Zaczęło się. Po obozie przyszedł czas na Agricolę. Jechałem tam z duszą na ramieniu, znalem już legendy o nocnych z nogami w jeziorze, żeby nie zasnąć, o sikaniu w trakcie i inne zamordystyczne bajki służące do straszenia młodych harcerzy Jednak nie było tak źle. Po przyjeździe czekała nas pionierka. stawiać urządzenia namiotowe, gdy padła komenda "po jednym z zastępu kuchni". No cóż, ktoś musiał. Poszedłem do tej kuchni i przesiedziałem tam wieczora. Później do obiadu. Jak skończyłem służbę w kuchni pionierka już stała, pozostała tylko pionierka obozu. Wraz z zastępem ("Orły"), w którym oprócz mnie z Szesnastki był jeszcze Paweł Huras i Jakub Kurek, dostaliśmy za zadanie poprawić kuchnię. Postawiliśmy tam kilka stojaków na miski, naprawiliśmy chrustownik i wykonaliśmy inne drobne prace. Tego samego popołudnia dopieszczaliśmy obóz. Ja montowałem totem. Zrobiłem go z Marcinem z Czwórki ze starego korzenia. Do końca obozu nasz namiot był ozdobiony przez totem orła.
Wkrótce zaczęły się regularne zajęcia. Najpierw był zwiad w Płocku. Standard zwiadu, a wracając złapaliśmy stopa, który dowiózł nas do samego obozu. Tylko mieliśmy go poprowadzić. Oczywiście wszystkie skrzyżowania w lesie są takie same, no nie trzeba nawet szczególnie podkreślać, że się zgubiliśmy (pozdrowienia dla Kafiego).
Po kilku dniach w gorące popołudnie wyszedł Psina, nasz komendant (a każdy z trzech tygodni miał innego komendanta) na plac apelowy i zarządził zbiórkę wszystkich za pięć minut spakowanych na chatki. Ja się do plecaka (bo w nim nic nie miałem), ale Kurek i Marcin nie tego komfortu. Żeby zdążyć zapakowali się do śpiworów. Zanim ruszyliśmy z magazynu kilo mąki na zastęp i szczyptę soli. Na wychodne powiedziano nam, możemy zdobyć więcej jedzenia podchodząc obóz nasz i dziewczyn. I tak się stało: w zamiast spać postanowiliśmy podchodzić obozy. Niestety, nasz obóz szybko się zwinął a dziewczyny za bardzo się przejęły swoją rolą i pilnowały tylko toreb z jedzeniem Kuba Kurek wszedł do namiotu dziewczyn i zrobił prowokacyjny hałas, ale nikt nie przyszedł Przed namiotem stała wartowniczka � była około 1,5 metra od namiotu. Narobił jeszcze i nic. W końcu wziął dwie menażki i walnął nimi o siebie. Ale znów nikt nie przyszedł Wziął więc kilka części mundurowych jako trofea i wrócił.
Po nieudanych łowach wróciliśmy do chatki na kilka godzin snu. W tym czasie nasza komenda pod wodzą Orła (jeden z trzech komendantów) przeżywała mordęgi wynikające z naszych czynów. Jakaś grupa podharcerzyła PHMom mechanicznego oboźnego. W odwecie wyżej wymienieni przyszli pod naszą komendę w środku nocy i powiedzieli, że będą śpiewać dopóki nie zostanie im zwrócony oboźny. Jak powiedzieli tak zrobili... Później przyszła komenda dziewczyn z zażaleniem na zniknięcie części mundurów. Dziewczyny wypowiedziały nam wojnę, więc po południu poszliśmy przeprosić je i odtąd był już miedzy nami pokój. Ale to nie koniec. Po kilku minutach od powrotu Orzeł wyszedł na plac apelowy i odgwizdał zbiórkę w strojach pokutnych za 5 minut. Na zbiórce stawili się wszyscy, co do nogi. Jeden zastęp w całości miał powiązane kończyny, inny się biczował. Ale wszystkich rzucił na kolana Kurek w worku na dychę (czyli włosiennicy wykonanej domowym sposobem z opakowania na namiot dziesięcioosobowy).
Potem czas leciał standardowo: zajęcia, warty, służby itd. Przyjechał Szwejk, żeby jako trzeci objąć nad nami komendę w ostatnim tygodniu. Pierwsza noc kadencji była ciężka: bieg na wywiadowcę. Noc w lesie i cały dzień na nogach. Wieczorem dopiero mogliśmy odpocząć. Ale było całkiem fajnie.
Jeszcze kilka dni i nastał koniec Agricoli. Miesiąc kursu mieliśmy za sobą. Poznałem mnóstwo ludzi z Chorągwi Mazowieckiej i mam nadzieje, że niedługo wszyscy będą instruktorami.
autor: Michał Kalenik
współpraca: Jakub Kurek