Staszek Korwin Szymanowski - 1978 r.Poznaliśmy go jako komendanta hufca, harcmistrza Stanisława Korwin-Szymanowskiego. Później stał się dla nas druhem Korwinem, drużynowym i szczepowym naszej Drużyny. Aż wreszcie, gdy stawaliśmy się studentami, instruktorami bądź harcerskimi oldboyami – po prostu Staszkiem. Przyjacielem i doradcą.

Był człowiekiem niezwykłym. Na podstawie jego życiorysu można by napisać scenariusz pasjonującego filmu. Fakt, że urodził się w 1926 r. w wojskowej rodzinie – generałowie Gustaw Orlicz-Dreszer i Rudolf Dreszer byli jego bliskimi krewnymi - musiał mieć wpływ nie tylko na wyniesiony z domu patriotyzm, ale i fascynację wojskiem. Po ukończeniu szkoły powszechnej założył więc jako 12-letni chłopak mundur 1 Korpusu Kadetów im. Józefa Piłsudskiego we Lwowie. Wojna przerwała marzenia o oficerskiej karierze. Edukację kontynuował w Warszawie, w słynnym gimnazjum im. M. Konarskiego (noszącego wówczas nazwę „1 Miejska Szkoła Zawodowa”), a następnie w Liceum Technicznym prof. Trechcinskiego.

W czasie nauki należał do 10 Warszawskiej Drużyny Harcerzy im. Stefana Batorego, znajdującej się w strukturach Szarych Szeregów. To wiązało się oczywiście z działalnością konspiracyjną. Staszek przeszedł przeszkolenie wojskowe i, z powodu podjętej pracy w zakładach Junkersa, dostał przydział do III Rejonu IV Obwodu AK na Okęcie. Po dekonspiracji placówki został osadzony w obozie karnym w pobliżu Rastenbergu (obecnie Kętrzyn), skąd po grupowej ucieczce trafił do partyzantki w okolicach Nowogródka. Ponowne aresztowanie kończy się obozem na Łotwie i kolejną ucieczką, która wiedzie tym razem do oddziału leśnego na Zamojszczyźnie. Z nim uczestniczył jako żołnierz 42 p.p. AK w Akcji „Burza”. Ranny pod Mińskiem Mazowieckim został ujęty przez NKWD, uniknął jednak Gułagu uciekając z transportu i wstępując ochotniczo do I Armii WP gen. Z. Berlinga. Z nią uczestniczył w walkach o Wał Pomorski i zdobyciu Kołobrzegu.

Po wojnie został skierowany do Szkoły Oficerskiej Artylerii w Chełmie i po jej ukończeniu kontynuował służbę wojskową. Odnowił jednak kontakty z kolegami z konspiracji, działającymi obecnie w podziemiu, w organizacji Wolność Niezawisłość. Uprzedził ich o akcjach represyjnych w rejonie Siedlec i Zamościa. Wyśledzony przez Informację Wojskową został w 1946 r. aresztowany pod zagrożonymi karą śmierci zarzutami, że „usiłował przemocą usunąć ustanowione organa władzy zwierzchniej Narodu albo zagarnąć ich władzę” oraz „przemocą zmienić ustrój Państwa Polskiego” (art. 86 kodeksu karnego Wojska Polskiego z 1944 r.). Po śledztwie, połączonym z torturami, został skazany na 7 lat więzienia. Karę odbył na Zamku w Lublinie i we Wronkach. W 1950 r. wyszedł na wolność na podstawie amnestii.

Więzienie nie przekreśliło na szczęście jego zawodowej drogi życiowej. Znalazł zatrudnienie jako kreślarz, w 1956 r. ukończył Wydział Mechaniczny Budowy Pojazdów Politechniki Warszawskiej i do 1984 r. zajmował się badaniami pojazdów dla przemysłu motoryzacyjnego. Mało kto wie, że pracował nad projektem samochodu dla Jana Pawła II w czasie pierwszej papieskiej pielgrzymki w czerwcu 1979 r.

Wrócił także do swej życiowego powołania – harcerstwa. Po październikowym odrodzeniu ZHP współorganizował w 1957 r. a potem prowadził Hufiec Warszawa Ochota. „(Harcerstwo …) pomogło mi rozwinąć mój nerw społecznikowski, jak i pedagogiczny, bez studiów specjalistycznych. W harcerstwie wykształciłem w sobie ideę państwowości, zrozumiałem co to jest służba w ogóle. Wiem dziś na pewno, że wychowanie młodego pokolenia to wychowanie w duchu obywatelskości, ponieważ dziś i jutro potrzebni są nam obywatele-budowniczowie, a nie wojownicy znający technologię prowadzenia wojny i zabijania” – pisał w swoim harcerskim życiorysie.

Jakie to szczęście, że my, powojenne pokolenie członków 16 Warszawskiej Drużyny Harcerzy im. Zawiszy Czarnego, spotkaliśmy go na naszej młodzieńczej drodze. Przyszedł do nas na początku roku szkolnego 1963, kiedy kończyła się październikowa odwilż i „obsada stanowiska” komendanta Hufca zaczęła być domeną partyjnej nomenklatury odpowiedniego szczebla. Nieprzypadkowo do kontynuowania pracy instruktorskiej wybrał Szesnastkę – najstarszą, bo działającą od 1911 r. drużynę w Warszawie. Przyszedł i od razu nas za sobą porwał. Już wcześniej naszą Drużynę prowadzili wybitni instruktorzy z chlubną okupacyjną i powstańczą przeszłością, ale Staszek był wyjątkowy. Docierał nie tylko do starszych chłopców, ale i do dzieciaków. Pukał do naszych głów i serc, otwierał je na wartości uniwersalne: przyjaźń, wierność, prawość i wypełnianie obowiązków. Nie poprzez drętwe moralizatorskie mowy, ale aranżowane sytuacje na biwakach i obozach. Jego metoda wychowawcza była prosta - przykład osobisty. Był wierny prawu harcerskiemu, nie palił i nie pił i na jego słowie można było polegać jak na Zawiszy. I to nie tylko w mundurze, ale zawsze. Gdy już sami byliśmy instruktorami, wielu z nas nie potrafiło sprostać tym nieskomplikowanym z pozoru, a jednocześnie tak trudnym, wymogom. Wybacz nam to Staszku.

Także w życiu osobistym kierował się duchem obywatelskości, w którym nas wychowywał. Kiedy w latach dziewięćdziesiątych uchylono wyrok z 1947 roku i przyznano mu odszkodowanie za niesłuszne uwięzienie, od razu na sali sądowej prosił o przekazanie całej kwoty na cel społeczny.

Został wierny Szesnastce także po zakończeniu w niej czynnej pracy instruktorskiej z początkiem lat siedemdziesiątych. Do końca życia służył radą i pomocą, pozwalającą jej przetrwać mimo różnych wydarzeń i zakrętów. Także w trudnym dla wychowania młodych ludzi czasie stanu wojennego. Kiedy po nieprzemyślanej akcji instruktora – studenta, młodzi harcerze znaleźli się razem z nim w rękach MO, Staszek włożył harcerski mundur, poszedł na komisariat ratować chłopców i zdołał nakłonić oficera do ich wypuszczenia. Cieszył się, że młody instruktor mógł kontynuować studia.

Dopiero po latach dowiedzieliśmy się od niego, że poza zajmowaniem się nami w Drużynie, miał także inne zajęcia społeczne. Posiadał Kryształowe Serce Honorowego Dawcy Krwi – najwyższe odznaczenie PCK. Był honorowym członkiem żołnierzy „Cichociemnych” z prawem noszenia ich odznaki. Żeby być jej godnym, mimo dojrzałego wieku ukończył kurs spadochronowy i wykonał wiele skoków.

Od 1994 r. aż do śmierci pełnił funkcję Komendanta Kręgu Instruktorów ZHP, zwanego „Ruchem Kamykowym”, kultywującego dziedzictwo harcmistrza Aleksandra Kamińskiego, wielkiego instruktora i wychowawcy, autora książki „Kamienie na szaniec”.

Był z nami do końca. Ilekroć spotykaliśmy się na Choinkach Szesnastki i uroczystościach rocznicowych, wypytywał co robimy, jak nam się powodzi, o dzieci, a ostatnio i o wnuki … W razie potrzeby zawsze można było zatelefonować lub przyjść do jego skromnego mieszkania przy ul. Glogera, zwierzyć się z trosk i podzielić radością. Potrafił słuchać doradzić, a czasem powiedzieć, że idziemy złą drogą. Nawet w szpitalu, gdy był już bardzo chory i sam cierpiał.

Ze śmiercią Staszka i w naszym życiu skończył się pewien etap. Kiedyś jednak znów się spotkamy.

Zawiszacy 

Staszek Korwin 1026-2008