Urle, 27 października 2007r.

Spotkaliśmy się o 9:15 jak zwykle na Placu Narutowicza. Przyszło osiem osób: Grzesiek, Bojo, Gierbo, Krzysiek, Pawcio, Levy, Sadek i ja. Postanowiliśmy poczekać trochę na ewentualnych spóźnialskich, lecz żaden się nie zjawił. Ruszyliśmy na przystanek, na którym czekał już na nas tramwaj linii 32. Jechaliśmy sobie właśnie grzecznie na dworzec Warszawa Wileńska, gdy przy ogrodzie zoologicznym do tramwaju wsiadła Zula z 22WDH-ek, która przypomniała nam o wieczornym przyjęciu. Wysiadła na naszym przystanku, lecz my nieco się zagapiliśmy... W momencie, w którym tramwaj miał już odjechać Gierbo wystrzelił z trafną uwagą: "ej, czy my nie mieliśmy wysiąść na Dworcu Wileńska?". Wszyscy popatrzyli przez szybę na przepiękny gmach dworca i w mgnieniu oka wysiedli z tramwaju.

Przeszliśmy podziemiami do dworca, gdzie natknęliśmy się na Mordę. Miał w plecaku wiosła, więc od razu się domyśliliśmy, że będzie ciekawie. Krzysiek poszedł kupić bilety, a my w tym czasie zajęliśmy się lekturą Mordy, czyli poradnikiem survivalu. Gdy wrócił nasz kwatermistrz udaliśmy się do pociągu, w którym zajęliśmy przedział towarowy. W Kobyłce dosiadł się do nas niejaki Tomba-tomba, którego niektórzy pamiętali z kwaterki. Powspominaliśmy dawne czasy i dzięki temu nawet nie zauważyliśmy, kiedy byliśmy w Urlach. Wysiedliśmy więc z pociągu i poszliśmy w kierunku "strzałki", którą kilka dni temu namalował kolega Mordy. Po drodze do pierwszej przeszkody wstąpiliśmy do sklepu, gdzie większość z nas zaopatrzyła się w "Tigera", czyli napój wzmacniający. Przeszliśmy jeszcze z pół kilometra, kiedy Morda wpadł na świetny pomysł. Postanowił, że zbudujemy pewnego rodzaju piramidę. Najpierw dwie osoby stawały przed sobą opierając sobie ręce na ramionach, potem następne dwie wchodziły na nie i również kładły sobie ręce na ramionach i stawały prosto. Resztę zrozumiecie, jak obejrzycie zdjęcia. Po kilku (nieudanych) próbach stworzenia trzeciego poziomu wyruszyliśmy dalej.

Po dotarciu do rzeki szliśmy wzdłuż niej dopóki Morda nie „wyhaczył” kłody, po której można było przejść, żeby zawiesić nad wodą linę niezbędną do survivalowej przeprawy. Po zawieszeniu liny wszyscy przenieśli rzeczy na drugi brzeg i zaczęli się przeprawiać się na tzw. "parówkę" (trzech z nas zrezygnowało z tego ekstremalnego sportu). Pierwszy był Levy, przeprawił się praktycznie bez problemów. Potem był Morda, który niestety nie założył żadnych rękawiczek i prawie przy końcu nie wytrzymał i musiał zeskoczyć, lądując oczywiście w wodzie po kostki; na szczęście zmoczył tylko buty. Następnym śmiałkiem był Pawcio, któremu dobrze szło dopóki nie poprosił Mordy o napięcie liny. Ta zaczęła niebezpiecznie sprężynować i Pawcio wylądował w wodzie na plecach. Nadeszła kolei Boja, który też dotarł na drugi brzeg bez kłopotów. Potem był Sadek, który po przejściu około metra postanowił sobie odpuścić dopóki jeszcze wisiał nad lądem, ale niestety źle wymierzył i wylądował w wodzie. Po nim byłem ja - przeszedłem prawie całą długość, gdy w pewnej chwili całkowicie opadłem z sił i nie miałem jak się podciągnąć. Wtedy nadeszła pomoc w postaci ręki Mordy, który podciągnął mnie ten kawałeczek i wylądowałem suchy na brzegu. Gierbo też próbował przeprawy, ale w końcu zrezygnował; Krzysiek i Grzesiek też nie mieli ochoty. Poszliśmy więc dalej.

Po dotarciu na miejsce ogniskowe udaliśmy się po chrust na ognisko. Po jego rozpaleniu wszyscy mokrzy zaczęli się suszyć, a głodni (w tym i ja) przystąpili do pieczenia kiełbas. Po sytym posiłku razem z Sadkiem postanowiliśmy przeprawić się na drugi brzeg. Niezbyt nam to wychodziło, ponieważ nurt był za mocny, ale po wielu przechadzkach w wodzie z pontonem na plecach w końcu udało nam się wrócić. Po nas kilka osób jeszcze sobie popływało, po czym zagraliśmy w „Trzy patyki”. Po około półgodzinnej zabawie postanowiliśmy wracać, lecz jak to my – wpadliśmy na pomysł, żeby zrobić to drugim brzegiem rzeki. Oznaczało to konieczność kolejnej przeprawy. Nosiliśmy więc patyki i złamane drzewa, żeby zbudować sobie pierwszy most, ale drugi kawałek był za szeroki więc postanowiliśmy zrobić to za pomocą pontonu i liny. Długo zajęło nam wymyślanie sposobu na dobrą przeprawę, a jeszcze dłużej jego realizacja. W tym czasie większość znudzonych wędrowców postanowiła zbudować groblę, która może by i wyszła jak należy, gdyby nie to, że przeprawa powstała jednak szybciej. Zaczęliśmy się przeprawiać, ale gdy ostatni dobijali do brzegu było już ciemno. Po ciemku przebijaliśmy się przez las, aż wreszcie zobaczyliśmy oświetloną latarniami drogę i usłyszeliśmy pociąg. Musieliśmy jeszcze pokonać jakiś płot, żeby wydostać się na drogę do stacji. Zmęczeni wreszcie doszliśmy na peron, gdzie zjedliśmy to, co nam jeszcze zostało i zrobiliśmy kilka fotek.

Wkrótce wsiedliśmy do pociągu i okazało się, że to ten sam, którym jechaliśmy do Urli, a nawet weszliśmy do tego samego przedziału. Niektórzy z nas udali się jeszcze złożyć życzenia 22WDH-ek z okazji 16-tych urodzin, a reszta rozeszła się do domów.

wyw. Kajetan Kapuściński