Relacja z udziału Szesnastki w Białej Służbie'02.

Przygotowania do Białej Służby trwały w Drużynie od kilku miesięcy. Przede wszystkim, starsi chłopcy wzięli udział w szkoleniu medycznym, które zorganizowała Szesnastka dla harcerzy ZHR z okręgu mazowieckiego. Potem kompletowali apteczki i przygotowywali oporządzenie, niezbędne w czasie służby. Po raz pierwszy od początku Białej Służby zdobycie sprawności „BS" (Biała Sprawność) związane było także z przygotowaniem duchowym i intelektualnym. Sztab BS, znajdujący się w Krakowie, sformułował wymagania dla poszczególnych stopni sprawności i sporządził protokoły, które harcerze mieli obowiązek wypełnić i dostarczyć swoim przełożonym. Na obozie Szesnastki odbyło się spotkanie chętnych do Białej Służby, na którym rozmawiano o duchowym wymiarze zdobywania sprawności, a zaraz po obozie na wspólnej Mszy Św. w katedrze Św. Jana, harcerze Szesnastki weszli w decydującą fazę przygotowań do pełnienia służby. Już wkrótce czterej harcerze, Piotr Drzazga, Marek Marczak, Krzysztof Pasternak i Mikołaj Nowakowski, wyjechali na kurs drużynowych Agricola, w ramach którego mieli uczestniczyć w Białej Służbie.

Łukasz Gołębiewski i Paweł Kuczyński zrezygnowali z pełnienia służby. W związku z tym, ze strony 16 WDH w Białej Służbie w trakcie pielgrzymki Ojca Świętego do Polski uczestniczyło tylko 5 harcerzy Szesnastki. Relacja poniższa dotyczy służby pełnionej przez Lecha Najbauera w ramach kontyngentu Mazowieckiej Chorągwi Harcerzy ZHR.

piątek, 16 sierpnia 2002

Zbiórka koncentracyjna Mazowieckiej Chorągwi Harcerzy ZHR zostaje wyznaczona na godz. 10:30 pod kościołem Św. Barbary na ul. Emilii Plater. Nie wiadomo po co tak wcześnie, skoro pociąg, którym mamy udać się do Krakowa odjeżdża dopiero około południa.

Pod kościołem jest już sporo harcerzy. Na minutę przed zbiórką na plac wchodzi komendant chorągwi, Konrad Obrębski. Po chwili ustawiamy się w szeregu i z listy wyczytywane są nazwiska osób, których udział w Białej Służbie został potwierdzony przez krakowski sztab. Wiele z wyczytanych osób nie pojawiło się na zbiórce. Część jest już w Krakowie, część dojedzie później, ale liczebność Chorągwi Mazowieckiej nie jest zbyt duża: na zbiórce stoi około 40 harcerzy.

Konrad przedstawia oboźnego grupy, Piotra Makowieckiego „Makówę" z 265 WDH (hufcowy hufca „Saska Kępa"). Do niego należy zwracać się z pytaniami i jemu meldować zamiar opuszczenia kwater lub przejścia do innej służby. Oczywiście „w praniu" okazuje się to czystą fikcją.

Po około godzinie oczekiwania zbieramy się do wyjścia na dworzec. Przed wymarszem kapelan i instruktor harcerski z Pionek intonuje krótką modlitwę i udziela błogosławieństwa. Po chwili następuje wymarsz. Na peronie spotykamy innych instruktorów chorągwi, którzy będą uczestniczyli w Białej Służbie jako funkcyjni sztabu krakowskiego.

Pociąg jest pełen pielgrzymów, ale nie ma dużego tłoku. Podróż mija szybko. Na dworcu w Krakowie spotykamy łącznika, który prowadzi nas na kwaterę. Jest nią budynek X Liceum Ogólnokształcącego na ul. Wróblewskiego. Marsz zajmuje nam około pół godziny, potem dowiemy się, że z dworca prowadzi nieco krótsza droga do budynku liceum.

Gdy zwartą kolumną docieramy na miejsce, widzimy wymarsz tych, którzy byli tu wcześniej – idą do Łagiewnik lub na Błonia, pomagać w przygotowywaniu miejsc, w których Ojciec Święty odprawi nabożeństwa w sobotę i w niedzielę.

Budynek liceum jest obszerny. Nic dziwnego, że oprócz Chorągwi Mazowieckiej zakwaterowano tu również część Chorągwi Małopolskiej, a także harcerzy i harcerki z Łodzi, Lublina, Pomorza i innych regionów. Panuje duży rozgardiasz, punkt informacyjny u wejścia do budynku szkolnego ogranicza się jedynie do informowania o konieczności zmiany obuwia, nie wiadomo w których salach można się rozlokować.

Po około półgodzinnej bieganinie udaje nam się dowiedzieć, że przeznaczone dla nas sale znajdują się na parterze. Wchodzimy do jednej z nich. Zostawiamy plecaki, część z nas zdejmuje mundury. Idziemy do stołówki szkolnej, gdzie w plastikowych miseczkach podają nam obiad – leczo i dwie bułki. W wodę do picia trzeba zaoptrzyć się samodzielnie.

Po obiedzie wracamy do sali, aby się rozpakować. Trzeba jeszcze wpisać się na listę i opłacić koszty zakwaterowania: 21 złotych za trzy dni (w tym trzy posiłki i ubezpieczenie). Po godzinie okazuje się, że musimy zmienić salę, gdyż parter został zarezerwowany dla harcerek. Przenosimy się więc na pierwsze piętro w lewym skrzydle budynku. Tu najpierw pozwalają nam rozlokować się kilku salach, a następnie ponownie zmuszają do przeprowadzki, na szczęście na tym samym piętrze. Robi się spory bałagan, bieganina, przenoszenie bambetli.

Sztab Białej Służby dla harcerzy i harcerek rozlokowanych w tym budynku znajduje się w prawym skrzydle. Wywieszono tam nazwiska osób, które zakwalifikowano do służb medycznych i którym przysługują identyfikatory przygotowane przez władze miejskie Krakowa. Okazuje się, że niemal nikt z przybyłych z Warszawy harcerzy nie miał szczęścia – większość z nas otrzymuje więc zwykłe identyfikatory wydane przez kurię krakowską. Niestety – nie możemy przypiąć ich do mundurów, gdyż zabrakło oprawek (mają być jutro rano). Próbujemy negocjować z organizatorami na temat dopuszczenia nas do służb medycznych i skierowania do konkretnej roboty, ale w sztabie informują, że nie potrzeba aż tylu „medyków". Dlatego też większość harcerzy z Mazowsza będzie pełnić służbę porządkową. Dobre i to, ale, jak się okaże, nie jest to przydział ostateczny.

Po obiedzie i jako takim rozlokowaniu w salach następuje krótka odprawa instruktorów, a zaraz potem – zbiórka przed gmachem szkoły i wymarsz. Dochodzi 17:00. Idziemy w okolice siedziby kurii (ul. Franciszkańska), aby witać Ojca Świętego na trasie przejazdu z lotniska w Balicach. Gdy dochodzimy do Plant zaczyna padać. Po chwili leje już całkiem porządnie. Momentalnie większość z nas jest mokra od stóp do głów (nie wszyscy wzięli okrycia przeciwdeszczowe, a i one nie są wystarczającą ochroną przed ulewą). Idziemy w strugach wody, ale nie załamujemy się, przeciwnie maszerujemy „w nogę" i śpiewamy z całych sił, wybijając rytm butami. Dochodzimy do Rynku Głównego i po chwili wmaszerowujemy do Sukiennic. Zwartą kolumną, tyle, że już bez śpiewu, przechodzimy przez całą halę. Ludzie klaszczą i pozdrawiają nas serdecznie. Widzą, że jesteśmy mokrzy, a mimo to maszerujemy dalej. Po krótkiej chwili, w której nic nie kapie nam na głowy, ponownie wbijamy się w ścianę deszczu. Raźnym krokiem dochodzimy do ul. Grodzkiej. Tu jednak policja zabrania nam dalszego marszu, musimy więc zawrócić na Rynek. Wchodzimy w równoległą do Grodzkiej ulicę Bracką, przypominając sobie z przekąsem refren piosenki Grzegorza Turnaua o tym, że „w Krakowie na Brackiej pada deszcz".

Dochodzimy do ul. Franciszkańskiej, przy Placu Wszystkich Świętych. Ojciec Święty nie będzie tędy przejeżdżał, gdyż budynek kurii znajduje się z prawej strony. Wobec tego decydujemy się dojść do Plant. Tymczasem przestaje padać. Prowadzący nas „Makówa" zarządza półgodzinną przerwę. Rozchodzimy się po uliczkach starego Krakowa i po Rynku Głównym. Wokół widać wielu harcerzy i sporo policji.

Po przerwie wychodzimy w zwartej kolumnie na Rynek i ulicą Wiślną docieramy do Plant. Zatrzymujemy się na skrzyżowaniu ulic Straszewskiego i Franciszkańskiej, naprzeciwko budynku Filharmonii Krakowskiej. Wokół nas nie ma jeszcze dużego tłumu, ale z czasem ludzi przybywa. Słychać śpiewy, powiewają flagi polskie i watykańskie, widać transparenty z pozdrowieniami dla Ojca Świętego.

Przybyliśmy tu na służbę, więc próbujemy dowiedzieć się od policjantów, gdzie moglibyśmy się przydać, w jakim miejscu mamy stanąć i co robić. Niestety – nie chcą z nami w ogóle rozmawiać. Negocjujemy z kilkoma oficerami i niezależnie próbujemy podejść do poszczególnych posterunków – może w końcu dadzą nam jakiej zadania. Nic z tego. Najwyraźniej jest zakaz obstawiania trasy przejazdu osobami spoza policji. Dajemy za wygraną i ustawiamy się wśród gęstniejącego tłumu, możliwie najbliżej jezdni ulicy Franciszkańskiej.

Stoimy już nie jako kolumna harcerzy, ale jako „zwykli" ludzie, rozproszeni i bez przydziału. Czujemy żal, że policja nie pozwoliła nam pełnić służby. Póki co w ostatnich promieniach zachodzącego słońca suszymy mundury i czekamy. Na pobliskiej latarni umieszczono megafon, jednak jakość dźwięku pozostawia wiele do życzenia. Wiemy, że samolot z Rzymu już wylądował w Balicach. Słyszymy strzępy przemówień powitalnych i zaczynamy odliczać minuty do przejazdu papamobilu. Niestety, nasze obliczenia nie na wiele się zdają: gdy dowiadujemy się, że papież ma do przejechania 11 km, liczymy, że na rogu Franciszkańskiej i Straszewskiego zobaczymy Go około 19:00. Jednak przejazd trwa znacznie dłużej.

Zapada zmrok, zapalają się latarnie, najpierw na Plantach, a potem wzdłuż jezdni. Przybywa wiernych. Dzieci przepychają się do barierek oddzielających tłum od ulicy, dorośli pokrzykują starając się je dogonić, pojawiają się wszechobecni sprzedawcy chorągiewek papieskich i okolicznościowych czapeczek. Po zachodzie słońca robi się chłodniej, panuje wilgoć i narasta ścisk. Widzimy, jak co jakiś czas na rogu, przy którym czatujemy, zatrzymują się radiowozy, z których wysiadają oficerowie policji. Podejmujemy jeszcze jedną próbę wywalczenia sobie jakiegoś zadania porządkowego, ale bez rezultatu. Spostrzegamy, jak na dźwig stojący na pobliskiej budowie wchodzą policjanci z oddziału antyterrorystycznego. Obserwują przez lornetki tłumy wiernych wzdłuż trasy przejazdu. Machamy do nich, oni machają w naszym kierunku.

Kilkanaście minut po 20:00 wozy policyjne zaczynają przejeżdżać coraz częściej, to znak, że papamobil zbliża się do naszego stanowiska. Słychać syreny karetek, spieszących z pomocą do osób, które zasłabły w tłumie. Co chwila odzywa się warkot silników nadjeżdżających samochodów, a wówczas tłum porusza się, słychać oklaski, widać powiewające flagi, chorągiewki i transparenty – ale na razie okazuje się, że są to fałszywe alarmy.

Wreszcie około godziny 20:30 nadjeżdża kolumna samochodów. Posuwają się bardzo powoli. Na początku radiowozy z włączonymi „kogutami" na dachach. Potem „antyterroryści", obsługa prasowa i policjanci na motocyklach. Wreszcie zza drzew po prawej stronie wyłania się biała sylwetka papamobilu. Od szyb odbijają się światła latarni i wydaje się, że wnętrze samochodu jaśnieje. Tłum bije brawo i skanduje słowa pozdrowienia, powiewają chorągwie, trzaskają flesze aparatów fotograficznych. Ludzie wspinają się na palce, machają rękami, ale nie przepychają się. Ścisk jest coraz większy. Ojciec Święty podjeżdża do miejsca, w którym stoimy. Siedzi w szklanej gablocie, przygarbiony. Patrzy gdzieś w bok, nie widzimy całej twarzy, ale kiedy nas mija podnosi dłoń w geście pozdrowienia. Spoglądamy za nim w zupełnie nieuzasadnionej nadziei, że zechce się do nas odwrócić i jeszcze raz pozdrowić. Ale papamobil mija nas i po chwili widzimy, jak skręca w bramę Pałacu Arcybiskupów.

Tłum niemal natychmiast zaczyna się rozchodzić. Po kilku minutach formujemy kolumnę marszową i z przytupem udajemy się w drogę powrotną. Zajmuje nam ona więcej czasu, niż przybycie na Franciszkańską, już to z powodu tłumów, przez które musimy się przedzierać, już to dlatego, że prowadzący kolumnę nie znają tak dobrze centrum Krakowa. Po około 30 minutach docieramy wreszcie do naszej szkoły.

Odpoczywamy chwilę, a następnie instruktorzy zbierają się na odprawie. Jutrzejszy dzień mamy zacząć o 6:00. Ustalamy, że spróbujemy dowiedzieć się, czy istnieje możliwość uczestnictwa w służbach medycznych (nie po to kończyliśmy kursy, aby nie móc z nich teraz skorzystać). Póki co, nie wiemy wiele więcej, niż po południu.

Po odprawie – czas wolny. Jemy kolację we własnym zakresie, rozlokowujemy po salach, niektórym udaje się skorzystać z pryszniców. W szkole panuje jeszcze większy harmider, niż po południu. Teraz właśnie wszyscy schodzą się na nocleg ze swoich posterunków. Odszukuję chłopców z Szesnastki, którzy wraz z pozostałymi uczestnikami kursu Agricola mają spać w auli na pierwszym piętrze. Rozmawiamy o kursie i o Białej Służbie. Przybyli do Krakowa w czwartek. Dziś byli na Błoniach, pomagając w przygotowaniach do wielkiej Mszy Świętej, która odbędzie się w niedzielę. Są zmęczeni, ale zadowoleni. Nie tracą ducha.

Próbujemy po raz kolejny dowiedzieć się o możliwości pełnienia służby medycznej. Od jej szefa z ramienia krakowskiego sztabu Białej Służby dowiadujemy się, że chętnych jest dwa razy więcej niż potrzeba, ale na wszelki wypadek zgłaszamy się na „listę rezerwową": gdyby jednak była potrzeba, dadzą nam znać.

Oboźny zwołuje nas na wieczorny apel. Stajemy w kręgu i żegnamy się po harcersku. Odmawiamy modlitwę. Jest nas teraz znacznie więcej: dołączyli chłopcy z Agricoli i ci, którzy przyjechali do Krakowa wcześniej, w sumie w kręgu staje więc ponad 100 osób, także z innych okręgów.

Za kilkanaście minut odtrąbiono sygnał ciszy nocnej. Rozchodzimy się po salach i kładziemy spać.

sobota, 17 sierpnia 2002

Pobudka punktualnie o 6:00. Oboźny wbiega do każdej sali i podrywa chłopców. Słyszymy też dźwięki sygnałówki. Szybkie przygotowanie, śniadanie we własnym zakresie (jeśli ktoś zdąży) i po 30 minutach stajemy na zbiórce przed budynkiem szkoły. Idziemy zwartą kolumną na Mszę harcerską pod kościół Św. Idziego, u stóp Wawelu. Maszerujemy trasą, którą przebyliśmy wczoraj, z tym że nie wchodzimy do Sukiennic. I tym razem ul. Grodzka, którą najszybciej można dotrzeć do punktu koncentracji, jest dla nas zablokowana. Idziemy więc Plantami. Gdy docieramy na plac przed kościołem stoi tam już sporo harcerzy. Ustawiono ołtarz polowy, chór ćwiczy pieśni. Przybywają kapelani i zachęcają do skorzystania ze spowiedzi. Część z nas klęka przy konfesjonałach wewnątrz kościoła. Jest jeszcze dosyć chłodno, ale zaraz ma rozpocząć się Msza.

Tymczasem przychodzi od dawna oczekiwany przez nas rozkaz wykonania zadania. Część Chorągwi Mazowieckiej ma wesprzeć policję w uformowaniu szpaleru wzdłuż ulicy Grodzkiej, którą będzie przejeżdżał Ojciec Święty w drodze do Łagiewnik. Chętnie idziemy do pracy, ale omija nas Msza Święta. Nasze wyobrażenia o służbie, zwłaszcza wysnute z wcześniejszych pielgrzymek papieskich do Polski, szybko zostają zweryfikowana przez policję, która najwyraźniej nie ma zamiaru dzielić się z nami swoimi obowiązkami. Każą nam stanąć za barierkami i linami oddzielającymi chodniki od jezdni, co prawda w „pierwszej linii", ale jednak wśród tłumów, a nie na „wysuniętych placówkach". Jesteśmy niepocieszeni, tak bardzo chcielibyśmy przydać się na coś więcej. Ale cóż, traktujemy to „zadanie" jako naszą służbę i wypełniamy jest sumiennie.

Na Grodzkiej przy Poselskiej stoimy około półtorej godziny. Po drugiej stronie ulicy widać chłopców z Agricoli, w tym harcerzy Szesnastki. Tłum gęstnieje. Około 9:00 policjanci nie pozwalają już nikomu przekroczyć ulicy. W oknach domów stojących przy Grodzkiej pojawiają się ludzie. Powtarza się rytuał z wczoraj: co chwila zrywają się oklaski, powiewają chorągwie, a każdy policyjny samochód (sporo ich przejeżdża w tę i z powrotem) budzi nadzieję na rychłe ujrzenie Ojca Świętego. Wreszcie zza zakrętu Franciszkańskiej wyjeżdżają dwa samochody policyjne. Chwilę stoją na skrzyżowaniu z Grodzką, a potem powoli ruszają w kierunku Wawelu. Tłum wykrzykuje słowa pozdrowienia, furkoczą chorągiewki i flagi, strzelają migawki aparatów fotograficznych. Słychać nawoływania w różnych językach. Widać wielką radość ludzi, którzy przybyli powitać Ojca Świętego ma ulicach Krakowa.

Wreszcie kolumna policyjna zbliża się do rogu Poselskiej. Znów sznur radiowozów i cywilnych samochodów (wielkie, lśniące bmw serii 7, z pewnością najnowsze modele), samochód z kamerzystami i fotoreporterami, ubrani „po cywilu" funkcjonariusze ochrony, policjanci na motocyklach a zaraz za nimi – biały mercedes z oszkloną gablotą. W środku Ojciec Święty, przygarbiony, prawą dłonią pozdrawia wiernych. Widzę Go z odległości nie większej niż 5 metrów! To wielkie przeżycie, być tak blisko i patrzeć na Jego zmęczoną twarz. Niektórzy wierni maja łzy w oczach, krzyczą „Niech żyje papież!" i machają chorągiewkami. Ojciec Święty patrzy przed siebie i po chwili mija nas. Jeszcze widzimy z oddali, jak zatrzymuje się przed kościołem Św. Piotra i Pawła, a potem przed naszymi oczami przesuwa się wolnym tempem kolumna samochodów zamykająca orszak: ambulans, kolejny oddział antyterrorystyczny, saperzy i wreszcie zwykłe radiowozy. Ludzie rozchodzą się, niektórzy próbują „gonić" chodnikiem papieską kolumnę. Po kilkunastu minutach zbieramy się na ulicy i odmaszerowujemy pod kościół Św. Idziego.

Stamtąd ruszamy do bazyliki oo. jezuitów na ul. Kopernika. Maszerujemy Plantami, a później chodnikiem ulicy Westerplatte. Skręcamy koło hotelu „Wyspiański" i po przejściu pod wiaduktem kolejowym wchodzimy na dziedziniec przed bazyliką. Znajduje się tu wyższa szkoła filozofii pod nazwą „Ignatianum" (od imienia założyciela zakonu jezuitów, Św. Ignacego Loyoli). Na dziedzińcu siedzą już harcerze i harcerki, którzy przybyli wcześniej. Zakonnik rozpoczyna rekolekcje. Mówi o Bożym Miłosierdziu, które jest tematem papieskiej pielgrzymki. Na kanwie przypowieści o synu marnotrawnym aranżuje inscenizacje fragmentów czytania, zbiera głosy mianowanych ad hoc grup społecznych na temat postępków bohatera przypowieści, komentuje i wyjaśnia. Po ponad godzinie kończy zachętą do przystąpienia do spowiedzi i uczestnictwa we Mszy Świętej.

Przechodzimy do kościoła. Przez ponad godzinę trwa spowiedź. W tym czasie niemal nieprzerwanie śpiewa chór harcerzy i harcerek, wyćwiczony w przepięknych pieśniach religijnych na niedawnej pielgrzymce na Jasną Górę.

Msza Św. ma bardzo uroczysty charakter. Koncelebruje ją kilkunastu kapelanów harcerskich. Kazanie nawiązuje do przypowieści o synu marnotrawnym. Ksiądz zachęca do ofiarnej służby i zapewnia, że nawet ta najbardziej niewdzięczna też jest potrzebna i też wydaje owoce.

Po Mszy Św. Odmaszerowujemy do kwater. Wszyscy dość zmęczeni zasiadają do obiadu: tym razem organizatorzy proponują bigos. Mamy około półtorej godziny czasu wolnego, część z nas dożywia się jeszcze we własnym zakresie, część korzysta z pryszniców. O 16:00 zarządzono zbiórkę. Stajemy przed gmachem szkoły i bardzo szybkim marszem ruszamy na Kazimierz, na Plac Wolnica. Docieramy tam po około 30 minutach forsownego marszu. Plac jest pełen harcerzy i harcerek, którzy otrzymali przydział do służb informacyjnych. Wreszcie okazuje się jakie zadania mamy do wykonania. Po kilkunastu minutach przechodzimy do pobliskiego kościoła Bożego Ciała. Ci, którzy brali udział w rekolekcjach u oo. jezuitów nie uczestniczą już we Mszy Świętej.

Mamy około godziny czasu wolnego, który poświęcamy na odpoczynek po męczącym marszu. Po godzinie Plac Wolnica ponownie zapełnia się harcerzami i harcerkami. Odbywa się apel. Wiemy, że w służbach informacyjnych jest ponad 500 osób i dowiadujemy się również, że naszym zadaniem będzie obstawienie Dworca Głównego, na który będą przybywały pociągi z pielgrzymami, chcącymi uczestniczyć w niedzielnej Mszy Świętej na Błoniach.

Natychmiast po apelu harcerze i harcerki z Mazowsza przemaszerowują na plac przed halą Dworca Głównego. Tam spotykamy się z szefem służb informacyjnych. Dzieli on dworzec i jego okolice na odcinki, które mają obsadzić 5-cioosobowe patrole. Ustalono dwie zmiany: od 22:00 do 3:00 i od 3:00 do 8:00. Przechodzimy po większości punktów, jakie mamy obsadzić (przy okazji kupuję bilet na jutrzejszy pociąg do Warszawy), a następnie wracamy na kwatery. Na 20:00 wyznaczona jest odprawa.

Po przybyciu do szkoły próbujemy szybko zjeść kolację (są jeszcze resztki obiadowego bigosu, jest gorąca herbata) i punktualnie o 20:00 stajemy na odprawie. Dzielmy się na patrole, w każdym jest kilka harcerek i co najmniej jeden harcerz lub instruktor. Mój patrol składa się z czterech harcerek, dwóch z Warszawy i dwóch z Gdyni, uczestniczek kursu Agricola. Jako patrolowy ustalam hasło, dzięki któremu będę mógł znaleźć je na sali gimnastycznej, gdzie śpią. Umawiam się na odprawę patrolu za około pół godziny. Niestety, ustalanie punktów do obsadzenia i kompletowanie wybrakowanych patroli zajmuje znacznie więcej czasu – przesuwam więc termin odprawy patrolu. Patrolowi i szefowie służb informacyjnych siedzą na placyku przed szkołą i starają się przydzielić zadania. Pierwsza zmiana musi znaleźć się na dworcu najdalej za godzinę. Mazowsze (chorągwie męska i żeńska) siada oddzielnie, aby ostatecznie ustalić składy patroli. Dodatkowe zamieszanie powodują kolejne próby zaciągnięcia się harcerzy z Mazowsza do służb medycznych. Co chwila ktoś wraca na odprawę z informacją, że przeniesiono go do „medyków", a potem odwołuje tę wiadomość. Wreszcie około 22:00 Mazowsze jest gotowe do służby. Mój patrol otrzymuje zadanie „przyjmowania" pielgrzymów przy schodach prowadzących do starego przejścia podziemnego na peronie 5; punkt nosi nazwę „Stara Piątka". Pobudka dla patroli z drugiej zmiany wyznaczona zostaje na godzinę 2:00. Zostało więc około 4 godzin snu. Przekazuję tę wiadomość dziewczynom z mojego patrolu i umawiam się z nimi na zbiórek o 2.25 przed gmachem szkoły.

W budynku panuje już mniejszy rozgardiasz, niż w piątek, ale wciąż jeszcze pełno jest bieganiny, szukania i nawoływania się. Wreszcie trębacz daje sygnał ciszy nocnej. Większość z nas jest już w tym czasie w śpiworach i pogania maruderów, aby gasili światło na salach i kładli się spać.

Szybko pakuję plecak na jutro i wchodzę do śpiwora. Wydaje się, że niemal po chwili dzwoni budzik: 2:00, pobudka służb informacyjnych.

niedziela, 18 sierpnia 2002

Wstajemy szybko i cicho, aby nie pobudzić tych, którzy maja pobudkę o 4:00 (służby medyczne). W ciągu 20 minut większość z nas jest już gotowa do wymarszu. Zbiórka przed gmachem szkoły przebiega sprawnie. Są już harcerki z mojego patrolu pod nazwą „Kobyła Juranda". Ruszamy na dworzec. Prowadzę wraz z szefową harcerek; szef harcerzy zamyka kolumnę.

Po około 15 minutach szybkiego marszu jesteśmy na miejscu. Jest jeszcze dosyć chłodno, ale rozgrzani marszem nie zwracamy na to większej uwagi. Po chwili odszukujemy rozprowadzającego – szefa odcinka „Dworzec Główny", z którym widzieliśmy się na wczorajszej zbiórce pod dworcem i na odprawie pod szkołą. Na pytanie o to, ile godzin spał tej nocy – uśmiecha się, ale nie odpowiada.

Jest kilka minut po 3:00, gdy stajemy na tyłach hali głównej (kilka patroli wcześniej zostało rozlokowanych wokół dworca, m.in. przy barze „Smok", czy w zakolu ulicy, przy której wznosi się hala główna). Odpowiedzialny za sprawy informacyjne kolejarz informuje nas na czym będą polegały nasze zadania na terenie dworca: mamy powiadamiać pielgrzymów o tym, że pociągi odjeżdżają z tych samych peronów, na które przyjechały, i że na dworzec powinni przychodzić nie wcześniej niż na 30 minut przed odjazdem pociągów. Potem kolejne patrole odmaszerowują na swoje stanowiska. Nasz peron 5 jest „najgorszy", jak powiedział kolejarz, ponieważ wjeżdżają na niego prawie wszystkie pociągi specjalne, wykupione przez parafie lub diecezje. A oprócz tego kilka zwykłych „rejsowych" składów.

Odmaszerowujemy na peron 5. Przy schodach prowadzących do starego wyjścia z peronu przejmujemy od naszych poprzedników z pierwszej zmiany niebieską tablicę z białą literą „i", którą umieszczamy pomiędzy poręcza przy schodach, a murkiem okalających wejście na schody. Kolejarka w żółtej kamizelce z literą "i" na plecach informuje nas, że za chwilę wjedzie pociąg. Rozdaje nam karteczki, na których napisano, o której godzinie odjeżdża pociąg powrotny. Tę samą informację pielgrzymi powinni znaleźć na swoich biletach. Słyszymy, jak z megafonu rozlega się zapowiedź: „Pociąg nadzwyczajny z Kielc wjeżdża na tor 10 przy peronie 5:. Spoglądamy na nasze karteczki i okazuje się, że zawarte na nich informacje odnoszą się do pociągu do Kędzierzyna-Koźle. Biegniemy do pani w żółtej kamizelce. Ona też zorientowała się, że wydała nie te karteczki, które powinna. W momencie, w którym pociąg zaczyna hamować nerwowo wydziela nam prawidłowe karteczki, przypominając, że należy je rozdawać oszczędnie, najlepiej księżom i szefom grup. Po chwili w tłum pielgrzymów, który wylał się na peron wkraczamy z karteczkami i informacjami ustnymi: „Prosimy uprzejmie o przybycie na dworzec nie później niż na pół godziny przed odjazdem pociągu." Ponieważ pociąg zatrzymał się dość daleko od naszego zejścia z peronu, postanawiamy, że następnym razem będziemy kierowali pielgrzymów tak, aby korzystali z obu przejść.

Po kilkunastu minutach na peron wjeżdża pociąg z Kędzierzyna-Koźle. Otrzymujemy z powrotem nasze karteczki, jednak tym razem musimy podzielić się nimi z patrolem obstawiającym tzw. nowe zejście z peronu. Kolejny pociąg wjeżdża na nasz peron, a za kilka minut jeszcze jeden. Tłum z pierwszego pociągu miesza się z pielgrzymami z drugiego, ale dajemy sobie radę – jesteśmy coraz sprawniejsi w rozdzielaniu karteczek, udzielaniu informacji i kierowaniu ludzi do obu zejść z peronu.

Potem następuje dłuższa przerwa, a po niej na peron wjeżdża pociąg specjalny z Gdyni. Nie dostajemy więcej karteczek, mamy po prostu informować pielgrzymów o przychodzeniu na dworzec w drodze powrotnej nie wcześniej niż na 30 minut przed odjazdem ich pociągu. Pomagamy wysiąść osobom starszym, podajemy bagaże, informujemy, że po wejściu w podziemia dworca należy iść w prawo. Dziewczyny z Gdyni spotykają swoich znajomych, czy krewnych. Pociąg z Gdyni już stoi pusty, peron się wyludnił, gdy nagle z podziemnego przejścia wychodzi starsza pani i krzyczy do kolejarzy stojących przy lokomotywie: „Zostawiłam krzesełko w pociągu!" Podbiegamy do niej. Pytam tylko: „Który wagon?". „Dziewiąty." Biegnę wzdłuż pociągu i do każdego kolejarza krzyczę: „Jeszcze chwileczkę, ktoś zapomniał bagażu!" Mijam wagon szósty, siódmy i ósmy. Jest wreszcie wagon nr 9 – ostatni w składzie. Otwieram drzwi wagonu i ruszam korytarzem zaglądając do każdego przedziału. Za mną wpadają do wagonu harcerze z posterunku „Nowa Piątka". W przedostatnim przedziale, na półce leży plastikowa torba, z której wystają białe nóżki metalowego składanego krzesełka. Chwytam bagaż z półki i biegnąc korytarzem z powrotem wygarniam z wagonu harcerzy z „Nowej Piątki". Wyskakuję na peron i podbiegam do pani, która podeszła już niemal na wysokość połowy składu. Wręczam krzesełko i łapiąc oddech słyszę słowa podziękowania. Uśmiecham się. Ale akcja!

Kolejarze informują nas, że ostatni pociąg specjalny wjedzie na peron po 7:00. Patrzymy na zegar peronowy – jest dopiero kilkanaście minut po 4:00, a więc jesteśmy tu nieco ponad godzinę. Czekając na następny pociąg rozmawiamy, zjadamy śniadanie, jakie udało nam się zabrać z kwatery i czekamy. Wiemy, że w sumie powinniśmy przyjąć 8 pociągów, więc praktycznie jesteśmy na półmetku. Po jakimś czasie odwiedza nas rozprowadzający i przysyła do pomocy kilku harcerzy z odcinka „Parking"; nie maja oni jednak wiele do zrobienia na naszym peronie.

Przed 5:00 przyjeżdżają niemal równocześnie dwa pociągi: jeden specjalny, zaś drugi zwykły, „rejsowy", ale też pełen pielgrzymów. Sprawnie idzie nam informowanie podróżnych i „kierowanie" ruchem tłumu. Dwie dziewczyny stoją u wyjścia z peronu, a dwie pozostałe wraz ze mną kręcą się po naszej części peronu. Czasami zaglądamy na sąsiedni posterunek. Po krótkim odpoczynku witamy na peronie kolejny pociąg. Tym razem jest to skład z Warszawy. Wśród pielgrzymów znajdują się Zawiszacy: Jakub Skrzyński i Wojtek Król. Witamy się serdecznie. Pytają, ilu jeszcze chłopców z Szesnastki jest na Białej Służbie. Po chwili znikają w przejściu podziemnym. Świat jest mały, szczególnie, jeśli się go ograniczy do peronu nr 5.

Do kolejnego pociągu mamy ponad godzinę. Harcerki z Gdyni chcą odwiedzić koleżanki, które stoją na kwaterze nieopodal dworca. Przyrzekają, że będą z powrotem w ciągu 40 minut. Wracają w chwili, gdy na peron wjeżdża kolejny pociąg. Nawet nie zauważamy, kiedy robi się jasno. Dochodzi 6:00. Do ostatniego pociągu pozostała ponad godzina. Wreszcie jest i ten ostatni. I tym razem sprawnie informujemy przyjezdnych o zasadach powrotu z dworca.

Schodzę do przejście podziemnego i przechodzę nim w kierunku wyjścia a potem do hali głównej. Nie spodziewałem się takiego ścisku. Stoimy sobie spokojnie na peronie, a tymczasem dworzec i przejścia podziemne pełna są już ludzi. Wracam na posterunek, na który za kilkanaście minut przychodzi łącznik z rozkazem zwinięcia punktu. Dochodzi 8:00. Zabieram naszą tablicę z literką „i" a przy okazji i tę pozostawioną przez patrol obstawiający „Nową Piątkę".

Przed Dworcem Głównym odbywa się koncentracja patroli. Kilka minut po 8:00 ruszamy w zwartym szyku na Błonia. Idziemy „w nogę", aby tłum rozstąpił się na dźwięk rytmicznie wybijanych kroków. Gdy wychodzimy z przejścia podziemnego na Planty – ruszamy w kierunku zachodnim. Przechodzimy przez Rynek Główny i ulicą Św. Anny do Podwala. Tam zatrzymują nas policjanci – nie ma przejścia na drugą stronę ulicy. Ale przecież pielgrzymi cały czas idą drugą stroną jezdni. Musimy znaleźć inną drogę. Wracamy na Rynek Główny i przedostajemy się na Planty wzdłuż ul. Św. Gertrudy. Stamtąd podchodzimy pod Wawel. Idziemy do ul. Straszewskiego, a następnie skręcamy w ulicę Na Groblach. Z planem miasta w ręku pokonujemy kolejne mniejsze i większe uliczki, aż w końcu wydostajemy się na ul. Kościuszki. Tu jest już prawdziwa rzeka ludzi. Do tej pory maszerowaliśmy jezdnią, ale teraz nie udaje nam się utrzymać szyku. Skręcamy w którąś z przecznic i po jakimś czasie dochodzimy do wylotu na Al. Marszałka Focha. Na chwilę zatrzymujemy się, aby naprawić szyk, rozerwany w marszu. Widać już czubki drzew na skraju Błoń, ale dopiero, gdy wchodzimy w szeroką aleję porywa nas wielka fala tłumu. Nie udaje się utrzymać szyku. Na szczęście dosyć szybko (choć w rozsypce) docieramy do namiotu sanitarnego z wielkim transparentem „Szpital im. Ludwika Rydygiera". Tam znajdujemy pozostałych harcerzy i harcerki z Mazowsza, którymi dowodzi Konrad Obrębski i instruktor z 27 KDH. Chwila odpoczynku. Patrzymy na zegarki – jest 10:00. W tym momencie z megafonów, z których dotychczas płynęły melodie religijnych pieśni, odzywa się głos lektora zapowiadający wjazd Ojca Świętego na Błonia. Ludzie wiwatują, machają chorągiewkami i transparentami.

Ochłonęliśmy już po szybkim marszu i przebijaniu się przez tłum. Ojciec Święty rozpoczyna Mszę Św., w której uczestniczy ponad 2,5 miliona wiernych. W kilka minut później dociera do nas wiadomość, że należy udrożnić kilka dróg ewakuacyjnych pomiędzy sektorami A, B i C. Dzielimy się na trzy kilkunastoosobowe patrole. Jeden z nich obejmuje „Robur" z 270 WDH, drugi „Bucek" z 82 WDH, a trzeci – ja. Nasze zadanie polega na utrzymaniu przejezdności szerokiej alei pomiędzy sektorami A i B oraz kilku ścieżek pomiędzy tymi sektorami i Aleją Focha. Oprócz tego mamy wspomagać ratowników ze stowarzyszenia maltańskiego, którzy pracują w namiocie sanitarnym, a także GOPR-owców wywożących ludzi na wózku ratowniczym „zaprzężonym" do czterokołowego motocykla. Do punktu zbornego mamy wrócić zaraz po udzieleniu komunii, aby dążyć z powrotem na dworzec.

Po kilku minutach wchodzimy w tłum na wysokości tablic z oznaczeniem sektora B. Natychmiast wpadamy „w objęcia" kilku instruktorów, którzy wskazują jakie fragmenty ścieżek i dróg muszą być udrożnione. Ruszamy do akcji. Ustawiamy posterunki co kilkanaście kroków tak, aby harcerze i harcerki mogli kontrolować ruchy tłumu i przeciwdziałać „zarastaniu" ścieżek. Niemal wszyscy podporządkowują się naszym uprzejmym prośbom o zrobienie wystarczającego miejsca do przejścia np. osób dźwigających nosze. Udrażniamy także wyjście na otaczający Błonia wał, którym biegnie Aleja Focha. Wąska ścieżka, którą mieli obsadzić strażacy momentalnie zarasta. Stają w tym miejscu czterej, a potem jeszcze dwaj harcerze z Pomarańczarni. Do końca służby utrzymują drożność tej ścieżki, wyręczając strażaków.

Także na prawo od ścieżki na wał ustawiają się harcerze i harcerki z mojego patrolu. Tu nie ma tak dużego tłumu, ścieżka jest dość szeroka. Chodzą nią harcerze roznoszący wodę do sektorów. Najwięcej pracy jest przy przejściu do namiotu maltańczyków. Trzeba zamykać ścieżkę, aby nie chodzili nią wierni, gdyż jest to droga ewakuacyjna dla noszowych i motoru GOPR-u, a jednocześnie udrażniać ją, gdy tylko padnie hasło „Przejście dla noszy". Nieco dalej, przy namiocie maltańczyków znajduje się kolejny newralgiczny punkt – wjazd dla karetek pogotowia. Ostatni już chłopcy z mojego patrolu obstawiają wjazd i blokują tłum, gdy karetka wjeżdża bądź wyjeżdża. Jest tam także kilku harcerzy z innego patrolu, w tym nasi z Szesnastki. Nie ma jednak czasu na pozdrowienia – rąk i gardeł potrzebujemy do wykonania służby.

Schodzę z wału w dół, na Błonia. Regularnie co kilka minut wraca tu motocykl z wózkiem ratowniczym, by po chwili wyjechać po kolejną osobę, która zasłabła w tłumie. Trochę rzadziej pojawiają się biegnący noszowi: harcerze i maltańczycy. Stojący bliżej sektorów policjanci ostrzegają przed kolejnymi transportami, a wówczas należy szybko udrożnić przejazd do namiotu sanitarnego. Przez jakiś czas policjanci proszą harcerzy, aby sprawdzali zaproszenia wiernych i kierowali ich do właściwych sektorów, ale wobec dość dużego ruchu nie jest to możliwe.

Trwa Msza Święta. Ojciec Święty wygłasza kazanie. Modlitewne skupienie nie jest możliwe, gdy co chwila słychać warkot silnika motocykla GOPR-u i krzyki, aby zrobić przejście dla noszy. Co jakiś czas trzeba także „usuwać" ze ścieżek ludzi, którzy na nich stanęli nieświadomi, iż są to ważne arterie komunikacyjne. Kilkakrotnie sprawdzam poszczególne posterunki: ścieżkę na prawo, wyjście z Błoń na Al. Focha i okolice namiotu maltańczyków.

Po kazaniu część wiernych rozpoczęła odwrót z miejsca celebry. Powoduje to dość duży ścisk na jedynej w okolicy drodze prowadzącej na Al. Focha, którą obsadzili harcerze z Pomarańczarni. Kilkakrotnie wchodzę na wał i schodzę w dół, aby udrożnić przejście. Proszę, by wierni szli ostrożnie, bo ziemia w tym miejscu jest już wyślizgana i bardzo łatwo upaść. Powietrze jest gęste od zapachu stratowanej trawy i trudno opanować zawroty głowy. Jednak po kilkunastu minutach ruch ludzi stabilizuje się i mogę opuścić ten odcinek. Wracam na dół. Znów otwieranie i zamykanie przejścia dla noszowych i motocykla ratowników. Znów proszenie wiernych o otwarcie drogi ewakuacyjnej. Robi się coraz bardziej duszno. Mundur klei się do pleców, a podeszwy butów parzą w stopy.

Widzę, jak drogą pomiędzy sektorami idzie kilkunastu księży z komunikantami. Po chwili z megafonów rozlega się modlitwa: „Oto Baranek Boży...". Niemal wszyscy wokół mnie klękają. Księża proszą o zrobienie przejścia. Podchodzę do miejsca, gdzie jeszcze kilka minut temu była ścieżka w kierunku sektora A i proszę wiernych o rozstąpienie się.

Rozpoczęcie udzielania komunii jest hasłem do odwrotu. Odnajduję instruktora, który kieruje najbliższym odcinkiem i przypominam mu, że mój patrol musi przemaszerować na Dworzec Główny. Nasze pozycje powinni przejąć strażacy. Zbieram więc ludzi. Okazuje się, że część patrolu już odmaszerowała na miejsce koncentracji koło namiotu medycznego opatrzonego transparentem „Szpital im. Ludwika Rydygiera". Ściągam więc resztę. Tłum nie pozwala nam sformować szyku, musimy zatem wydostać się na wał przy Al. Focha. Tam dopiero okazuje się, że brakuje jednego harcerza z Pomarańczarni. Zostawiam więc dwóch innych, aby go odszukali i przeciskając się przez tłum prowadzę resztki patrolu pod namiot medyczny. W pewnym momencie robi się znów bardzo ciasno, ale przyczyną zagęszczenia tłumu jest ksiądz udzielający komunii. Wiedząc, że nie przedostaniemy się przez szpaler wiernych również stajemy w ich gronie, przyjmujemy komunię i chwilę modlimy się. Kiedy ludzie zaczynają się rozchodzić – ruszamy w dalszą drogę. Po kilku minutach wpadamy na miejsce koncentracji. Nie ma tu jeszcze jednego patrolu, który obstawiał najdalszy odcinek (między sektorami B i C). Po chwili jednak i oni nadciągają. Przybiega też zagubiony harcerz z Pomarańczarni, choć nigdzie nie widać dwóch wysłanych na jego poszukiwania.

Mamy chwilę na odpoczynek. W pobliżu ksiądz udziela komunii tym, którzy nie zdążyli jej przyjąć wcześniej. Wtedy właśnie Ojciec Święty rozpoczyna przemówienie na zakończenie Mszy. Klaszczemy, gdy pozdrawia ruch oazowy. Machamy, gdy wspomina o młodzieży. Ale gdy pozdrowił harcerzy wszyscy wokół nas zaczynają z całych sił skandować: „Czuwamy! Czuwamy!" Jesteśmy szczęśliwi i dumni, że nie zapomniał o nas.

Po kilku minutach formujemy kolumnę marszową. Pozostawiamy jednego ze starszych harcerzy, aby pozbierał niedobitki naszej sekcji i przeprowadził na dworzec. Sami zaś wydostajemy się na Al. Focha. Marsz nie jest łatwy. Początkowo idziemy „w nogę" i ludzie, słysząc tupot butów, rozstępują się. Ale w pewnej chwili jest ich tak dużo, że ani tupanie, ani marsz w jakim takim szyku nie udaje się nam. Przebijamy się pojedynczo. W pewnym momencie podchodzimy pod barierki otaczające parking hotelu „Cracovia". na parkingu stoją ochroniarze hotelowi i nie pozwalają skrócić nam drogi, ale gdy ponad 50 harcerzy i harcerek w ciągi kilkunastu sekund przeskakuje barierki – nie mają nic do powiedzenia. Ciekawe, jak poradzą sobie z tłumem wiernych, który za chwilę ruszy z Błoń?

Skręcamy w Al. Krasińskiego. Tłum jest dość spory, ale i ulica znacznie szersza, więc udaje się nam sformować szyk i ruszamy „z kopyta" w dalszą drogę. Dobiegają nas jeszcze słowa błogosławieństwa, którymi Ojciec Święty kończy Mszę na Błoniach. Docieramy do ul. Straszewskiego, a później do Podwala, skręcamy w Gołębią i po kilku minutach jesteśmy na Rynku Głównym. Przebijamy się wzdłuż południowej pierzei i idziemy prosto ul. Sienną. Za chwilę mijamy Mały Rynek i wydostajemy się na Planty. Przechodzimy ul. Westerplatte i skręcamy w lewo, w kierunku dworca. Przy hotelu „Wyspiański" skręcamy w prawo w ul. Kopernika (wczoraj szliśmy tędy na rekolekcje do oo. jezuitów), a potem w lewo w ul. Radziwiłłowską. Po drodze wyprzedza nas kilka radiowozów; włączają się syreny, gdy samochody mijają naszą kolumnę. Nie wiemy, czy jest to pozdrowienie i gest przyjaźni, czy raczej próba ponaglenia nas do zejścia z jezdni na chodnik.

Idziemy dalej w rozciągniętej kolumnie. Tym sposobem, bez większych kłopotów, docieramy wkrótce do ul. Lubicz i kładką nad jezdnią przedostajemy się na plac przed Dworcem Głównym. Jest tu już bardzo dużo ludzi, ale to jeszcze nic w porównaniu z falą, która zaleje plac i okolice za około godzinę. Dowiadujemy się, że nie ma potrzeby obstawiania peronów i gmachu dworca, zwłaszcza, że zarówno hala główna jak i przejścia podziemne są zamknięte. Naszym zadaniem będzie więc kierowanie powracających do domów pielgrzymów do wejść na perony znajdujących się na najbardziej wysuniętych na północ krańcach dworca. Szeroka droga wyłożona betonowymi płytami, prowadząca do wejść na perony, została obstawiona przez policję, straż miejską i SOK (Straż Ochrony Kolei). My musimy jedynie kierować ludzi w ich „objęcia".

Mój patrol, który udało się odtworzyć w czasie marszu, obejmuje punkt informacyjny przy dworcu PKS. Otrzymujemy niebieską tablicę z literą „i" i rozlokowujemy się przy schodach dworcowych. Inni obejmują posterunki na placu przed dworcem, w tzw. „zakolu" i przy barze „Smok". Podchodzi do nas niewiele osób, a mamy zakaz „nagabywania" ludzi – naszym zadaniem jest jedynie odpowiadanie na pytania, a nie „przeganianie" tłumu. Powoli jednak zagęszczenie ludzi na placu przed dworcem rośnie. Z pytaniami zjawia się coraz więcej osób. Cóż jednak z tego, skoro większości z nich nie potrafimy pomóc. Jedyne, co wiemy, to to, że wejście na perony znajduje się w lewo od naszego stanowiska, i że pociągi do Warszawy, Łodzi, Kielc i Gdyni odchodzą z peronu 5. Mamy też rozkład jazdy pociągów odjeżdżających z peronu 3 do Wieliczki – jedyny, jaki zapewnili tam krakowscy organizatorzy punktów informacyjnych (innych po prostu zabrakło...). Tymczasem pytania powracających z Krakowa rzadko dotyczą tych informacji, którymi możemy im służyć. Częściej pytają się np. skąd odchodzą autobusy PKS i MZK albo mini-busy. Dowiadujemy się, że dworzec PKS przeniesiono tymczasowo na ul. Cystersów. Dziewczyny kupują plan miasta i od tej pory udzielamy także informacji: jak dojechać do Huty Sendzimira, którędy na ul. Cystersów, gdzie jest Kleparz, gdzie znajdują się dworce Kraków – Bonarka czy Kraków – Płaszów.

Wokół nas nieprzerwanie przelewa się fala ludzi. Z pewnością nikt nigdy nie widział w tym miejscu takich tłumów. Stoimy tu od około 12:30, a ludzi nie ubywa. Prze tłum co jakiś czas przebija się karetka wóz policji lub autobus. Z niecierpliwością czekamy na zmianę. Wiemy, że apel kończący Białą Służbę ma odbyć się na Błoniach około 15:30. A więc po 30 minutach od jego zakończenia powinno nastąpić zluzowanie. Kiedy jest już około 16:15 zauważamy, że pod wejściem do hali głównej zbierają się harcerze z naszej sekcji. Słyszymy też, że pojawili się harcerze z megafonem, przez który podają informacje o sposobach dostania się na dworzec. Podchodzę do „Robura" stojącego przed wejściem do hali głównej dworca. Okazuje się, że niemal wszyscy z naszej sekcji zostali już zluzowani, a jedynie dla nas zabrakło zmiany, gdyż spóźnia się patrol z Wielkopolski, który ma objąć nasz odcinek. „Robur" konsultuje się z szefem służb informacyjnych, który właśnie przyjechał pod dworzec. Po chwili dowiaduję się, że nasz posterunek ma w ogóle zostać zlikwidowany. Biegnę do czekających na mnie dziewczyn i zabierając tablicę wracamy na plac przed dworcem.

Formujemy szyk i ulicami Pawią, Ogrodową, Warszawską, Szlakiem i Pędzichowem docieramy na ul. Wróblewskiego. Po drodze dowiadujemy się, że między 18:00 a 19:00 ul. Warszawską będzie przejeżdżał orszak papieski. Nie ma jeszcze 17:00, ale ulica jest już obstawiona policjantami, a wzdłuż jezdni stoją barierki i wiszą liny.

Gdy docieramy do naszej kwatery odbywa się końcowa zbiórka. Dziękujemy sobie za wspólna służbę i rozchodzimy na obiad. Ja jednak biegnę do sali, w której zostawiłem swoje bambetle i pakuję się w ekspresowym tempie. Co prawda mój pociąg odjeżdża dopiero o 19:15, ale jeśli policja zamknie przejście przez ul. Warszawską, mogę nie zdążyć. Spakowany odmeldowuję się u „Robura" i ruszam na dworzec. Docieram tam w ciągu 20 minut. Do odjazdu pociągu pozostało około godziny. Mimo ogromnej rzeszy ludzi nie ma tłoku. Większość spokojnie czeka na zapowiadane co kilka minut pociągi specjalne i „rejsowe". Po peronach krążą SOK-iści, policjanci i panie w żółtych kamizelkach z literą „i" na plecach. Mimo pozornego chaosu, obsługa dworca sprawia jednak wrażenie opanowania tłumu ludzi. Być może mają już za sobą główną nawałę podróżnych. Msza na Błoniach skończyła się przecież 6 godzin temu.

Nie jestem pewien, z którego peronu odchodzi mój pociąg, ale gdy w końcu go znajduję i wsiadam do przedziału – opada mnie zmęczenie i przypominają o sobie pęcherze na nogach. Czuję jednak radość, że udało mi się włączyć w przygotowanie i przeprowadzenie Białej Służby, że na coś się przydałem. Z pewnością większość harcerzy odczuwa to samo. Ponieważ nie mogłem pożegnać się z chłopakami z Agrocoli – wysyłam im SMS-a z życzeniami pomyślnego ukończenia kursu. Po chwili odpowiadają: „Czuwaj!"

Lech Najbauer