W tym roku przed zimowiskiem każdy miał szansę wpłynąć na rozwój fabuły. Opowiadanie o Siemowicie rozwijało się zgodnie z uznaniem forumowiczów i przybrało taki oto kształt.

Wiek XIII... Książęta walczą między sobą, zmagając się równocześnie z wrogami zewnętrznymi, a także z rosnącym w potęgę możnowładztwem. Jednym z książąt jest udzielny władca ziemi mazowieckiej, Siemowit. Ma on ambicje zdobycia korony polskiej. Jednak na usilne prośby o koronację papież odpowiada negatywnie, a dzielni posłowie Siemowita są także zatrzymywani przez Czechów i Niemców. Książę w akcie desperacji szuka pomocy u krzyżaków, Ci jednak odpowiadają mu, że będą go wspierać dopiero kiedy książę okaże coś co uzasadni jego pretensje do tronu...

Siemowita obudził ciepły i przyjemny promień słońca wpadający do jego komnaty przez małe okienko nad łożem. Przeciągnął się, rozejrzał po doskonale urządzonym pomieszczeniu podziwiając cenne dzieła sztuki i artefakty, które sam niegdyś zdobył. Wiele go kosztowały, lecz wielbił sztukę i chciał mieć z nią jak najwięcej kontaktu.

Ubrał się w swoją błękitną szatę i usiadł przy zawalonym zwojami biurku. Chciał wyjść na spacer i pooddychać trochę świeżym letnim powietrzem, lecz problem, z którym się borykał nie pozwalał mu na więcej odpoczynku niż wymagał jego organizm. Zjawiła się służba. Śniadanie, które mu podano spoczywało na srebrnych tacach i pachniało tak wybornie, że zdołało go oderwać od pracy. Posiłek ten sprawiał mu wiele przyjemności, jednak nie było mu dane go skończyć w spokoju.
Nagle drzwi do komnaty otworzyły się z hukiem. W progu pojawił się Domorad. Był to niezwykle bystry uczony z dworu Siemowita. Podkrążone oczy wskazywały na brak snu, a pognieciona i zakurzona pomarańczowa szata była dowodem na to, że uczony nie próżnował.

-Panie! Wiem jak zdobyć zaufanie krzyżaków!

Wykrzyczał zdyszanym głosem, co spowodowało chwilowe wstrzymanie oddechu księcia. Serce zabiło mu mocniej, a palce, w których trzymał srebrne sztućce zaczęły się lekko pocić. Gdy po ułamku sekundy pierwszy szok minął Siemowit drżącym głosem zapytał.

-Domoradzie! Nie trzymaj mnie dłużej w niepewności. Cóż muszę zrobić?

Uczony podszedł do biurka i rzucił na nie wielką, starą księgę, okutą w poczerniała już skórę i wykończoną złotą nicią. Na jej okładce został wytłoczony kielich, o pięknych zdobieniach, a nad nim widniał starannie wyszyty napis: "Sangreal"

- Panie. Musimy zdobyć Świętego Graala!

Po miesiącu ciężkiej pracy i podróży między dworami w poszukiwaniu ksiąg z istotnymi informacjami, Siemowit wpadł na dwa tropy. Jedna z ksiąg wspominała o zakonnikach z zakonu "Lumen" (co oznacza zakon światła) mieszkających w górach daleko na wschodzie, oraz o alchemikach/druidach, których mottem jest Arbor honoretur, cuius nos umbra tuetur (co w wolnym tłumaczeniu oznacza Niech będzie uczczone drzewo, którego cień nas osłania), którzy skrywają się gdzieś w słowiańskich lasach

na południu.

Co powinien zrobić Siemowit?

W drogę!

W bladym świetle świeczki padającym na mapę widać było dwie kreski narysowane przez Siemowita. Jedna prowadziła na wschód, aż do odległych i niezamieszkałych gór, druga zaś na południe do wielkich zalesionych terenów, z których nikt jeszcze nie wrócił. Powieki same mu się już zamykały ze zmęczenia... Spędził już ponad tydzień na rozmyślaniu, którą drogę obrać, lecz żadna ze stron nie miała w jego oczach przewagi.
-Trudno...- pomyślał i zaczął notować w swoim okutym w czerwoną skórę notatniku. - Domorad ruszy na wschód, Ja zaś na południe...

Kiedy słońce wschodziło i zaczęło powoli oświetlać dwór Siemowita, na dziedzińcu stało już 4 okutych w błyszczące zbroje i uzbrojonych w długie miecze rycerzy. Na ich piersiach widniał czarny orzeł, a z hełmów zwisały żółto-czerwone pióropusze. Ich konie były czarne, ubrane w lekką zbroję i niezwykle dostojne. Siemowit podziwiał ich przez chwile z okna swojej komnaty, jednak wiedział, że nie ma na to czasu. Ubrał się w swoją lekką skórzaną zbroję, na prędce zjadł śniadanie i ruszył po czarnych marmurowych schodach na dół. Przed jego komnatą czekał już na niego podobnie ubrany Domorad.

- Witaj Panie!- powitał go podekscytowany uczony- A więc zaczynamy?

- Tak Domoradzie. Miejmy nadzieję, że już niedługo wszystkie nasze wątpliwości zostaną rozwiane...-

- Ależ Panie! Nie ma innej możliwości!

Gawędząc sobie wyszli na dziedziniec, gdzie oprócz czterech dostojników czekała już na nich służba z końmi przygotowanymi do drogi. Siemowit nie chciał, żeby reszta książąt dowiedziała się o tej wyprawie. Z tego też powodu nie zabierał ze sobą służby, ani żadnych zbędnych wygód.

Gdy zbliżyli się do rycerzy Ci stanęli w szeregu, wyjęli miecze, zasalutowali nimi i stuknęli o zbroje krzycząc przy tym głośno: - Do Twych usług Panie! - Wszystkie konie na dziedzińcu oprócz czarnych wierzchowców rycerzy zarżały ze strachu.

- Robią wrażenie...- rzekł Domorad

- Nie widziano nigdzie lepszych rycerzy od nich! - Odpowiedział z dumą Siemowit - Ród Sulimów jest znany na całą Europę! No cóż ładujmy się!

Załadowanie nie trwało długo ze względu na małą ilość rzeczy, którą książę chciał zabrać ze sobą. Ruszyli i kiedy znaleźli się już na polu przed dworem pozdrowił uczonego i życzył mu powodzenia. Skierował się drogą na południe, a dwóch zbrojnych ruszyło za nim.

***

Przeczesywanie tych wielkich, zalesionych terenów nie szło Siemowitowi najlepiej. Miejscowa ludność, jeżeli takowa się już znalazła, wyganiała go w momencie kiedy wspominał o druidach bądź alchemikach rzekomo zamieszkujących te lasy. Potwierdzało to tylko to, że ktoś taki rzeczywiście istnieje i dawało przyszłemu władcy chociaż trochę nadziei.

Gdy kolejny dzień poszukiwań okazał się bezowocny Siemowit zarządził rozbicie obozowiska. Gdy skończyli jeden z rycerzy położył się spać, drugi zaś stanął na warcie wypatrując zagrożeń. Książę nie mógł długo zasnąć... Kiedy patrząc w gwiazdy na bezchmurnym niebie rozmyślał nad tym, czy nie powinien jednak ruszyć w poszukiwaniu zakonu światła nagle coś dziwnego błysnęło jasnym różowym światłem kilkadziesiąt metrów od ich obozowiska. Spojrzał przerażony na rycerza ten jednak zdawał się nic nie zauważyć i stał niewzruszony wpatrując się w zupełnie inną stronę. Siemowit wypatrywał przyczyny tego dziwnego zdarzenia i zastanawiał się co zrobić. Nagle różowy błysk się powtórzył. Tym razem Książę zapytał rycerza czy coś zauważył ten jednak stwierdził, że nic się nie dzieje i radził władcy kłaść się spać ponieważ jutro znów czeka ich dużo pracy. Śpiący Siemowit skorzystał z rady twierdząc, że widział to tylko i wyłącznie przez zmęczenie i sen rozwiąże ten dziwny problem.

Nagle władcę obudził krzyk jednego z rycerzy. Nie zrozumiał za bardzo o co chodzi, ale gdy przetarł oczy ujrzał swoich poddanych znikających z oświetlonego ogniem z ogniska terenu. Serce zabiło mu mocniej. Nie wiedział co się dzieje i co powinien zrobić. Dobył miecza i nasłuchiwał... Nagle w okolicy, w którą wpatrywał się długo przed zaśnięciem dostrzegł znany mu już różowy błysk. Chciał sprawdzić co to jest, ale brak jego podwładnych sugerował, że ma też inny problem na głowie.

Co powinien zrobić?

Poczekać na powrót dzielnych rycerzy, czy sprawdzić co powoduje dziwne różowe błyski.

W drogę! c.d.

Siemowit nie mógł dłużej czekać. Coraz częściej powtarzające się różowe błyski napawały go zarazem zdumieniem jak i przerażeniem. Zdecydował się ruszyć w ich stronę i sprawdzić co jest ich źródłem.
Zaczął się skradać... Kiedy wyszedł poza krąg, który zakreślało światło z ledwo palącego się ogniska, serce zaczęło bić mu mocniej. Postanowił stać przez chwilę w miejscu i dać oczom przyzwyczaić się do ciemności. Niestety coraz częściej powtarzające się różowe błyski nie pozwalały im na to. Ruszył więc przed siebie stawiając ostrożnie kroki. Starał się iść najciszej jak potrafił.

Nagle usłyszał za sobą trzask gałązki. Chciał się odwrócić, lecz coś uderzyło go w tył głowy. Zrobiło mu się ciemno przed oczami... Upadł na ziemię...

***

Zimny powiew wiatru przyprawił Domorada o dreszcz. Robiło się już ciemno, a ich starania o informacje na temat zakonu światła nie przynosiły skutku. Zapuszczali się coraz bardziej na wschód, a uczonemu zaczynało brakować jego małej komnaty. Rycerze nie pokazywali jednak po sobie ani niechęci, ani zmęczenia i motywowało go to do dalszej drogi. Poza tym nie chciał zawieść swojego pana. Nagle za zakrętem, tuz pod górami, ujrzeli drewniany budynek. W oknach widać było światło, a nad drzwiami wisiał drewniany, zniszczony szyld z napisem: "Pod Dzikim Słowikiem". Domorad zastanowił się przez chwilę skąd wzięła się ta nazwa, ale nic sensownego nie przyszło mu do głowy.

W środku gospoda nie wyglądała najlepiej. Widać było, że cierpi na brak gości, co spowodowane było zapewne tym, że była położona w środku lodowatych gór wschodu. Domorad rozejrzał się po jej wnętrzu. Przy barze, który znajdował się na wprost drzwi, dwóch młodych mężczyzn popijało piwo z wielkich kufli, po prawej natomiast przy małym drewnianym stoliku siedział stary mężczyzna bez nogi. Obok niego leżała duża, powykrzywiana laska, która zapewne zastępowała mu straconą kończynę. Wszyscy oni od razu odwrócili się do wejścia i podziwiali podróżnych. Nie mogli oderwać wzroku od pięknych, wypolerowanych zbroi rycerzy. Oprócz nich był tam tylko szczupły, co nieco zdziwiło uczonego, barman, o zadbanym wyglądzie i niebywałym uroku osobistym. Gdy podróżnik podszedł do baru, ten od razu się przedstawił:

- Witam! Jestem Gimenz Salvadore! Co was sprowadza w te strony?

Domorad od razu zwrócił uwagę na jego akcent. Nie pochodził on z Polski. Sposób w jaki mówił poseł rzymski, który niegdyś przybył na dwór Siemowita.

- Jestem tu z rozkazu księcia ziemi mazowieckiej Siemowita. Nie mogę Ci zdradzić moich planów, lecz chciałbym Cię prosić o kwaterę dla mnie i dla moich towarzyszy na jedną noc.

- Ależ nie ma problemu! Jak widzisz nie mam zbyt wielu gości. Ta buda nie przynosi mi żadnego zysku...

- Nie bój się. Chojnie Ci to wynagrodzę. A teraz mógłbyś nam zaserwować ciepły posiłek?

- Oczywiście!-Gimenz ściszył ton głosu i szepnął Domoradowi do ucha- Uważaj na tego starucha... To jest stary oszust i naciągacz!

- Dzięki za radę.- rzekł uczony i usiadł przy stole po przeciwnej stronie gospody niż stary kaleka.

Kiedy oczekiwali na posiłek beznogi nieznajomy krzyknął do nich przez salę:

- Czego tu szukacie?

Domorad go zignorował. Wyjął i położył na stół starą księgę z wytłoczonym napisem "Lumen" na okładce. Otworzył ją i zaczął szukać pomocnych informacji. Gdy kaleka ujrzał okładkę, aż pisnął z wrażenia.

- Szukasz zakonu światła?!- krzyknął przez całą salę i tym razem zainteresował podróżnika. Domorad pomachał mu ręką zapraszając go do swojego stołu. Zapomniał o braku nogi starego mężczyzny, ale szybko się przekonał, że nawet bez niej nieznajomy potrafił się szybko poruszać. Momentalnie znalazł się przy ich stole i usiadł przy ostatnim wolnym krześle. W jego oczach widać było wielkie podekscytowanie.

- Wiem gdzie możesz ich znaleźć!- Domorad już chciał zapytać o szczegóły, lecz kaleka mówił dalej- Za jedyne 50 srebrnych monet mogę Cię tam zaprowadzić. Jednak odradzam Ci dalszą podróż bez przewodnika. Droga jest niebezpieczna i nie uda Ci się tam dostać. Ja jednak znam ścieżkę idącą między szczytami. Jadąc nią podróż będzie dla nas zupełnie bezpieczna!

Domorad zastanowił się przez chwilę. - Czemu chcesz zapuszczać się tak głęboko w góry tylko dla 50 srebrnych monet?

- Powiedzmy, że też mam interes do zakonników. A teraz jak? Umowa stoi?

Domorad nie wiedział co powiedzieć. Kaleka w obszarpanej szacie nie wzbudzał sam w sobie zbytniego zaufania. Poza tym barman powiedział, że to oszust. Z drugiej strony podróż bez przewodnika przez zlodowaciałe góry też nie wyglądała zbyt kolorowo. Co powinien zrobić?

Wynik ankiety:

Co powinien zrobić Domorad?

  • Udać się w góry bez pomocy natrętnego kaleki. [ 4 ]
  • Zapłacić staremu mężczyźnie i udać się wraz z nim jego "skrótem". [ 9 ]

W drogę! cz. 3

- Stoi. - Odpowiedział Domorad. Przyglądali się sobie przez chwile po czym starzec wstał i rzekł:

- No to do jutra panie. Będę czekał przed gospodą o świcie. Tylko ubierz się panie ciepło. Teraz będzie już tylko zimniej

-Jakbym nie wiedział... - burknął pod nosem uczony, obserwując kalekę wspinającego się po schodach. Zastanawiał się czy postąpił słusznie zgadzając się na propozycję starca, lecz stwierdził, że nie ma nic do stracenia. Wraz z rycerzami zjedli posiłek podany przez gospodarza, po czym udali się na piętro na spoczynek. Długo nie mógł zasnąć. Zbyt wiele myśli zaprzątało mu głowę. Wpatrywał się w oświetlony światłem księżyca, wpadającym do pokoju przez małe okno, drewniany sufit, który, nie wiedzieć czemu, wydawał mu się niezwykle fascynujący. W końcu zmęczenie wzięło nad nim górę i zasnął.

Promienie słońca zaczynały już oświetlać, wyjątkowe jak na tą okolicę, błękitne czysto niebo, kiedy z gospody wyszedł Domorad odziany w ciepłe futro, wraz z rycerzami w, jak zawsze, pięknie błyszczących zbrojach. Przed drewnianym budynkiem, wyglądającym nieco lepiej niż wydawało się to po ciemku, czekał już na nich kaleka. Jego rumak sprawiał wrażenie nieco wygłodzonego.

- Jeszcze się nawet sobie nie przedstawiliśmy! - krzyknął starzec. - Jestem Murdoc! - przy każdym słowie z jego ust unosił się kłębek pary.

- Temperatura się obniżyła...- szepnął Domorad, po czym odkrzyknął- Jestem Domorad z dworu Księcia Mazowieckiego, Siemowita! - Słysząc to starzec zmarszczył czoło i zaczął się nad czymś zastanawiać. Zajęło mu to kilka chwil po czym odpowiedział:

- Miło Cię poznać. Mam nadzieję, że podróż będzie przyjemna i bezpieczna.

- Też mam taką nadzieję... - Mruknął nieco mniej entuzjastycznie uczony po czym wsiadł na swojego rumaka. Rycerze zrobili to samo i na czele z kaleką ruszyli w dalszą drogę. W góry!

Podróż była ciężka i nie mijała przyjemnie. Kilka godzin temu skręcili za radą starca w mała ścieżkę idącą między zboczami. Domorad zastanawiał się kiedy wreszcie znajdą coś ciekawego. Płatki śniegu zaczęły padać mu na twarz. Słońce zostało zasłonięte przez lekko szarawe, bujne chmury. Właśnie miał prosić rycerzy o postój kiedy usłyszał krzyk jadącego na przedzie kaleki.

- Most! To już niedaleko!

- Most?! O czym Ty mówisz? - Zapytał ze zdziwieniem w głosie Domorad, lecz szybko się przekonał o co chodzi. Przed nimi widniała przepaść szeroka na około 5 metrów i głeboka na ponad sto. Most nie sprawiał lepszego wrażenia niż sama przepaść.

Był to bardzo stary most linowy z drewnianymi szczeblami, które wyglądały na bardzo spróchniałe.

- Musimy zostawić tutaj konie. Za mostem została godzina drogi piechotą!

Starzec zsiadł z rumaka i bez zastanowienia przeszedł na drugą stronę. Drewno skrzypiało przy każdym jego kroku, lecz wytrzymało jego ciężar.

Domorad chciał iść tuż za nim, ale jeden z rycerzy mu na to nie pozwolił. Stwierdził, że dla bezpieczeństwa uczonego on pójdzie pierwszy. Jeżeli most wytrzyma ciężar zbroi rycerza to będzie mógł przejść bez problemu. Jak się okazało rycerzowi również udało się przejść przez most. Domorad chwycił obie liny i powoli zaczął sunąć przed siebie. Serce zaczęło bić mu mocniej, a z ust coraz szybciej wydobywała sie para. Bał się i nie miał zamiaru tego ukrywać. Przecież jest uczonym, a nie jakimś wędrowcem lubiącym sytuacje bliskie śmierci. Ostrożnie stawiał każdy krok i z przerażeniem słuchał jak deski skrzypią pod jego ciężarem. Zrobił kolejny krok, lecz nagle deska nie wytrzymała jego ciężaru. Z całych sił podtrzymał się na podgniłej linie i krzyknął ze strachu. Rycerze z obu stron chcieli ruszyć mu na pomoc, lecz nim zdołali to zrobić sytuacja była opanowana. Domorad postawił noge na następnej desce. Źrenice mu się rozszerzyły, a poziom adrenaliny wzrósł w bardzo szybkim tempie. Spojrzał w miejsce gdzie przed chwila wpadła jego noga i nagle coś przykuło jego uwagę. No małej półce skalnej po drugiej stronie przepaści dostrzegł ruch. Zmrużył powieki i stanął jak osłupiały. Coś świsnęło mu koło ucha. Niżej widział wycelowanych w niego kilkanaście łuków.

- Strzały!- Krzyknął rycerz, który pozostał przy koniach. Drugi z nich ponaglił Domorada:

- Panie szybciej! - lecz zanim uczony zdążył zareagować zasypał go grad strzał. Kilka z nich powbijało mu się w ręce i nogi, kilka ugrzęzło w deskach mostu, pare odbiło się od jego skórzanej zbroi, lecz jedna zdołała się przebić. Wbiła mu się w płuco.

Świat dla niego zwolnił. Czuł niesamowity ból i krew napłynęła mu do ust. Nie mógł oddychać. Spojrzał na bezradnego rycerza, który pragnął go uratować i dostrzegł jak kaleka stojący za biegnie wprost na zbrojnego w celu zepchnięcia go w przepaść. Chciał go ostrzec lecz ciało odmówiło mu posłuszeństwa, przeleciał między szczeblami i zaczął spadać w dół. Ostatnią rzeczą, którą słyszał, był okropny, skrzeczący śmiech Murdoca.

- Przepraszam Siemowicie...- pomyślał i zemdlał...

***

Siemowit czuł ostry ból w czaszce. Próbował otworzyć oczy, lecz coś mu na to nie pozwalało. Nie mógł także poruszyć lewą nogą, a poza tym miał związane ręce. Kiedy zdał sobie z tego sprawę ogarnął go strach. Nie miał pojęcia gdzie jest, kto go tu zostawił, ani czym sobie na to zasłużył. Zaczął krzyczeć. Nagle coś zasłoniło mu również usta.

- Cisza!- usłyszał stary, aczkolwiek bardzo przekonywujący głos. Poczuł, że nieznajomy przykłada mu coś wilgotnego do nosa. Miało bardzo słodki zapach, ale za razem nie wydawał mu się on zbyt przyjemny. Zaczęło mu się robić słabo... Zemdlał.

Kiedy obudził się następny raz nie czuł już bólu w głowie. Mógł poruszyć nogą i kiedy spróbował otworzyć oczy okazało się, że nic mu w tym nie przeszkadza. Potrzebował chwili, żeby przyzwyczaić się do światła. W tym czasie stwierdził, że czuje się doskonale. Kiedy w końcu zaczął rozpoznawać szczegóły dostrzegł, że siedzi w dziwnej drewnianej chatce. Wszędzie walały się księgi oraz probówki i fiolki z przeróżnymi składnikami. Na środku stał marmurowy stół, a na nim wielka księga, mały palnik nad którym gotowała się jakaś dziwna jaskrawozielona substancja, oraz, ku zdumieniu Siemowita, czarny kot o bardzo dużych złotawych oczach. Zwierzak wędrował z jednej strony stołu na drugą uważając przy tym, by niczego nie przewrócić. Gdy książę mu się przyglądał drzwi do chatki otworzyły się z hukiem. Do środka weszło dwóch starców odzianych w granatowe szaty. Wyglądali na bardzo starych.

- O przebudziłeś się!- powiedział radosnym głosem jeden z nich. - Ciężko było wyleczyć Twoje urazy, ale dwa tygodnie kuracji i jesteś jak nowy!

- Co się stało?- zająknął się przyszły władca - Gdzie ja jestem?

- Napadli Was miejscowi zbóje. Grasują w tych lasach. Jak widzą podróżnych jadą za nimi głęboko w las i w końcu atakują. Na szczęście Twoi rycerze są świetnie wyszkoleni i zdołali odbić atak i nie dopuścili do Twojej śmierci.

- Moi rycerze? Gdzie oni są?

- Odpoczywają przed chatą. Zapłacili nam całym workiem złota za Twoją kurację. Miałeś pękniętą czaszkę i straciłeś czucie w nodze. Ciesz się, że to do nas trafiłeś! Tylko my mogliśmy to wyleczyć.

- Tylko Wy? Kim jesteście? - Zapytał nadal niezbyt ufnie Siemowit.

- Różnie nas nazywają. Niektórzy mówią, że jesteśmy alchemikami, inni, że druidami, jeszcze inni mają nas za elfy.

- Jesteście alchemikami?! - Odkrzyknął z niedowierzaniem. - Zapuściłem się w te lasy tylko po to, żeby Was odnaleźć!

- Tak wiemy. Twoi rycerze poświęcili sporo czasu, żeby nas znaleźć. Ale widzieliśmy ich trudy i w końcu daliśmy im parę wskazówek. Wiedzieliśmy, że nie są dla nas zagrożeniem.

- Pewnie wiecie też dlaczego Was szukałem?

- Tak. Szukasz świętego Graala. niestety musimy Cię rozczarować. Ten artefakt nigdy nie był podmiotem naszego zainteresowania. Szukamy innych rzeczy. Ale możliwe, że mamy dla Ciebie pomocne informacje. Wiemy, że wysłałeś swojego uczonego w góry. Bardzo dobry wybór jednak nie trafi on do celu.

- Tak? Wiedziałem, że podróż do Was nie będzie kompletną stratą czasu! Mówcie!

- Nie tak prędko. Nie oddamy Ci ich za darmo. Będziesz musiał coś dla nas zrobić.

- Co mam zrobić? - W jego głosie dało się słyszeć nutkę rozczarowania.

- Nie będzie to zadanie łatwe. Będziesz do niego potrzebował swoich rycerzy. Poza tym zajmie Ci sporo czasu. Dobrze się zastanów zanim przyjmiesz ofertę.

- To powiedzcie mi jeszcze ile czasu byłem nieprzytomny?

- Ponad miesiąc.

- Ponad miesiąc!? - W głosie księcia dało się słyszeć przerażenie. Przecież miał wrócić po miesiącu, a jego wyprawa trwa już koło dwóch. Na dworze mogą go już uważać za zmarłego.

Tym razem nie będzie ankiety. Mam jednak dla Was zadanie. Właściwie nie ja tylko alchemicy :)Musimy pomóc Siemowitowi zdobyć informacje o graalu. Jutro między 18:00, a 19:30 w harcówce (hala sportowa OSiR przy Nowowiejskiej) będzie dostępna treść zadania od alchemików. Jeżeli wystarczająca liczba osób wykona zadanie to Siemowit dostanie informacje o kielichu. Licze na Wasz udział. :)

Cytat:

Siemowicie!

Musisz udać się do Margarett, pobliskiej zielarki. Twoim zadaniem jest zdobycie składników do naszej najnowszej mikstury. Jest to nasza odwieczna rywalka i jeżeli dowie się, że dla nas pracujesz nic się nie uda. Ona nie lubi handlować. W zamian za składniki będziesz musiał rozwiązywać jej zagadki. Oto lista składników, których potrzebujemy:

  • mocz bizona o chorych nerkach (Flini)
  • pazur kuroliszka (Waldoch)
  • wilcze ziele (Kuba)
  • księżycowy kamień (Jurek)
  • włos wiewiórki z północy (Maks)
  • płatki czerwonego mleczu (Stachu)
  • smocze ziele (Przemek)
  • liście atellasu (Albert)
  • koniczyna św. Jerzego (Bruno)
  • królewskie jagody (Krzysio)
  • plugawy muchomor (Maciek)

(w nawiasie kto zdobył dany składnik)

Gratuluje! Dzięki Wam Siemowit otrzyma od Alchemików dodatkowe informacje na temat zakonu! Dalsza część już niebawem.

Do Zakonu!

Siemowit siedział w wozie i studiował mapę, którą otrzymał od alchemików za wykonanie zadania. "Bardzo ciekawi z nich ludzie..." Pomyślał z uśmiechem na twarzy. Mapa wskazywała drogę do zakonu. Wiodła ona przez niebezpieczne góry i nie zapowiadała się zbyt przyjemnie, lecz książę i tak czuł dreszczyk podniecenia jak o niej pomyślał. Święty Graal. Już niedługo go zdobędzie!
Wóz kupili od wieśniaka na granicy ziem Mazowieckich. Mimo bardzo efektywnej kuracji alchemików Siemowit nie był jeszcze w stanie samodzielnie jechać na koniu. Nie mógł się już doczekać, aż opowie wszystko Domoradowi. Miał w planie zostać przez tydzień w zamku i przygotować się dobrze do wyprawy.

Kiedy ujrzał dwór zrobiło mu się ciepło w sercu. Nie mógł sobie wybaczyć, że dał się zaskoczyć, przez co wrócił długo po obiecanym terminie. Kiedy wjechali na dziedziniec widział kłaniającą się służbę. Na ich twarzach malowało się zarazem szczęście jak i smutek. Nie wiedział jeszcze czemu są smutni. Jednak wśród witających nie mógł dostrzec Domorada. Pomyślał sobie, że siedzi w swojej komnacie i jest tak zajęty pracą, że ich nie usłyszał. Kiedy wysiadł z wozu zobaczył przed sobą dwóch rycerzy, niegdyś eskortę Domorada. Padli przed nim na kolana, i ślubując zmazanie plamy na honorze poprzez oddaną służbę przepraszali za to, że go zawiedli. Domorad nie żyje...

Siemowitowi ciężko było się otrząsnąć. Uczony był jego najlepszym przyjacielem. Cała ta sprawa nieco opóźniła jego wyjazd. Wiedział, że nie może przez to zakończyć poszukiwań. Śmierć przyjaciela nie mogła pójść na marne, wręcz jeszcze bardziej motywowała go do działań.

Następnego dnia o świcie zamek opuściło pięciu jeźdźców. Czterech z nich miało na sobie błyszczące srebrne zbroje, na ich piersiach widniał czarny orzeł. Piąty miał na sobie lżejszy, łuskowy pancerz i czerwony płaszcz, na którym widniał herb Mazowsza.

***

Wiatr wiał mocno a płatki śniegu wirujące w powietrzu smagały twarze podróżników. Znajdowali się już na terenie objętym przez mapę zdobytą u Alchemików. "Za kilka dni będziemy na miejscu. Znajdziemy zakon światła." - pomyślał Siemowit. Kilka minut później wyjechali zza zakrętu i ujrzeli drewnianą, samotną gospodę. W jej oknach tliło się blade światło...