druga łódź chcąc skrócić sobie drogę wpadła w szuwary i utknęła. Nasza lżejsza już ją mijała, ale została przytrzymana siłą. Wszczęła się „wielka bitwa morska” na krótką metę. Skorzystałem z zamętu i oparłszy się całą siłą o burtę „nieprzyjacielskiej” łodzi zalałem ją wodą. Zalani podnieśli krzyk, a my tymczasem umknęliśmy im skorzystawszy z zamętu. Przybiwszy do przystani, zajęliśmy pomost i czekaliśmy z drągami i wiosłami w rękach.
Tymczasem druga łódź wylała wodę i zbliżała się do nas całym pędem. Jałoszka stał na przodzie i nim łódź przybiła skoczył z zapałem na nasz pomost. W tej samej chwili łódź odepchnięta wiosłami cofnęła się na wodę. Jałoszka był sam wprost bezbronny w naszych rękach. Stefek H. który zawsze był dość marnym skautem, a potem zupełnie wystąpił, - podskoczył i pchnął w pierś Jałoszkę. Ten kropnął się jak długi i tylko woda nad nim bulknęła.
Chwila była nieprzyjemna. „No” – myślę sobie – „teraz on się rozbeczy albo obrazi napewno”. Tymczasem Jałoszka wyłaził z wody, mokrzuteńki, ale z wesołą miną. „Śmierć tobie” – wrzasnął ze śmiechem i rzucił się na Stefka. Ma się rozumieć, że oburzeni poprzednim postępkiem nietylkośmy go nie bronili, ale nawet pomogli i wnet winowajca złapany pod stodołą dostał „powietrzówkę” to jest od każdego „raz – a dobrze”. Chciano go pierwotnie skąpać w wodzie, ale że lekarz mu kąpiel wzbronił więc instruktor zdecydował, że powietrzówka będzie zdrowszą.
Jałoszka więc okazał się prawdziwym zuchem i niewiem czemu, ale odczuliśmy wielką przyjemność gdy instruktor ująwszy go mokrego, jedną ręką obok siebie, powiedział z uśmiechem: „Będą z Ciebie ludzie Jałoszka!”.
Podzastępowy Majewski
Harcerz. Tygodnik Młodzieży Harcerskiej, nr 2 rok III, 7 stycznia 1919 r., str. 7-8
- Tadeusz Gutowski - ur. 1898 r., ochotnik 1915 r., drużynowy Szesnastki, zmarł z ran 22 czerwca 1919 r. w Wilnie. Więcej informacji w biogramie.
- Jerzy Boguski - ur. 1897 r., ochotnik 1918 r., zmarł z ran 16 stycznia 1919 r. w obronie Lwowa. Więcej informacji w biogramie.
- prawdopodobnie Ignacy Benedykt Wądołkowski - ur. 1897 r., oficer zawodowy, ppłk, harcmistrz, zm. 1969 r. we Wrocławiu. Więcej informacji w biogramie.