30 września - 2 października 2005
Manewry rozpoczęliśmy od spóźnienia się na zbiórkę wyjazdową o godzinie 16:30 z powodu korków. Po krótkiej, ale bolesnej, rozmowie z Lechem wsiedliśmy do autokaru. Do Poznania jechaliśmy prawie 5 godzin. Po drodze były dwa postoje. Na pierwszym z nich kupiliśmy na stacji trochę jedzenia i przy okazji znaleźliśmy szalik z napisem "KAZIK" dla kierowców tirów, niestety był za drogi i go nie kupiliśmy. W autokarze Kazik zaczął czytać podręcznik ratownika HOPR, przez co niektórzy posądzali nas o utratę poczytalności. W dobrych nastrojach dojechaliśmy do szkoły, w której mieliśmy bazę. Wypakowaliśmy się szybko z autokaru, a następnie weszliśmy do szkoły. Oboźny manewrów szybko pokazał nam nasze "pokoje" i zaprosił na pokaz slajdów. Na pokazie był wykład o procedurach stosowanych przez PSP w przypadkach masowych, z którymi już mieliśmy do czynienia (na manewrach), więc zaczęliśmy się nudzić. Po pokazie udaliśmy się do szkolnych szatni, w których mieliśmy spać. Zanim jednak się położyliśmy jeszcze długo rozmawialiśmy.
Pobudka była o godzinie 6:16 (czyżby dobry znak?), a następnie zarządzono śniadanie i uroczysty apel otwierający manewry. Około w 7:30 pierwsze patrole ruszyły na grę. My mieliśmy wyjść dopiero o godzinie 11:40!! Jako że mieliśmy kupę czasu udaliśmy się do kina manewrowego. Film katastroficzny szybko nam się znudził, zresztą i tak już go oglądaliśmy. Postanowiłem, że warto poćwiczyć na fantomie i ruszyliśmy we trójkę (tak we trójkę, bo przydzielono nam do patrolu harcerkę z 20 UDH "Mury") potrenować. Wszyscy zrobiliśmy kilka serii, zarówno z maseczką jak i bez. Kiedy skończyły się nam pomysły okazało się, że jest ledwie godzina 9:00. Doszliśmy do wniosku, że coś tu jest nie tak z organizacją, ale cóż nam było począć. Wynudziliśmy się chyba za wszystkie manewry HOPR przez okres 10 lat naprzód, aż wreszcie przyszła pora na nasz patrol. Wyszliśmy podskakując z radości.
Pierwszą przeszkodą był wypadek samochodowy. Nie poszło nam za dobrze, jedna osoba zmarła. Pomimo niepowodzenia ruszyliśmy dalej. Tym razem trafiliśmy na porażenie prądem. Tym razem poszło nam o niebo lepiej. Kazik szukał czegoś, czym byśmy mogli odsunąć przewód, a Karolina dzwoniła po pogotowie. Kiedy się okazało że nie da się nic znaleźć postanowiłem użyć kołnierza. Po usunięciu zagrożenia przystąpiliśmy do resuscytacji poszkodowanego. Okazało się, że nie oddycha i nie ma zachowanego krążenia. Stwierdziliśmy wspólnie, że nie było tak źle i poszliśmy dalej. Trafiliśmy do domu, w którym nierozważny ojciec zostawił dzieci bez opieki. Jedno z dzieci poparzyło się, a drugie pokaleczyło szkłem. Ja wraz z Kazikiem zajęliśmy się dziećmi, a Karolina panikującym ojcem i wezwaniem pogotowia. Tutaj poszło nam średnio. A była to już połowa przeszkód. Na następnej przeszkodzie musieliśmy uratować człowieka, który zadławił się czymś, kiedy szedł na pocztę. Zaczęliśmy od manewru Heimlicha, co, jak nam powiedzieli sędziowie, było błędem. Należało najpierw zastosować uderzenie między łopatki. Nie kłóciliśmy się tylko przeszliśmy do algorytmu zadławienia, ponieważ poszkodowany przewrócił się i zemdlał. Po zaliczeniu tej przeszkody dotarliśmy pod kościół, w którego pobliżu leżała kobieta i właśnie miała napad padaczki. Szybko podbiegliśmy. Zająłem się ochroną głowy, lecz skurcze szybko ustały. Stwierdziliśmy, że kobieta oddycha i ułożyliśmy ją w pozycji bezpiecznej oraz przykryliśmy folią termiczną. Zadzwoniliśmy także po pogotowie. Karolina zajęła się dzieckiem poszkodowanej. Następny punkt był bardzo tajemniczy, wiedzieliśmy jedynie, że ktoś leży pod pomnikiem Armii Poznań. Kiedy tam dotarliśmy, znaleźliśmy przy leżącym mężczyźnie butelkę z denaturatem. Wszystko jasne. Sprawdziliśmy oddech. Brak. Udrożniliśmy drogi oddechowe i w tym momencie poszkodowany wyrzucił z siebie zawartość żołądka, mało brakowało, a znalazłaby się ona na nas. Znowu sprawdziliśmy oddech, tym razem wszystko było w porządku. Ułożyliśmy mężczyznę w pozycji bezpiecznej i przykryliśmy folią termiczną. Zachowaliśmy także butelkę jako próbkę dla pogotowia. To była ostatnia przeszkoda, więc wróciliśmy do szkoły.
Kiedy weszliśmy do środka stanęliśmy przed wyborem: obiad czy wykład? Wybraliśmy oczywiście wykład. Jako że byłem starszy od reszty patrolu i znalazłem się w grupie od 2 klasy liceum udałem się na wykład o psychologii. Wykład był ciekawy, a wiedza na nim zdobyta bardzo przydatna. Wykonaliśmy też kilka ćwiczeń praktycznych. Następnie udaliśmy się na drugi tego dnia wykład o psychologii tłumu. Ten wykład także był ciekawy, lecz pod koniec dało znać o sobie zmęczenie i zacząłem przysypiać.
Po krótkiej przerwie ogłoszono, że zaraz odbędzie się akcja poszukiwawcza w jednym z poznańskich parków. Wzięliśmy apteczki i stanęliśmy na zbiórce. Na akcję mieliśmy dojechać tramwajem. Jednak w tramwaju wybuchła bomba i musieliśmy ratować ludzi z sąsiedniego wagonu. Ja razem z kilkoma osobami z Mazowsza wyciągnąłem 2 czerwonych z wagonu, podejrzewany uraz kręgosłupa i liczne obrażenia. Trzecią osobą, której pomogłem był chłopak w szoku. Zachowywał się agresywnie i musieliśmy go opatrywać we trójkę. Niestety muszę stwierdzić, że aby dobrze ocenić umiejętności ratowników podczas tej akcji potrzeba było zatrudnić dużo więcej sędziów i mieć dużo mniej ratowników do oceniania. Pomysł takiej symulacji był świetny, wykonanie, razem z oceną, niestety nie. Potem wróciliśmy do bazy.
Wkrótce ogłoszono wyjście na ognisko więc szybko zdjęliśmy kamizelki i zostaliśmy w mundurach. Na ognisku każdy okręg HOPR musiał się zaprezentować i wybrać jedną piosenkę. Po ognisku wróciliśmy do szkoły i obejrzeliśmy film, w którym pokazany był wypadek i akcja ratunkowa. Następnie odbyło się podsumowanie gry dziennej (którą, trzeba przyznać, zawaliliśmy), a podczas rozmowy znalazło się kilku druhów, którzy mieli problemy ze swoim brakiem umiejętności i starali się wyżyć poprzez liczne pretensje i uszczypliwe uwagi. Potem wszyscy poszli spać. Z samego rana kazano nam się spakować i ubrać. Jak się okazało jechaliśmy na pokaz ratowniczy z udziałem PSP. Trzy najlepsze patrole miały także wziąć udział w tej akcji, a reszta obserwować. Po akcji strażacy pokazali nam sprzęt ratowniczy, a następnie wróciliśmy do szkoły. Odbył się też test teoretyczny z wiedzy ratowniczej.
Po jakimś czasie zjedliśmy śniadanie, a następnie udaliśmy się na służbę: obstawę mszy i procesji (było kilka interwencji, niektóre poważne, m.in. pomogliśmy panu z pocztu sztandarowego i siostrze zakonnej). Po procesji wróciliśmy znowu do szkoły, gdzie odbył się apel kończący manewry. Wygrał patrol MA-P0005 z 44 WDH "Stanica", a w zawodach indywidualnych druhna z Małopolski Bernardetta Matus.
Zaczęliśmy pakować się do autokaru. W tym czasie Lech musiał się wykłócić się z kierowcą, który próbował wyciągnąć od nas za transport więcej pieniędzy, niż się umówił. Wszystko szczęśliwe się skończyło i mieliśmy czym wracać do domu. Do Warszawy dojechaliśmy późno, bo w Krośniewicach staliśmy bardzo długo w ogromnym korku (roboty drogowe). Wysiedliśmy pod Salą Kongresową i pożegnaliśmy się w kręgu. Razem z Kazikiem zapakowaliśmy dwie zgrzewki wody oraz apteczkę patrolu na deskę ratunkową i ruszyliśmy do domu.
Mimo, że nie wygraliśmy manewrów myślę, że dużo się na nich nauczyliśmy. Między innymi tego, żeby się wcześniej dobrze przygotować.
ćw. Daniel Karkowski