Powsin-Las Kabacki, 5 maja 2007r.

Nasza wyprawa rozpoczęła się o godz. 9:00 zbiórką na Placu Narutowicza. Niestety, było nas tylko czterech, większość gdzieś wyjechała lub była chora. Naszym celem miał być Powsin. Po krótkim oczekiwaniu na Ślepego, który dojeżdżał prosto z działki, w końcu ruszyliśmy na trasę naszego "touru". Szybko dojechaliśmy do Pól Mokotowskich, a stamtąd do Puławskiej. Dolną z górki zjechaliśmy dosyć szybko, najwięcej problemów miał Artur, który na pożyczonym rowerze miał "średnio" sprawne hamulce, co wywoływało konieczność częstego hamowania techniką "na sąsiedzie" i objawiało się głównie przy dojazdach do świateł. Z Dolnej przejechaliśmy do Sobieskiego, a stamtąd prosto do Wilanowa.

Był miły poranek i jeszcze niezbyt gorąco, dlatego jechało nam się dosyć szybko. Około 9:40 zatrzymaliśmy się w barze McDonalds na drugie śniadanie, czyli na shake'a. Później ruszyliśmy do Powsina. Trasa była dosyć przyjemna, było nawet lekko z górki. Niestety, każdy w świadomości miał to, że później będziemy musieli tą samą drogą wrócić, tym razem - pod górę.

Po dotarciu do Powsina skierowaliśmy się do Lasku Kabackiego, gdzie zatrzymaliśmy się na dużej polanie. Usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy gadać o obozie, co przyczyniło się do powstania wielu pomysłów. Poczuliśmy się trochę głodni, dlatego przez lasek przeprawiliśmy się do Tesco, gdzie zrobiliśmy zakupy (kiełbaski, ketchup, coca-cola, bułki i plastikowe nożyki). Niestety, nasz zwiad kwatermistrzowski zapomniał kupić zapałek, co spowodowało kolejne małe opóźnienie.

Po powrocie na naszą polankę (na której było już sporo ludzi), udaliśmy się po chrust. Niestety, nie było to zbyt owocne poszukiwanie, dlatego wpadliśmy na pomysł "przykolegowania" się do kogoś, kto ma już ognisko. Poszło bardzo łatwo, pozostała jeszcze kwestia patyków na kiełbaski, lecz tu też zastosowaliśmy tę samą zasadę i udało nam się je pożyczyć.

Po posiłku udaliśmy się w drogę powrotną, zahaczając oczywiście o McDonalds (tym razem wpadliśmy na lody). Trochę czasu nam tam zeszło, bo zaczęliśmy wspominać dawne dzieje. W końcu wsiedliśmy na nasze rowery, lecz jakoś dziwnie nie mogliśmy usiedzieć na siodełkach, dlatego co poniektórzy jechali na stojąco, lub na plecaku na bagażniku, co powodowało częste wypadanie bagażu. Powrót był równie szybki, co jazda do Powsina. Z obliczeń wynika, że przejechaliśmy łącznie około 42 km.

Wyprawa była bardzo udana i na pewno częściej będziemy powtarzać takie wypady.

ćw. Paweł Huras