Okolice Olsztynka, 21-25 maja 2008 r.

"Śladami JP II" - pod takim hasłem przebiegał tegoroczny spływ dla ZZ-tów. Płynęliśmy trasą zbliżoną do tej, po której w 1958r. płynął Karol Wojtyła: najpierw Marózką, jeziorem Pluszne i do Łyny. Był to wspaniały spływ, przeżyliśmy wiele przygód, pozostały nam niezatarte wspomnienia. Musieliśmy zmierzyć się z wieloma przeciwnościami losu, w tym ze złą pogodą, brakiem zgody na przepłynięcie przez rezerwat, problemami kadrowymi. W spływie wzięły udział dwa ZZ-ty: 40GDH-k "Żródło" oraz 16WDH "Grunwald", a także dwaj harcerze z 16 WDH "Sulima", część kadry szczepu i o. Michał Gutkowski. Takiej to ekipie udało się przeżyć ten wspaniały spływ, który na pewno przejdzie do historii jako jeden z najlepszych. Ale jak było? Zacznijmy od początku.

Pamiątkowe zdjęcie "Krejzoli"

O naszym spływie zaczęliśmy myśleć już zimą, kiedy snuliśmy plany na cieplejszą przyszłość. Wybraliśmy więc rzekę, ustaliśmy skład. Nie wszystko okazało się takie proste, a niektórzy w ogóle nie pojechali na spływ. Co gorsze, na tydzień przed spływem okazało się, że nie możemy płynąć Łyną, ponieważ nie dostaliśmy zgody na przepłynięcie przez rezerwat. W ciągu kilku dni musieliśmy zmienić wiele szczegółów. Podjęliśmy więc szybką decyzję: płyniemy Marózką, a naszym celem jest dopłynięcie do Łyny. W tym właśnie czasie kilka osób zrezygnowało z wyprawy, a dodam, że kajaki były już zarezerwowane. No, ale trudno - jakoś musieliśmy sobie z tym poradzić.

No to zaczynamy! Zbliża się godzina zbiórki wyjazdowej za oknem deszcz i pochmurno. Pomimo złych warunków na zbiórkę stawili się Kajtek, Burak jr., Marek, Maślak, Sadek, Marcin Kazimierski, Karol Michalak, Dexter, Dyzma, Ślepy, Łukasz, Burak i ja, Paweł. W strugach deszczu udaliśmy się na Dworzec Zachodni, gdzie po wyczerpującym zwiadzie udało nam się wreszcie dowiedzieć z którego peronu odjeżdża nasz pociąg. Staliśmy właśnie pod daszkiem, gdy miły głosik z megafonu oznajmił: "Pociąg relacji Kraków - Olsztyn Główny przyjedzie z opóźnieniem 10 minut". Dobrze, pomyśleliśmy, mamy trochę więcej czasu. Po dłuższej chwili usłyszeliśmy jednak: "Pociąg Warmia relacji Kraków - Olsztyn Główny wjedzie na peron 9, za zmianę przepraszamy". My staliśmy na peronie 13, więc nim przebrzmiał zachrypły głos z megafonu, złapaliśmy wszystkie nasze rzeczy i pędem, przepychając się przez tłum, ruszyliśmy na nasz peron. Sadek tak biegł, że aż podarł sobie spodenki. Na szczęście zdążyliśmy, nawet udało nam się zająć dwa przedziały, a więc mieliśmy miejsca siedzące i nie musieliśmy jechać wciśnięci pomiędzy drzwi, a WC. Co za miła odmiana! Podróż, jak zwykle: sporo śmiechu.

 

Dworzec i deszcz...

 

Humory dopisują!

Godzina 21:30 dworzec w Olsztynku. Wysiadamy. Silny deszcz. Szukamy naszych busów, które okazały się samochodami. Miały one nas przewieźć na początek trasy jez. Mielno, gdzie czekały na nas już dziewczyny z Gdyni. Po wylądowaniu na miejscu i powitaniu z naszą kochaną Czterdziestką ruszyliśmy do akcji "rozbić namioty zanim kompletnie nas zaleje". Wszystko sprawnie poszło, deszcz też już tylko siąpił. Było już późno więc poszliśmy spać by jutro wstać i ruszyć na podbój wód.

Kilka osób chyba cierpiało na bezsenność bo wstali już o 6 budząc wszystkich. Po ok. 30 min każdy się już wygrzebał ze śpiworka. Przyszedł czas na gotowanie herbaty i robienie kanapek. Początek spływu więc gotowanie herbaty polegało na wrzuceniu do ogniska dużych gałęzi i włożenie do środka garnka z wodą. Na szczęście z każdym następnym dniem ten element przebiegał lepiej. Po posileniu się zaczęliśmy pakowanie. Ok. 8 byliśmy gotowi do wypłynięcia.

 

Pyszne śniadanko

 

Na wodzie... co za piękne słońce

Pogoda była pochmurna, zimno. Podzieliliśmy się na ekipy i ruszyliśmy w trasę. Jezioro Mielno było dosyć spore. Musieliśmy znaleźć wpłynięcie na Marózkę, małą ciekawą rzeczkę. Po poszukiwaniach ustaliśmy, że trzeba wpłynąć w trzciny i tam szukać. Pierwszy poszedł Dexter. Zniknął. Po chwili usłyszeliśmy, że odnalazł rzekę. W tym momencie wszyscy rozpoczęli przedzieranie się przez trzciny. Natalia, z którą płynąłem o mało nie zeszła na zawał serca, ale i tak było fajnie. Marózka okazała się dosyć wąską i płytką rzeką na szczęście na tym odcinku nie trzeba było wysiadać z kajaków. Co jakiś czas zwalone drzewa. Osuwające się liściaste gałęzie do wody. Trzciny. W niektórych momentach nurt był bardzo szybki i naprawdę bardzo trudno było manewrować. Pogoda ciągle nie ciekawa, zimno, na szczęście nie pada. Na przeprawie na tamie Maślak postanowił zsunąć swój kajak do rzeki niestety ten wpadając do wody obrócił się i wszystkie jego i Sadka rzeczy były mokre. Zatrzymując się co jakiś czas posilając się chlebem ze śliwką, dżemem truskawkowo-waniliowym lub nutellą, w różnych grupach dopłynęliśmy do jez. Maróz tam na plaży poczekaliśmy na resztę i rozpoczęliśmy poszukiwań miejsca noclegowego. Po krótkim błądzeniu na jeziorze znaleźliśmy bardzo ładne miejsce.

 

Karol i Kajtek jedna z załóg kajakowych

 

Kajak utknął, przerwa na nuttelę

 

Ola i Magda :)

 

Walka z rzeką

 

II albo i III śniadanie Buraka - teraz wiecie dlaczego dopływa ostatni :)

 

Odcinek rzeki górskiej - jeden błąd i jesteś mokry

Desant. Rozstawianie namiotów, rozpalenie ogniska, budowa kuchni polowej (co prawda jeszcze niezbyt dobra ale już była), gotowanie spaghetti wg. przepisu Oli, przygotowanie ołtarza na msze z okazji Bożego Ciała. Tutaj należy dodać, że dołączył do nas o. Michał Gutkowski, który płynął z nami aż do soboty wieczór. I nadał wspaniały klimat naszemu wyjazdowi. Po mszy chętni zostali przy ogniu. Śpiewaliśmy do ok. 23. Zmęczeni i przemoczeni poszliśmy spać, by wstać jutro ok. 7.

 

Ola przygotowuje spaghetti

 

Suszenie rzeczy i kuchnia polowa konstrukcji Kuby Omieckiego

 

Gutek odprawia Mszę

 

Klimatyczna Msza Święta

Pogoda znowu nie dopisuje, rzeczy wilgotne, deszcz co jakiś czas lekko siąpi. Pakowanie, śniadanie, sprzątanie. Kilku osób postanowiło pomimo nie sprzyjających warunków pogodowych wykąpać się tzn. zmoczyć, namydlić, ponownie zmoczyć i biegiem przebrać się w ciepłe rzeczy. Po zrobieniu pamiątkowego zdjęcia w naszych spływowych koszulkach.

Poranne suszenie i gotowanie wody na herbatę

 

Śniadanie na kajaku

 

Pamiątkowe zdjęcie

 

Po harcerskim z rana :) - nie ma to jak pyszna kawa. Ostatnie użycie kubeczka Kajtka (później został zatopiony)

 

Wypływamy - Paweł i Magda

Ruszaliśmy w innych składach na dzisiejszą trasę. Na sam początek mieliśmy do pokonanie spore jez. Maróz. Gdy dopłynąłem z Magdą do tamy i stawów rybnych w Swaderkach szybko zorientowaliśmy się, że trzeba ok. 1km przenieść kajaki. Na szczęście udało nam się zdobyć numer do osoby, która na traktorze przewiezie nam kajaki. Po chwili oczekiwania, gdy już wszyscy byli, przyjechał nasz nowy środek transportu. Zabraliśmy się w trzech turach. Burak i Gutek w tym czasie udali się na pysznego pstrąga. Ja, Magda, Dyzma i Łukasz udaliśmy się do sklepu gdzie była bardzo duża kolejka (naprawdę!) a następnie na "inne Swaderkowe atrakcje". W tym czasie reszta ruszyła na trasę. Okazało się jednak, że wpłynęliśmy w złe rozwidlenie rzeki. Prawie wszystkim szybko udało się zawrócić. Jedynie Maślak i Marek, którzy informacje o tym, że źle popłynęliśmy potraktowali jako żart, popłynęli dalej. Ale o tym będzie mowa później.

 

Burak i Gutek dopłynęli do Swaderek

 

Przewożenie kajaków traktorem

 

Wrzucanie kajaków na przyczepę tarktora

 

"Swaderkowe atrakcje"

 

Przeszkody - tamy budowane przez bobory

 

Łukasz i Dyzma

Nie płynęliśmy już Marózką tylko rzeczką do jez. Pluszne, którą płynął Karol Wojtyła. Jeden z kanałów ochrzczony przez nas "Yellow River", ponieważ rzeka była przepełniona jakimś żółtym syfem. Była też dosyć płytka co nas zmuszało co jakiś czas do wchodzenia do niej. Na końcu niej była tama z bardzo stromym podejściem, musieliśmy sporo się natrudzić by wciągnąć wszystkie kajaki. Z tamy z Magdą ruszyliśmy jako ostatni pomagając innym wsiąść do kajaków. Lecz szybko dogoniliśmy kilka ekip odpoczywających na jeziorze Pluszne. Niestety za długo się nie dało odpoczywać ponieważ było dosyć chłodno i w dodatku zaczął padać dla odmiany deszcz. Przyszedł czas na szukanie miejsca noclegowego. Udało się przez przypadek znalazłem bardzo fajne miejsce. Wszyscy byli przemarznięci i przemoczeni dlatego trzeba było zrobić szybki desant. Rozpalenie wielkiego ognia, którego nawet Kurek by się nie powstydził, tu musiała czuwać nad nami opatrzność ponieważ znaleźliśmy szybko dużo suchego chrustu, rozbicie naszego jedynego namiotu, ponieważ resztę namiotów miał Marek i Maślak, którzy właśnie wracali bo udało się do nich dodzwonić i powiedzieć im, że źle płyną. Akcja desantowa była niezwykle sprawna. Od razu została zbudowana wielka kuchnia i suszarnia. Zabraliśmy do suszenia siebie i rzeczy, z produktów, które mieliśmy staraliśmy się zaimprowizować jakiś posiłek. Była to walka o przetrwanie. Jednak pomimo pogody i zmęczenia działaliśmy jak jeden zespół. Udało się ugotować ryż z kiełbasą i sosem. A później gdy po dłuższym czasie dopłynęło nasze jedzenie zrobiliśmy pyszny posiłek z kuskusa, dżemu, rodzynek, serka i śliwek. Zrobiliśmy porządek. Gdy się ogarnęliśmy ściemniało się już. Usiedliśmy przy naszym ogniu i zaczęliśmy śpiewać. Później już tylko sen.

 

Piękna rzeczka - "Yellow River"

 

Na zaporze przed Plusznym

 

Wciąganie kajaków na zaporę

 

Nie było to lekkie zjącie - praca zespołowa

 

Szuszenie rzeczy

 

Gotowanie obiadu

W sobotę wstaliśmy ok. 8 było bardzo zimno. Poranek zaczęliśmy od umycia zębów, zjedzenia śniadania, pakowania itp. W końcu ruszyliśmy na dalsze podboje rzeki. Na początek musieliśmy przepłynąć całe jezioro Pluszne. Na samym jego końcu był kanał, dosyć wąski ale spokojnie dało się przepłynąć, prowadził pomiędzy domkami wypoczynkowymi, ośrodkami, restauracją. Wypłynęliśmy z niego na jeziorko. Tak poszukaliśmy następnego kanału prowadzącego na jez. Niskie. Ten okazał się bardzo trudny, pełno trzcin, bardzo wąski. Po drodze musieliśmy zdemontować mostek aby wszyscy mogli przepłynąć. Po krótki ostrym przedzieraniu się dopłynęliśmy do jeziora. Tak się zebraliśmy, okazało się, że dalsza droga nie jest możliwa. Musieliśmy wysiąść na brzegu i zadzwonić po transport kajaków, który nas z powrotem przeżuci do Swaderek. W tym czasie rozpadał się deszcz, było zimno. Kilka osób rozpaliło ognisko by nie zamarznąć oczekując na transport. Ja, Kajtek i Marek udaliśmy się zrobić strzałki aby nasz transport mógł trafić. Ponownie musieliśmy zabrać się w trzech rzutach. Czas oczekiwania był spory, ponieważ spory był odcinek. Osoby, które były już przeuczone udawały się na pysznego smażonego pstrąga. A później ruszały w dalszą trasę Marózką szukając miejsca noclegowego nad jez. Święte.

 

"Katasramatan" - zbiorowy odpoczynek na jeziorze

 

Zdjęcie na środku jeziora

Kto wrzuci Buraka do wody zarobi 400zł ;)

Ten odcinek Marózki był bardzo ciekawy. Szeroki, mocny nurt, piękne widoki, mało przeszkód, brak większych mielizn. Jezioro Święte też okazało się bardzo ładne. Pogoda ciągle nie dopieszczała. Rozbiliśmy obozowisko i zaczęliśmy się przygotowywać do mszy niedzielnej, którą odprawił Gutek. Po klimatycznej mszy, zaczęliśmy robić obiado-kolacje tj. ryż z sosem słodko-kwaśnym i kiełbasą smażoną. W tym czasie opuścił nas Gutek, który powrócił do swoich obowiązków. Tutaj pragnę podziekować za obecność o. Michała, który bardzo nam pomógł pod względem duchowym i nie tylko. Było już dosyć późno deszcz padał, na szczęście mieliśmy duży ogień, w tym czasie przyszedł Szwejku, który ma w pobliżu działkę i zajął się właśnie podsycaniem do ognia. My śpiewaliśmy a gdy po około dwóch godzinach byliśmy przemoczeni zaczęliśmy pląsać. Na tym zeszło nam do ok. 12 w nocy. Pożegnaliśmy dzień. Niektóre osoby zostały się jeszcze trochę posuszyć, posiedzieć i porozmawiać. Czekaliśmy, też na herbatę, którą miał przynieść Szwejk.. Ok. 1 w nocy wszyscy poszli spać.

 

Msza Św niedzielna

 

Msza i piękny widok na jezioro

 

Ołtarz z kajaka, a krzyż z wioseł

 

Ślepy odwarzył się zaśpiewać psalm - gratulacje!!!

o. Michał - dziękujemy za obecność za spływie

Nocne ognisko - nikomu nie przeszkadzało, że padało, liczy się zabawa

Niedzielny poranek przywitał nas słońcem. Ostatni dzień a tu po raz pierwszy ciepło. Po śniadaniu udaliśmy się na piechotę do Kurek. Gdzie zwiedziliśmy sklep. Zrobiliśmy też sobie zdjęcie przy tablicy poświęconej JP II w kościele w Kurkach. Po powrocie na miejsce zapakowaliśmy się do plecaków. Mieliśmy jeszcze chwilę do zdania kajaków. Czas ten wykorzystaliśmy na nauczenie się od dziewczyn kilku piosenek.

 

Przygotowanie śniadania

 

Dziękujemy Oli, że chciała wraz ze swoim ZZ-tem z nami popłynąć :)

 

Wspólne śniadanie - pierwszy dzień słońca

 

Po wielu zmaganiach cel osiągniety - Łyna zdobyta

tablica upamiętniająca papieski spływ

13 osób wsiadło do pustych kajaków i popłynęła do miejsca ich zdania, reszta poszła na piechotę. Sama końcówka do walka wodna, moczenie się bo po raz pierwszy świeciło słońce. Nasze przepłynięcie nie podobało się rybakom, którzy należy dodać łowili w niedozwolonym miejscu. Zadzwonili po policje, ta przyjechała i jedynie nas spisała cykając sobie z nami pamiątkowe zdjęcie.

 

Burak i suszące się kapoki

 

Kubek sam w kajaku

 

Walka na wodzie - ostatnie metry spływu, już puste kajaki

 

tak się kończą zabawy na wodzie :)

 

Chyba, że sięzaczyna to jeszcze mokrzej :)

 

Patrol interwencyjny

Przerzuciliśmy się do Olsztynka. Tam kupiliśmy prowiant na drogę. Udaliśmy się na dworzec. W tym samym momencie na peron z dwóch stron wjechały dwa pociągi w różne strony. Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy my do Warszawy a dziewczyny do Gdyni. I tak zakończył się spływ Marózką, którym celem była Łyna.

Dworzec w Olsztynku - smutek w oczach i śmiech przez łzy ;), że spływ już się kończy

Była to szalona wyprawa, największych "krejzoli". Codzienna walka o przetrwanie w mokrych i zimnych warunkach. Suszenie wszystkiego na ognisku. Ciągły śmiech, ironia, dowcip o kozie, wykład Buraka, msze św., "sztuczniaki", "wycieranie pilota", pstrąg w Swaderkach itp. Wszystko to czyni niezapomniane wydarzenie. Dziękuje też dziewczynom z Czterdziestki, że po spływie chcą z nami jeszcze wsiąść do kajaka, dozobaczenia na następnej rzece. Spływ był bardzo ważnym wydarzeniem, który mam nadzieje był momentem złapania wiatru w żagle przed obozem.

Paweł Huras

Refleksje po spływie

Spływ "Łyną", a tak właściwie " Marózką" był bardzo udanym spływem. Chociaż nie płynęliśmy wcale Łyną (ale dotarliśmy do niej ostatniego dnia) na co wskazuje zarówno nazwa jak i koszulki, a pogoda była mówiąc krótko: beznadziejna - uważam ten spływ za jeden z najlepszych wyjazdów z 16-tką. Jak widać najtrudniej było się zdecydować na wyjazd... Kilka osób odpadło właśnie ze względu na pogodę, ale Ci którzy nie zrezygnowali na pewno nie żałują.

Towarzystwo - jak zawsze najlepsze. Sami najlepsi psyjaciele. Wszyscy się dobrze znali i nie było żadnego "patrzenia w buty". Nie było nas zbyt dużo, ale za to mogliśmy się lepiej poznać. Jak to określił Pawcio: "nie czuło się tak anonimowo jak na Rospudzie". Dzięki wszystkim za wspaniale spędzony czas J. Pogoda, która od samego początku nie dopisywała wręcz budziła w nas weselszy nastrój... Możliwe, że po prostu chcieliśmy utrzymać przyjemną atmosferę, albo po prostu nie chcieliśmy do siebie dopuścić, że ta pogoda może popsuć nasz wyjazd, ale od samego początku było wesoło. Jeszcze pierwszej nocy (przynajmniej nasz namiot) mógł ponarzekać na ból brzucha spowodowany nadmiernym śmiechem. Powstało kilka tekstów, które w innej sytuacji mogłyby w ogóle nie śmieszyć, ale My byliśmy w tak świetnym nastróju, że śmieszyło nas dosłownie wszystko: od sztuczniaków po strasznie długie kawały o bardzo rozbudowanej fabule i mało zrozumiałej puentcie(pointa - nie wiem jak się pisze J) jak: dziabąg czy jehudinmenuhin. Myślę, że pogoda pomogła nam też się zgrać i zbliżyła nas wszystkich do siebie: szybkie desanty, które były po prostu esencją współpracy, a także pomaganie sobie na rzece i wspólne uciekanie przed deszczem - było po prostu super. Jeżeli mowa o towarzystwie to nie zapomne ojca Gutka. Jego obecność wpływała na nas bardzo pozytywnie. Msze prowadzone w takiej przyjemnej atmosferze, jego żerty i w ogóle jego obecność pomagała nam dobrnąć do celu.Raz kiedy byliśmy z Kubą bardzo głodni przy "Yellow River" ojciec zaproponował nam kanapki. Wiem, że to trochę dziwne, że akurat o tym wspominam, ale jestem mu wdzięczny i dziękuję za wspaniały spływ.

Rzeka - Ach tak... Była super. Bardzo zróżnicowana, ciągle zaskakiwała czymś nowym, a przy tym płynęło się bardzo przyjemnie. "Yellow River" - odcinek, który był cały żółty (Burak mówił, że to pyłki kwiatów, ale kto tam wie...), ogromne jezioro "Pluszne", "górski" kawałek z bardzo silnym prądem i wiele, wiele innych tworzyło tą rzekę wyjątkową, a także taką, która nie nudziła i zapewniła nam przyjemny spływ. Jednak jak po każdym wyjeździe znajdzie się też powody do narzekania... W tym roku najberdziej mnie "boli": mój kubeczek appla zatopiony na środku jeziora (Rest In Peace), "nie można już nic powiedzieć" - cytat, który pokazuje jak czasem było "śmiesznie", ale najbardziej mi szkoda tego, że spływ był tak krótki... Ale tak jest po każdym wyjeździe i nie da się tego zmienić.

Czy pojadę na następny spływ? - oczywiście TAK!!! Niezapomniane przeżycie, które mogę polecić każdemu i zachęcam dokorzystania ze spływów oferowanych dla ZZ-tu. Jeszcze raz chciałbym podziękować wszystkim za niesamowity spływ. Mam nadzieję, że zobaczymy się jak najprędzej, a najpóźniej na następnym spływie... DO ZOBACZENIA!!!

wyw. Kajtek Kapuściński

foto: Paweł Burakowski, Paweł Huras i inni