31 sierpnia - 3 września 2006

Mówi się, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, my postanowiliśmy, że wejdziemy i to trzeci raz. Jak się okazało była to decyzja całkowicie słuszna, ale zacznijmy od początku. 

 

Jeszcze w Nowym Mieście pod sklepem...

 

... a tu już u Buraka na działce (pierwsze kazanie ;)

Szesnastka rozpoczęła spływ zbiórką na Dworcu Zachodnim w Warszawie. Na zbiórkę stawili się wszyscy oprócz Buraka i ekipy kwatermistrzowskiej, która była już na miejscu. Zapakowaliśmy się do pks-u i dojechaliśmy do Nowego Miasta nad Pilicą. Stamtąd na piechotkę do Buraka na działkę, oczywiście najkrótszą trasą, a więc z przeprawą przez Pilicę. Przeprawa, poszła prawie, że sprawnie, skończyło się tylko kilkoma pomoczonymi plecakami, śpiworami, ubraniami itd. Może by do tego nie doszło gdyby, nie krzyknął ktoś z drugiej strony, że woda jest tylko do kolan, my naiwnie w to uwierzyliśmy. No a poza tym my zawsze idziemy "na żywioł". Na miejscu były już harcerki z Czterdziestki, z którymi się czule przywitaliśmy po ponad miesięcznym rozstaniu. Później była chwila na wspólne rozmowy, suszenie rzeczy, kolacje. W tym czasie dotarł też do nas Daniel z dwoma zuchmistrzyniami z ZHP. Głównym punktem wieczornego programu były śpiewanki, przy cieście i ciasteczkach upieczonych przez dziewczyny. Były największe hity, takie jak "Napisz do mnie szybko" z solówką Pitera na harmoni, "Aniołek", "Drogi" jak zawsze pięknie wykonane przez Gdynianki, i wiele wiele innych piosenek, których nie sposób tu wymienić. 

 

Panuje wspaniała rodzinna atmosfera.

 

Dziewczyny z Czterdziestki na śpiewankach.

Piter wykonuje na harmonii hit stulecia - "Jej czarne oczy". Z prawej stopa (a nie oczy) w różowym (a nie czarnym) klapku.

Po śpiewaniu poszliśmy spać, ale przedtem odbyliśmy kąpiel w okropnie zimnej Pilicy. Później w śpiworach toczyły się jeszcze długie rozmowy o problemach egzystencjalnych człowieka i innych bardzo ciekawych sprawach. Gdzieś po godzinie drugiej (a chyba już bliżej trzeciej) ostatni rozmówcy zamilkli i wszyscy zasnęli. 

 

Piter i Artur z zaopatrzeniem.

 

Zdjęcie zbiorowe - tylko dlaczego wszyscy ubrali się na buraczano?

Pobudka wcześnie rano, szybkie śniadanie, ostatnie przygotowania, pakowanie no i ruszamy, najpierw na piechotkę do Tomczyc, stamtąd autokar do Drzewicy. Gdy wylądowaliśmy na miejscu, musieliśmy poczekać chwilę na nasze kajaki. Zrobiliśmy kilka pamiątkowych zdjęć. Po chwili dotarły nasze kajaki, więc była najwyższa pora zacząć właściwy spływ. Wodowanie poszło dosyć sprawne, jednak pierwsze ruchy były dosyć nie zgrabne i toporne, bez finezji. No ale po chwili już każdy opanował swój środek transportu i mógł spokojnie płynąć, aż do pierwszej większej przeprawy, gdzie zaczęły się nasze przygody.

 

Wodowanie kajaków.

 

Kaja i Alicja na zdjeciu pt.: "Jest fajnie, jeszcze się nie wywróciłyśmy" ;)

Przeszkody, dosyć trudne, jednym szły lepiej drugim gorzej. Nieraz trzeba było sobie pomagać, chociażby przy wylewaniu wody z kajaka. Ale ogólnie płynięcie szło sprawnie, nurt był silny dlatego dosyć szybko przemieszczaliśmy się na przód. Największe przygody na trasie miał chyba Burak, Kasia, Magda, Gierbo i Burak jr. Mówiąc w dużym skrócie, skończyło się tym, że musieli płynąć w 4 osoby. Ponieważ jeden kajak miał dziurę i się nie nadawał, później na trasie musieli go wymienić. Oczywiście to nie koniec ich przygód, ale poproście ich o opowiedzenie, ponieważ nie sposób opisać wszystko, co przeżyli. 

 

Gierbo i Madzia na zdjeciu pt.: "Jest fajnie, chociaż już się wyrwóciliśmy" ;)

 

Po zatopieniu jednego kajaka niektóre składy się powiększyły.

 

Kokosz i Winiar w niezwykle gustownych i seksownych kapokach.

 

Pawcio, Artek i Maślak prezentują jesienną kolekcję mody.

Inni też mieli masę przygód, choć może nie tak dramatycznych. Gosia z Karoliną "zgubiły" się na rzece - popłynęły złą odnogą rzeki, która nagle im się skończyła. Pomyślcie, co to za głupie uczucie, płyniecie sobie w najlepsze, a tu się Wam rzeka kończy. Ale miały też inną przygodę: uratowały małego pieska, który siedział w krzakach na samym brzegu i nie dawał rady wyjść. Natomiast Kokosz z Winiarem po jednej kąpieli byli już tak wymarznięci, że ledwo dawali radę, ale pokazali klasę. Oni także wpłynęli w "ślepą" odnogę rzeki. Mieli juz serdecznie dość wody, więc stwierdzili, że przeniosą kajak lądem do "właścwiej rzeki". Przeszli pół kilometra asfaltem niosąc kajak, a potem znowu sie do niego załadowali i popłynęli dalej, tym razem już w dobrą stronę. I tylko ludzie, których spotykali, trochę dziwnie się na nich patrzyli. Do tego trzeba, dodać, że każdy zaliczył wielokrotnie wizytę w trzcinach, wbicie się w drzewo, utknięcie na korzeniu, przenoszenie kajaka i sporo innych rzeczy, ale wszyscy dzielnie dawali radę.

 

Przygotowania do mszy.

 

Ojciec Gutek za ołtarzem ułożonym z kajaków.

 

Dexter, a w tle niezwykle malowniczy krzyżo-żagiel z wioseł.

 

Pierwsze czytanie w wykonaniu Kasi. Zdjęcie wbrew pozorom niezwykle artystyczne, tylko szkoda, że nieostre, za ciemne i krzywo skadrowane. ;)

Portret zbiorowy z ołtarzem.

I tak dopłynęliśmy na Pilicę, na miejsce mszy. Od razu przygotowaliśmy z kajaków ołtarz, oraz z wioseł krzyż, ułożyliśmy też ognisko. Musieliśmy czekać na o. Gutka, który miał dojechać do nas i odprawić mszę. W oczekiwaniu na o. Michała i Buraka wraz z swoją ekipą, zagraliśmy w kilka różnych gier i pląsów dla zabicia czasu. W między czasie zaczęło się robić ciemno i zimno, morale upadały, każdy odczuł zmęczenie po ponad 30 kilometrowej walce z rzeką. W oczach zaczęło pojawiać się zwątpienie. Coraz większy chłód i oczekiwanie, niektórzy zawinęli się w folię NRC w celu zwiększenia komfortu termicznego, w między czasie dopłynął też Burak z resztą. Tak więc po kilku godzinach czekania dojechał do nas Gutek wraz z Pawłem Buckim (komendant mazowieckiej chorągwi harcerzy). Msza niezwykle klimatyczna i umacniająca wiarę. Szkoda, że byliśmy tacy zmęczeni i senni.

Po duchowym pokrzepieniu, nastał czas na dalszą drogę 10 km na działkę Buraka, pod osłoną nocy (była godzina pierwsza w nocy). Szybka narada i zapada decyzja: nie poddajemy się, płyniemy dalej. Założyliśmy mokre rzeczy i ruszyliśmy. Niektórzy byli przewidujący i mieli latarki, niestety ja z Morycem nie. Płynęliśmy w miarę zbitą ekipą, co chwila wpadając na mielizny, ale działaliśmy jak zespół, pomagając sobie nawzajem. No i ok. 2:30 ujrzeliśmy nasz cel, ukochaną chatkę Buraka, nagła radość w sercu, że nasz trud został uhonorowany zwycięstwem, dopłynęliśmy, to co w zeszłym roku nas pokonało, w tym roku zostało zwyciężone.

 

Już w domu (sielanka).

 

Aż sie wszystkim uszą trzęsą...

Misio w śpiworku.

Potem spokój, rozpakowywanie kajaków, tym co było mało wody poszli się kąpać, inni zaczęli konsumować kolacjo-obiad inni od razu poszli spać. Tak minął nam najważniejszy dzień wyprawy.

Codzienność spływowa: pakowanie kajaków - ale dlaczego o 7:00 rano po trzech godzinach snu?

Samym rankiem zapakowaliśmy kajaki, i udaliśmy się dalej spać. Ok. godz. 9:00 wstaliśmy, zjedliśmy śniadanie, obejrzeliśmy zdjęcia z tego rocznego obozu. No i nastała smutna chwila rozstania, dziewczyny z Gdyni musiały nas opuścić. Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia, dostaliśmy też pamiątkowe opaski na rękę z mulin. Aż w końcu pojechały...

 

I jeszcze jedno zdjęcie zbiorowe.

 

Karolina i Artek an zdjęciu pt.: "Uścisk dłoni prezesa".

Blee, znowu ta fasolka po bretońsku... :P

Dalej dzień snuł się sennie, każdy robił to co chciał, z ważniejszych spraw odbyliśmy poważną rozmowę na temat zespołu, i przyjechał Idzin, tak pogadać. Wszyscy zaczęli się rozjeżdżać, niektórzy następnego dnia jak np. Dexter, który zaplanował powrócić do Warszawy kajakiem, niestety dopłynął tylko do Wisły, może następnym razem. I tak zakończył się nasz spływ, pełen przygód. Weszliśmy po raz trzeci do tej samej rzeki i wejdziemy czwarty, piąty, szósty... tylko po to by znów przeżyć te chwile, bo za każdym razem tak rzeka pokazuje i uczy nas czegoś nowego, na niej nie da się nudzi.

ćw. Paweł Huras

Garść wrażeń innych uczestników spływu

Spływ był bardzo udany, super atmosfera, dużo spania, i wogóle ciepło komfortowo. ;)

Płynąłem z Winiarem w jednym kajaku. Był to mój pierwszy spływ (drugi raz siedziałem w kajaku). Na początku mieliśmy trochę problemów ze sterowaniem, ale po pewnym czasie opanowaliśmy nasz kajak, który ochrzciliśmy jako "ORP Orzeł". Mieliśmy dużo trudnych sytuacji, z których (nie) wyszliśmy suchą nogą. Jedną z gorszych było zniesienie nas przez prąd na drzewo, pod które zaczeło nas wpychać. Złapaliśmy wtedy tak duży przechył, że cudem się nie wywróciliśmy. Natomiast jednym z fajniejszych momentów był spływ "Orłem" z jazu. Jak się okazało, były tam pozostałości mostu na szczęście nie nadzialiśmy się na nie i popłynęliśmy dalej, bez potrzeby wysiadania z kajaka.

wyw. Karol Kaszyński

Kolejne wcale niepozowane zdjęcie.

Jak sobie pomyślę to normalnie uśmiech od ucha do nosa, wyczes w czosnek i trampki na kółkach.! xD Jakby co: to znaczy tyle co extra bombastycznie i wogóle luczaśnie.! xD
Ten spływ na długo zapadnie w moim małym móżdżku jako fantastyczna przygoda, duża dawka zabawy, uśmiechu i genialna atmosfera. to było coś.! xD
A no własnie, gdyby nie Pawcio i Burak, to byśmy pewnie dalej stały i wylewały wodę z tego dziurawego kajaka. A pamiętam Belovki i moją reakcję jak zobaczyłyśmy nadpływający kajak:
"patrz, ktoś płynie, ajj... będą się z nas śmiali... xP"
"a kto to?"?
"Moryc i Pawcio"
"O NIE! ONI MAJą KAMERĘ.!"
No ale dobrze wyszło. xP Dzięki facety.
No i płynięcie z Kają, nasze głośne śpiewanie i ta czekolada na środku rzeki...
I te cieplutkie polary które przywiozła Ala...
Nigdy też nie zapomnę zbawczego śpiewu Mordzi. Gdyby nie on, to byśmy z Kają nie miały pojęcia gdzie płyniemy... xP
No było poprostu bajecznie. (;

trop. Alicja Bogiel, 40 GDH

Dexter przed wyruszeniem w samotną podróż do Warszawy.

Spływ Drzewiczką był bardzo fajny. Bardzo podobał mi się klimat panujący na spływie i jego goście. :P Jedną z rzeczy, która mi się bardzo podobała, była Msza św. Odprawiona została przez ojca Michała "Gutka" - i była to msza na ołtarzu ułożonym z odwróconych kajaków. Klimat niepowtarzalny. Poza tym podobał mi się spływ Pilicą w zupełnych ciemnościach. Na szczęście trasę pokonaliśmy bardzo szybko, gdyż płynęliśmy wszyscy razem i nawzajem sobie pomagaliśmy. Pamiętam, że rok temu ten odcinek był przerażający, ponieważ nie mieliśmy latarek i płynęliśmy sami. Bardzo podziwiam dziewczyny, które mimo że rok temu nie udało im się pokonać całej trasy, to w tym roku płynęły dzielnie i dotrwały do końca. Wielkie dzięki należą się też Burakowi i jego rodzince za gościnę i organizacje. Fajnie ze znowu nas gościł i połączył rzeką.

ćw. Artur Piątek

 

Wreszcie cywilizacja!