Warszawa, 1 sierpnia 2005 r.

Było nas czternastu: Burak, Piotrek, Artek, Paweł, Strzelec, Kuba Sławiński, Levy, Lenart, Komandos, Kajtek, Marcin Gierbisz, Kuba Burakowski i Narek Marczak. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami spotkaliśmy się o 19:20 na skrzyżowaniu ulic Sobieskiego i Chełmskiej. Stamtąd przemaszerowaliśmy na kopiec.

Piotrek został od razu oddelegowany do warty honorowej przy pomniku przedstawiającym wielką kotwicę "Polska Walcząca". Levego mianowano strażnikiem ognia, którą to funkcję dzielił z nieznaną sobie bliżej druhną. 

 

 

 

 

Uroczystości miały rozpocząć się o 21:00, więc przez prawie godzinę po prostu staliśmy przy nierozpalonym stosie przygotowanym na ognisko. Nie pomyśleliśmy o tym, że już przed 21:00 można było oświetlać drogę na kopiec pochodniami (co było naszym zadaniem po zakończeniu uroczystości).

Zaraz po 21:00 na szczyt kopca wmaszerowała delegacja Straży Miejskiej (był tam też mój brat - MM). Poczet flagowy strażników wciągnął na maszt flagę RP i rozpoczęto uroczystość. Chwilę po tym prezydent Lech Kaczyński wraz z kombatantem rozpalili ognisko pochodniami, po czym wszyscy zgromadzeni (dziennikarze, ochroniarze i zwykli ludzie) zebrali się przy płomieniach. Harcerze stali w łuku w trzech szeregach (później wyglądało to nieco inaczej), a reporterzy bez przerwy przepychali się przed pierwszym szeregiem. 

 

Powstaniec, Eugeniusz Ajewski, projektant pomnika na kopcu, opowiedział gawędę, a po niej duet śpiewaków prezentował piosenki powstańcze. My w tym czasie staliśmy przy ognisku wraz z resztą harcerek i harcerzy, a przy okazji niejaki Jakub S. i Paweł H. udzielili wywiadu do radia.

Po śpiewach Paweł, Strzelec i dwóch harcerzy ze 169 WDH odpalili pochodnie od ogniska, a następnie wszyscy udaliśmy się na drogę prowadzącą na kopiec, gdzie wraz z harcerzami ze 169 WDH ustawiliśmy się na całej jej długości oświetlając ją ogniem z pochodni. Gdy pochodnie się wypaliły większość ludzi opuściła miejsce uroczystości. Wkrótce i my zebraliśmy się u podnóża kopca. Tam okazało się, że nikt nie wziął chlebaka Levego, więc szybko ruszyliśmy pod górę na poszukiwania i po chwili znaleźliśmy zgubę. Po naszym powrocie na dół, a była wówczas godzina 22:40, zawiązaliśmy krąg, zaśpiewaliśmy "Bratnie słowo" i każdy poszedł w swoją stronę. Tylko jeszcze część chłopaków, którzy czekali na rodziców, została z Burakiem pod kopcem.

h.o. Marek Marczak
wyw. Michał Strzelecki