Relacja z drugiej części obozu w Górach Kaczawskich (i nie tylko)
sobota (13 lipca)
Rozpoczęło się Święto Obozu. Marek Gajdziński już wyjechał i komendę objął Lesław Kuczyński. Oboźnym „rotacyjnym" został Krzysztof Pasternak.
Uczestnicy Agrykoli zebrali się, aby przedyskutować zadania związane ze zdobywaniem Białej Sprawności. Umówiono się na wspólną Mszę Św. w poniedziałek, 21 lipca, zaraz po powrocie z obozu.
Rozpoczęto organizowanie bazy Święta Obozu. Paweł Huras rozbił namiot dziesięcioosobowy w ramach próby na stopień wywiadowcy. Inni mieli do wykonania drobne prace pionierskie i porządkowe. Maszt z flagą zorganizowano w ten sposób, że przez gałąź dębu rosnącego tuż przy placu apelowym przerzucono linkę. Apel odbył się więc ze wszelkimi wymogami formalnymi. Po apelu rozdano chłopcom czarne tasiemki, którymi przewiązali krzyże na swoich mundurach na znak żałoby. Czarna kokarda została również doczepiona do proporca Drużyny.
Po apelu chłopcy udali się nad Kaczawę, gdzie Kanclerz Polskiego Bractwa Kopaczy Złota pokazał im, jak wypłukiwać złoto z rzecznego piasku. Kaczawa była swego czasu jedną z najbadziej złotonośnych rzek w Europie, a i sama nazwa Złotoryi świadczy o tym, z czego słynęła niegdyś okolica.
Gdy zakończył się kurs płukania, chłopcy udali się na wycieczkę do Złotoryi. Zjedli obiad w restauracji „Wzorcowej" niedaleko rynku, a następnie przeszli na strzelnicę klubu strzeleckiego „Agat", gdzie uczyli się strzelania z wiatrówek. Najlepsze wyniki w strzelaniu do tarczy osiągnął Paweł Kuczyński.
Zaraz po powrocie ze zwiadu miejskiego chłopcy dokończyli prace pionierskie (głównie tzw. „pionierkę przedsionkową", czyli trapy na buty i plecaki składowane w przedsionkach namiotów) i podano kolację. Wojtas przywiózł z tartaku kilkanaście desek, z których ułożono stół. Wokół niego zasiedli uczestnicy obozu i przybyli goście.
Na apelu wieczornym wszyscy harcerze stanęli już krzyżami przysłoniętymi kirem. Komendant obozu odczytał rozkaz, w którym przyznał stopień młodzika Kubie Stępniakowi. Zaraz po apelu odbyło się ognisko Święta Obozu, które ze względu na żałobę miało bardzo podniosły charakter. Gdy na zakończenie zmówiono modlitwę za duszę Zyga, Kuba Stępniak został poproszony o przewiązanie oczu i tak prowadzono go dość krótką trasą, aż znalazł się ponownie przy ognisku. Kiedy zdjął opaskę zobaczył, że Drużyna stoi w szeregu przy ognisku, a z drugiej strony Lesław ułożył na drewnianej ławie krzyż harcerski, krajkę i czapkę z kostkami. Po chwili Kuba złożył uroczyście Przyrzeczenie Harcerskie, a harcerze odśpiewali jedną zwrotkę „Roty Szesnastki" i złożyli mu gratulacje. Jeszcze tylko Kuba wybrał z paleniska węgielek na pamiątkę tego wieczoru i oboźny nakazał przygotowanie do ciszy nocnej.
niedziela (14 lipca)
W nocy spadł bardzo obfity deszcz, więc chłopcy, którzy z samego rana planowali wyprawę na wyrobisko w poszukiwaniu agatów, musieli odłożyć swoje plany na później. Na szczęście około 7:00 przestało padać, choć nadal było chłodno.
Zaraz po śniadaniu i apelu (oboźnym „rotacyjnym" był Marek Marczak) odbyła się druga wyprawa do Złotoryi, tym razem „śladami złota". Przede wszystkim więc chłopcy zwiedzili miejscowe Muzeum Złota. Podziwiali tam nie tylko samorodki i złoty pasek zamknięte w gablotach, czy sprzęt używany przez poszukiwaczy, ale także inne „skarby" ziemi, takie jak agaty i kryształy górskie. Zgodnie z obraną marszrutą udali się z kolei do leżącej na przedmieściu nieczynnej kopalni złota. Tam, przybrani w kaski ochronne i zaopatrzeni w latarki, zostali poprowadzeniu długim, wąski, niski, ciemnym, krętym i bardzo mokrym korytarzem do nieczynnego już od wielu lat wyrobiska. Przewodnicy datowali kopalnię na XVII – XVIII wiek. Chłopcy nie mogli uwierzyć, jak w takich warunkach można było kiedyś pracować (chłód, wilgoć i praca niemal przez cały czas w pozycji kucznej).
Wycieczka do Złotoryi zakończyła się Mszą Św. i wizytą w muzeum zorganizowanym w kościelnej wieży. Znajduje się tam rekonstrukcja unikalnej biblioteki łańcuchowej (księgi wciągane są za pomocą łańcuchów). Obiad zjedzony w barze sałatkowym pozwolił na podreperowanie sił nadwątlonych intensywnym zwiedzaniem i na dość sprawne przemieszczenie się do obozu. Tam, po przeprowadzeniu rozgrywek piłkarskich i kąpieli w zalewie, chłopcy zjedli kolację. Odbył się wieczorny apel oraz ognisko, zakończone modlitwą za duszę Zyga.
poniedziałek (15 lipca)
„Dzień dobry" – powiedział harcerz do słuchawki telefonicznej.
„........" – odpowiedziała głucha cisza z drugiej strony kabla.
„Czy możliwe jest zwiedzanie Zamku Grodziec, tej perły architektury ziemi legnickiej?" – nie dawał za wygraną mundurowy.
„........" – usłyszał.
„To świetnie. W takim razie będziemy za parę godzin. Proszę przygotować ciekawą trasę i zamówić przewodnika. Płacimy gotówką!" – zakończył harcerz i przerwał połączenie.
W Złotoryi chłopcy wsiedli do autobusu i pojechali na wycieczkę do Zamku Grodziec. Jakież było jednak ich zdziwienie, gdy okazało się, że zamek jest w remoncie! A przecież chyba się umawiali, no nie? Przewodnika też ani widu, ani słychu. Postanowili więc zwiedzić zamek samodzielnie. A raczej bardziej samo niż dzielnie. Okazało się, że zamek został wykupiony przez rodzimy albo i zagraniczny kapitał, który zamierza otworzyć w nim pensjonat. Z zewnątrz – zamek to ruina, więc chłopcy życzyli powodzenia nowym właścicielom i udali się na obiad (podano kiełbaskę z rusztu, mniam, mniam!).
Piechotą dotarli do Czapli (około 15 km), a stamtąd autobusem wrócili do Złotoryi. Wieczorem zaczął padać deszcz. Potem przestał. Potem znowu padał. Potem przestał. Potem znowu padał. Potem przestał. Potem znowu padał. Potem przestał. Wówczas chłopcy rozsiedli się przy stole ziemno-deskowym na stołówce i odbyły się niezobowiązujące śpiewanki. A potem znowu zaczął padać deszcz.
wtorek (16 lipca)
Z samego rana wyruszyli na wycieczkę do Legnicy. Na szczęście nie padało. W mieście zwiedzili Muzeum Miedzi, rynek i tzw. „stare miasto", gdzie stalinowska myśl urbanistyczna zderzyła się boleśnie z barokową, renesansową, a nawet średniowieczną architekturą. Jak wiadomo, Legnica to miasto wiekowe. Ale żeby nie wyglądało na zbyt wiekowe, postanowiono wyburzyć całe pierzeje zabytkowych kamienic i w ich miejsce powstawiano „nowoczesne" betonowe bloki mieszkalne. Unikat na skalę światową: można mieszkać na starówce, ale w bloku z lat 60-tych czy 70-tych. Niestety, w przeciwieństwie do gier komputerowych, nie da się tego „zresetować".
Obiad spożyto w atmosferze zadumy w jednym z barów na rynku. A potem odbyła się wycieczka na zamek. Ciekawostką zamkową były resztki kaplicy położonej poniżej poziomu ziemi. Okazało się, że kaplicę zburzono w czasie budowy umocnień miejskich, a dopiero niedawno jej fundamenty odkryli archeolodzy. No proszę, a więc już w dawnych czasach nie dbano o zabytki!
Naprzeciwko Muzeum Miedzi znajduje się Mauzoleum Piastów Legnickich. Harcerze zwiedzili je w drodze powrotnej. W mauzoleum widzieli cztery sarkofagi, w których spoczywali piastowscy książęta.
Deszcz znowu zaczął padać. I tym razem nie robił przerw. Lało coraz bardziej. Gdy chłopcy dotarli do obozu okazało się, że poziom Kaczawy zaczął się niebezpiecznie szybko podnosić. :Lesław początkowo postanowił przenieść namioty na niewielką górkę w zakolu rzeki, ale gdy na obozowisku zjawiła się straż miejska i poinformowała go, że zbiorniki retencyjne w dole Kaczawy mogą lada chwila zostać opróżnione i woda zaleje łączkę, na której obozowała Drużyna – zarządził pełną ewakuację. W potokach deszczu chłopcy zwijali namioty i likwidowali bazę. W tym czasie zwiad terenowy zorganizował nocleg w miejscowym schronisku PTSM. Tam też około północy ulokowali się harcerze. Próbowano osuszyć namioty, ubrania i ekwipunek osobisty, ale nie było to łatwe. W końcu około 2:00 deszcz przestał padać, a chłopcy poszli spać.
środa (17 lipca)
Spali do 11:00...
Po śniadaniu (niestety, nie podano go do łóżek, czego domagali się niektórzy harcerze), dokończono suszenie. Deszcz ustał. Złotoryja wyraźnie odczuła jednak jego skutki. Po ulicach płynęły wartkie strugi wody, gdzie niegdzie tworzyły się małe jeziorka. Gdy Lesław wszedł do jakiegoś sklepu w centrum miasta, woda wdarła się tam za nim (myślała, że wejdzie bez kolejki, spryciara!).
Większość dnia upłynęła na przygotowaniach do wyjazdu z Gór Kaczawskich. Około 17:00 kilku zapaleńców (Piotrek, Marek, Paweł Kuczyński i Lesław) postanowiło jeszcze poszukać pamiątek w postaci agatów, z których słynie okolica Złotoryi. Razem z przybyłym na pomoc Wojtasem nakopali kilka kilogramów kamieni, w których rzekomo miały znajdować się agatowe grudki. Cały urobek zabrali później do Warszawy.
Po ostatnim posiłku i spakowaniu się chłopcy wsiedli do wynajętego busa i przejechali do Legnicy. Stamtąd po godzinie 2:00 w nocy odjeżdżał pociąg do Warszawy.
czwartek (18 lipca)
Około 10:00 rano wylądowali w Warszawie. Kilku chłopców bardzo poważne odczuło trudy nocnej ewakuacji. Marcin Weiss nabawił się wysokiej gorączki, więc powiadomieni wcześniej rodzice zabrali go do domu prosto z dworca. Marek Marczak także czuł się źle. Jego ojciec odebrał go dopiero po południu. Nie byli oni w stanie uczestniczyć więc w dalszej części obozu. Za to do Drużyny dołączył Artur Michałowski, zwany Mućką. Na chwilę zjawił się także Dominik Dzierżanowski, który wziął udział w uroczystościach pogrzebowych „Zyga" Wierzbowskiego.
Przyczyną przyjazdu Drużyny do Warszawy była właśnie ostatnia droga „Zyga". Decyzja o uczestnictwie w pogrzebie była jednomyślna i zapadła niemal tydzień wcześniej, na jednym z obozowych ognisk. Nikt nie miał wątpliwości, jak należy postąpić.
Chłopcy przemaszerowali w okolice cmentarza na Powązkach i przygotowali się do uroczystości pogrzebowych. Około 14:00 stanęli w szyku w kościele pw. Św. Karola Boromeusza, aby wziąć udział w uroczystej Mszy Św. za spokój duszy Śp. Zygmunta Wierzbowskiego, „Zyga". W poczcie sztandarowym Szesnastki stanęli Lech Najbauer, Piotr Drzazga i Dominik Dzierżanowski. Oprócz sztandaru 16 WDH, honory zmarłemu oddawały sztandary kombatanckie i harcerskie (Batalionu „Wigry", w którym walczył „Zyg", Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej oraz Chorągwi Mazowieckiej ZHR). W poczcie sztandarowym ZHR-u chorążym był instruktor 16 WDH, Andrzej Karwan. Wartę honorową przy trumnie „Zyga" zaciągnęli Zawiszacy Paweł Burakowski i Robert Borzęcki. Od strony harcerskiej całością dowodził Lesław Kuczyński, zaś kwestie związane z uczestnictwem Zawiszaków oraz wojska wziął na siebie Stanisław Korwin-Szymanowski. Dokumentację fotograficzną sporządzili Marek Gajdziński i Wojciech Talacha.
Pogrzeb miał bardzo uroczysty przebieg. Po Mszy Św. kondukt żałobny, który otwierali żołnierze z pododdziału reprezentacyjnego w mundurach Marynarki Wojennej, przemaszerował w rytm werbla na miejsce pochówku. Po modlitwie i oddaniu honorów szczątkom „Zyga" przez sztandary, mowę pożegnalną w imieniu Zawiszaków wygłosił dh Kazimierz Koźniewski. Następnie uroczysty rozkaz odczytał drużynowy 16 WDH, Lesław Kuczyński. Kilka słów pożegnania padło także z ust przedstawiciela Wigierczyków. Marynarze pożegnali „Zyga" trzykrotna salwą honorową. Po uroczystościach rodzina zmarłego podziękowała harcerzom za ich uczestnictwo w pogrzebie, szczególnie podkreślając wdzięczność za to, że chłopcy przewali obóz, aby przybyć do Warszawy i pożegnać „Zyga".
Zaraz po uroczystościach na Powązkach harcerze przetransportowali się na Dworzec Centralny, skąd kilka minut po 17:00 odjechali do Białegostoku. Stamtąd dostali się do Ełku, skąd z kolei przerzucili się do Orzysza. Tak zaczął się ostatni etap obozu letniego, którego głównym punktem miało być podchodzenie obozu 22 WDH nad jeziorem Orzysz.
Przygotowania rozpoczęto od... kolacji pod miejscową leśniczówką. Okazało się, że z podchodzenia obozu „Płowców" (męska drużyna w Szczepie 22 WDHiZ) nic nie wyjdzie, gdyż harcerze są na rajdzie. Do podchodzenia pozostały jedynie dziewczyny. No trudno, cóż było robić, chłopcy postanowili podejść harcerki. Niestety, podchody nie były zbyt udane: Mućka został schwytany, a Mikołaj pół nocy przeleżał ukryty pod pryczą w namiocie przeszukiwanym przez harcerki. Poza tym niepotrzebnie napędzili stracha jakimś młodszym harcerkom, które trzymały wartę w swoim podobozie.
piątek (19 lipca)
Na śniadanie chłopcy wprosili się do dziewczyn z 22 WDH. Nareszcie, po kilkunastu dniach samodzielnego przyrządzania posiłków ktoś podał im tak wykwintne potrawy, jak kanapki z dżemem, żółtym serem i paprykarzem szczecińskim. Ponieważ Wojtas wraz ze wszelkimi akcesoriami biwakowymi pozostał w Warszawie, chłopcy chętnie skorzystali z zaproszenia komendantki Szczepu do przenocowania w namiotach „Płowców". Monumentalna pionierka zrobiła na nich duże wrażenie.
Póki co, po śniadaniu, w trakcie którego chłopcy próbowali przeprosinami zatrzeć niemiłe wspomnienie nocnych podchodów, zaczęto pomagać w prowadzeniu zwykłych prac tak charakterystycznych dla obozu stałego, jak pomoc w kuchni czy obieranie ziemniaków. A potem – obowiązkowa kąpiel w jeziorze, czyli to, czego tak brakło wszystkim na obozie wędrownym.
Kuba i Paweł Huras zostali wysłani na zwiad terenowy w celu wywiedzenia się o połączenia Orzysza z resztą świata, a głównie z Warszawą. W tym czasie reszta chłopców przygotowała bieg na stopień wywiadowcy dla Pawła.
Po kolacji chłopcy uczestniczyli w kominku zorganizowanym przez „Jaworzynę". Nie można było palić ognisk, więc śpiewano przy zapalonych świecach.
Zaraz po zakończeniu kominka Gołąb ogłosił alarm ciężki dla Pawła Hurasa i rozpoczął się bieg na wywiadowcę. Niestety, nie powiodło się Pawłowi, pogubił się na pierwszym etapie (bieg na orientację). Szkoda... Ale następnym razem na pewno będzie lepiej!
Cóż było robić z tak mile rozpoczętym wieczorem? Daniel i Mikołaj postanowili spożytkować noc na powtórkę podchodów. I tym razem nie udało się podejść podobozu, w którym stały namioty 20 WDH zaprzyjaźnionej z 22 WDH. Obaj niefortunni zwiadowcy zostali schwytani, a pomoc w osobach Piotrka i Krzyśka nadeszła zbyt późno, by ich odbić z rąk krwiożerczych dziewcząt.
sobota (20 lipca)
Ostatnie śniadanie, ostatnie ablucje w jeziorze, ostatni głęboki wdech i napełnienie płuc „na zapas" leśnym powietrzem. Lesław wygłosił na zakończenie gawędę o sprawnościach i przyszłości Drużyny, której większość słuchała z krótkimi przerwami na nerwowy sen.
Po uroczystym, pożegnalnym obiedzie, Maciek Orczyk z 22 WDH podwiózł Szesnastkę do Orzysza służbową nyską. Padała deszcz więc chłopcy ucieszyli się z tej podwody, dzięki której zaoszczędzili około 5 km marszu. Z Orzysza autobusem dostali się do Warszawy. Około 21:00 wylądowali na dworcu Warszawa Stadion, gdzie czekali na nich stęsknieni rodzice. Lesław odczytał ostatni rozkaz obozowy i chłopcy w kręgu pożegnali się serdecznie.
No i wrócili. Po 16 dniach wędrówki byli z powrotem w Warszawie. Krzyże przewiązane czarnymi wstążkami oraz znaczki odznaki „Turysty Zagłębia Miedziowego" zdobiące ich mundury będą przypominać im o tym niezwykłym obozie. Był to pierwszy od kilku lat obóz wędrowny Drużyny, jednak z elementami obozu stałego. W jego trakcie dokonali kilku długich przerzutów, w tym rzędu około 750 km w ciągu jednej doby. Z pewnością na zawsze zapamiętają smutną, lecz podniosłą uroczystość pogrzebową i ostatnią drogę naszego drogiego „Zyga". Przerwali obóz, aby pożegnać najważniejszą postać w Drużynie i złożyć jej hołd. A potem wzięli jeszcze udział w klasycznym obozie stałym, którego główną atrakcją było podchodzenie podobozów harcerek.
Już za 11 miesięcy rozpocznie się kolejny obóz Szesnastki. Pojadą nań nowi instruktorzy Drużyny (należy mieć nadzieję, że wszyscy kandydaci zaliczą kurs drużynowych „Agrykola"). Ilu chłopców będzie w nim uczestniczyć? Czy będzie to klasyczny obóz stały, czy powtórzy się formułę tegoroczną? Kto będzie komendantem? Na wszystkie te pytania w swoim czasie znajdą się z pewnością sensowne odpowiedzi. Ale na razie, wspominamy zakończony właśnie obóz i przygotowujemy się do „Agrykoli" i Białej Służby w sierpniu.
W tegorocznym obozie (5 – 20 lipca 2002r.) uczestniczyło ogółem 13 harcerzy i instruktorów oraz jedne zuch (zaimportowany ze Szczepu 22 WDHiZ). Komendę stanowili: hm. Marek Gajdziński HR (komendant od 5 do 12 lipca) oraz phm. Lesław Kuczyński HO (komendant od 13 do 20 lipca). Oboźnymi rotacyjnie (w ramach przygotowania do „Agrykoli") byli: Łukasz Gołębiewski, Krzysztof Pasternak, Piotr Drzazga, Marek Marczak i Mikołaj Nowakowski. Kwatermistrzem był Andrzej Karwan, magazynierem-kierowcą zaś Wojciech Talacha. Na obozie funkcjonowały 4 zastępy: „Bobry" (zast. Krzysztof Pasternak), „Bociany" (zast. Marcin Weiss/Daniel Karkowski), „Kolibry" (zast. Łukasz Gołębiewski) oraz „Bąki" (zast. Piotr Drzazga). Zdobyto jeden stopień młodzika.
tekst - Piotr Drzazga , Lech Najbauer
zdjęcia - Piotr Drzazga, Wojtek Talacha