czyli, żeby nam się tak chciało, jak nam się nie chce.

Jak podają dobrze poinformowane źródła, w dniach 9-10 czerwca 2001 r. odbyły się w Puszczy Bolimowskiej tradycyjne manewry Drużyna contra weterani. Frekwencja, jakiej nikt się nie spodziewał, zaskoczyła zarówno organizatorów, jak i uczestników manewrów. Po ustaleniu regulaminu gry terenowej i określeniu zasięgu działań rozlokowano obozy i przystąpiono do działań zaczepno-obronnych. W wyniku wyczerpujących ruchów taktyczno-strategicznych doszło do bezpośredniej konfrontacji stron, która jednak nie przyniosła rozstrzygnięcia. Manewry zakończyły się więc zasłużonym remisem.

Tyle komunikat prasowy. Możemy z czystym sumieniem wysłać go do wszystkich agencji prasowych świata, bez obawy kompromitacji. Przede wszystkim - nikt tego nie wydrukuje, jak już wydrukuje - nikt nie zauważy, jak zauważy - nie przeczyta, jak przeczyta - nie zrozumie, a gdyby jednak zrozumiał - i tak nie będzie wiedział o co chodzi. Zresztą, niektórzy twierdzą, że prasa kłamie, więc i tak nie warto przywiązywać wagi do tego, co piszą w gazetach. I tym razem byłoby tak w istocie tyle, że prasa skłamałaby nieświadomie. Jak bowiem wyglądały tegoroczne manewry?

Przyjmijmy nomenklaturę słownikową i dokonajmy analizy definicji przyporządkowując poszczególnym jej elementom stany faktyczne, których wszak sami byliśmy uczestnikami.

Manewry - taktyczne ćwiczenia wojskowe w terenie, w warunkach zbliżonych do bojowych w celu sprawdzenia stopnia wyszkolenia wojsk ("Słownik wyrazów obcych" Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1996, str. 685).

"Taktyczne ćwiczenia wojskowe..."
No tak, nie da się ukryć, żeśmy sobie trochę poćwiczyli. Przede wszystkim poćwiczyliśmy determinację. Z powodu deszczu na porannej zbiórce pod szkołą nr 9 nie zjawiło się wielu chętnych z Drużyny. A na zbiórce Zawiszaków, najpierw o 16:30 pod szkołą, a potem około 18:00 na skarpie nad Rawką (Puszcza Bolimowska), także frekwencja nie dopisała. Widocznie ani harcerze, ani weterani nie byli wystarczająco zdeterminowani do podjęcia wyzwania, a przy tym deszczowa pogoda chyba umocniła ich w przekonaniu, że "pewnie i tak nikogo nie będzie". Tym samym było to ćwiczenie prawdziwie taktyczne, gdyż taktycznie wielu chętnych po prostu nie wzięło w nim udziału. Ot, przebiegłość dzisiejszym strategów...

"W terenie..."
Puszcza Bolimowska jest tradycyjnym miejscem odbywania tego typu gier terenowych. Jest to, rzec można, nasz poligon. Zanim jednak dostaliśmy się na skarpę nad Rawką, "zahaczyliśmy" o Leszno, skąd zabraliśmy Lesława, a potem jeszcze wpadliśmy na festyn rowerowy w Grodzisku Mazowieckim, z którego wyciągnęliśmy Szwejka. W owym terenie, to jest na miejscu zbiórki na skarpie, zjawiliśmy się jedynie z godzinnym opóźnieniem. Przeprowadziliśmy wzorową zbiórkę i oto, co stwierdziliśmy: było nas czterech, Krzysiek Pasternak, jako jedyny przedstawiciel Drużyny, oraz weterani w osobach Lesław Kuczyńskiego, Marka Gajdzińskiego i Lecha Najbauera. Wobec przeważających sił Drużyny, jako Zawiszacy, postanowiliśmy się natychmiast poddać. Niestety, pertraktacje nie przyniosły spodziewanego skutku i kapitulacja, choć bezwarunkowa, nie została przyjęta. Cóż było robić - postanowiliśmy kontynuować zbożne dzieło.

"W warunkach zbliżonych do bojowych..."
Warunki były iście bojowe. Przede wszystkim wszyscy jako tako wyglądaliśmy na "ludzi lasu": ciemne ubrania, buty terenowe, plecaki itp. Nie ustrzegło nas to przed wściekłymi atakami komarów, które były kolejnym elementem bojowych warunków. Po przybyciu na miejsce manewrów ukryliśmy samochód na parkingu w Joachimowie-Mogiłach i przenieśliśmy się na skarpę. Oczywiście - nikogo tam nie zastaliśmy. Wobec tego postanowiliśmy do tak oczywiście bojowych warunków dodać jeszcze jeden element militarny i udaliśmy się z krótką wycieczką na pobliski cmentarz żołnierzy niemieckich z lat I i II wojny światowej. Był to w zasadzie ostatni akcent bojowo-militarny tegorocznych manewrów. Potem towarzyszyło nam już pokojowe nastawienie do świata.

"W celu sprawdzenia stopnia wyszkolenia wojsk..."
O tym była już mowa - wyszkolenie naszych "wojsk" okazało się niezgodne z natowskimi standardami. Mobilizacja nie przyniosła pożądanych efektów, zaś niesprzyjające nam z niezrozumiałych przyczyn warunki pogodowe pokrzyżowały i tak już skomplikowane plany operacyjne. Sprawdzian pomyślnie zdał natomiast sprzęt biwakowy i środki transportu. Gdybyż tak następne manewry mogły się rozegrać pomiędzy namiotami a samochodami, mielibyśmy i czyste sumienia, i jakąś akcję. A tak, zmuszeni byliśmy rozpalić małe ognisko, spożyć zasłużony posiłek i posłuchać dobiegających zza rzeki dźwięków festynu ludowego, którego głównym punktem programu był konkurs kareoke. W trakcie owego posiłku już mieliśmy nadzieję, że zacznie się jakaś akcja, gdyż w pewnym momencie zauważyliśmy, że wróg zaatakował nas ukrytą podstępnie w przywiezionej przez Szwejka kiełbasie bronią chemiczną, czyli jadem kiełbasianym pomieszanym z poliestrem. Niestety, alarm okazał się przedwczesny i nasze rozbujane ambicje nie doznały spełnienia. Jeszcze tylko wykonaliśmy kontrolny telefon do Gutka licząc choćby na jego obecność, ale i ten trop okazał się błędny. Nie pozostało nam nic innego, jak udać się na odpoczynek. Następnego dnia, w nastrojach dobrych, choć nie beznadziejnych, postanowiliśmy skorzystać z faktu przejechania ponad 60 kilometrów z Warszawy w te leśne ostępy i przemierzyliśmy wzdłuż Rawki, Grabinki i Korabiewki trasę szlakiem chwały bojowej 16 WDH. Odwiedziliśmy zatem uroczyska "Weteranów", "Dzików" i "Żubrów", a także polany, na których odbywały się zloty i biwaki. Łza się w oku kręciła, a wokół nas kręciły się chmary komarów, co niewątpliwie przyspieszyło naszą decyzji o ewakuacji na z góry upatrzone pozycje, tj. do domu.

Podsumowanie tegorocznych manewrów nie daje się zamknąć w kilku słowach, zwłaszcza jeżeli miałyby to być tzw. "słowa parlamentarne". Powiedzmy sobie wprost - tegoroczna wielka gra terenowa, która z założenia miała umocnić Drużynę i uatrakcyjnić jej pracę roczną, a Zawiszakom dać szansę wyszumienia się i przypomnienia sobie dawnych dobrych czasów - była totalnym fiaskiem. Po prostu - nie spotkała się z łaskawym zainteresowaniem tych, do których była adresowana. Nie możemy winić tylko pogody zwłaszcza, że nad Rawką deszcz nie padał. Jednak wydaje się, że należy zadać pytania: Czy komuś jeszcze, zarówno z Drużyny, jak i z grona weteranów, takie manewry są potrzebne? Czy pomysł gry terenowej, biwaku, wyjazdu za miasto znajduje jeszcze wśród harcerzy i Zawiszaków jakikolwiek oddźwięk? Czy warto organizować z wielkim hukiem imprezy, na które zjeżdża ledwie jeden (słownie: jeden) harcerz, a z Zawiszaków stawiają się "aż" trzy osoby? Może, w ślad za propozycjami wyśmiewanego niegdyś przez kadrę Drużyny niefortunnego instruktora reprezentującego władze harcerskie, następne manewry przeprowadzić w formie gry komputerowej: taniej, spokojniej, przyjemniej, ruszać się z domu nie trzeba i nie przemoknie człowiek. Jeżeli z taką energią, zacięciem i determinacją będziemy przygotowywać jubileusz 90-ciolecia, to strach o tym myśleć. Ale nie traćmy nadziei, może za rok, albo dwa...

Lech Najbauer