Jubileusz 90-ciolecia Szesnastki mamy już za sobą. Wszystko dobre, co się dobrze kończy.

PLAKIETTKA 90-LECIA 16 WDH

Najdłuższy dzień w harcerskim roku 2001 minął, jak słoneczna pogoda na obozie: szybko i boleśnie. Że szybko – dzięki Bogu! Ale dlaczego boleśnie? No cóż, kilka miesięcy planowania, kilka tygodni przygotowań, kilka dni nerwów, kilka godzin intensywnej pracy i tylko kilka minut spokoju w dniu uroczystych obchodów – nie pozostało bez wpływu zarówno na równowagę psychiczną organizatorów, jak i na efekt ich wysiłków. A wyglądało to wszystko mniej więcej tak...

Koncepcja obchodów jubileuszu powstała już jesienią 2000 roku w trakcie spotkania poświęconego pracom naszej Fundacji. Dlatego też na członkach jej władz spoczął ciężar przygotowania tego święta. Opisywanie procesów myślowych, bulgotania zwojów w mózgach, burz emocji i huśtawek nastrojów, jakie towarzyszyły rodzącej się w bólach koncepcji obchodów naszego jubileuszu, pozwolę sobie pominąć. Koniec końców, tuż przed wakacjami wyklarował się pomysł w ogólnych zarysach, a zaraz po wakacjach zarysy przybrały formy bardziej realne. Ustalono zatem przede wszystkim termin, licząc na obecność drużyn UNDHR, które przyjazd na jubileusz Szesnastki mogłyby połączyć z udziałem w uroczystościach Dnia Niepodległości. Drugą podstawowej rangi sprawą było określenie ramówki, z dokładnym podaniem godzin poszczególnych elementów święta. No i wreszcie rzecz trzecia – ludzie, którzy mieli wymyślić szczegóły i wykonać prace w celu ich urzeczywistnienia.

Podsumowanie naszych pomysłów wyglądało doprawdy imponująco. Obchody jubileuszu mieliśmy rozpocząć grą terenową na Starówce, potem obiad na plebani Św. Jacka, Msza w tymże kościele, przejazd do Staszica (ze złożeniem wiązanki kwiatów pod Grobem Nieznanego Żołnierza po drodze), a tam z kolei apel, poczęstunek przygotowany przez rodziców harcerzy, „Sulimczyk" i plakietka, rozdawane przy stoliku recepcyjnym, pokaz filmów o Szesnastce, wystawa zdjęć, kawiarenka internetowa i wreszcie – kominek. Uff, ale tempo!

Trzeba od razu powiedzieć, że wszystko to udało się zrealizować. Ponieważ jednak bez naprawdę ofiarnej (nie jest to żadna przesada), żeby nie rzec katorżniczej pracy wielu Zawiszaków nie doszłoby do kilku z planowanych wydarzeń jubileuszowych, pozwolę sobie krótko o nich wspomnieć. Przede wszystkim – Lesław Kuczyński, który spinał całość przygotowań i samych obchodów. Wziął na siebie taki ogrom prac i tak wiele zrobił, jednocześnie starając się przygotować do święta samą Drużynę, że w zasadzie to cud, iż jeszcze po tym świecie chodzi. Bo myśleliśmy, że już po nim, kiedy na dwa dni przed obchodami stracił praktycznie głos. Na szczęście udało mu się wykonać wszystko to, co zamierzył, a wielka w tym zasługa jego żony, Alicji, która mimo zaawansowanej ciąży dzielnie pomagała w przygotowaniach, prowadząc m.in. punkt bezpośredniej dystrybucji poczęstunku dla gości.

Pozostałe osoby, które walnie przyczyniły się do sukcesu jubileuszu wymieniam w swobodnej i niczym niezdeterminowanej kolejności, więc z góry proszę, żeby się nikt nie obrażał, zwłaszcza jeśli nie spamiętałem i nie odnotowałem ich wszystkich zasług. Bowiem Lesława (który praktycznie w każdej ze spraw maczał palce lub wręcz samodzielnie prowadził) wspomagali: Stanisław Korwin-Szymanowski (wstępny projekt zaproszenia, organizacja Mszy św.), Marek Gajdziński (załatwienie szkoły, strona internetowa, kawiarenka internetowa, plakietki, komunikacja z innymi drużynami i władzami harcerskimi, pomoc przy wystawie fotograficznej), Robert Borzęcki (druk i dystrybucja zaproszeń, wykonanie tablic informacyjnych, nieoceniona pomoc w organizacji gry i przygotowaniu rekwizytów oraz druku „Sulimczyka", w tym kolorowej okładki, organizacja wystawy i wiele innych spraw), Andrzej Karwan (projekt plakietki, obsługa biura-recepcji, pomoc przy organizacji wystawy), Wojtek Talacha (ogólnie pojęte kwatermistrzostwo, wiązanki kwiatów, przygotowanie materiałów i sprzętu do pokazów filmowych, pomoc przy wystawie), Marek Talacha (wystawa fotograficzna), Paweł Szadkowski (wystawa fotograficzna), Marek Wronkowski (materiały na wystawę fotograficzną), Andrzej Pawłowski i Jerzy Marczak (ogólna pomoc i wsparcie), Dariusz Orłowski (nieoceniona pomoc materialna i logistyczna oraz osobisty wkład w dekorowanie „placu apelowego"), Paweł Burakowski (prowadzenie kominka, kolumna transportowa), Janek Urmański (pomoc w organizacji Mszy św. oraz stołówki), Janusz Żak („Sulimczyk"), Leszek Sawicki (filmowanie), Jacek Kajak (usuwanie skutków pewnych nieprzemyślanych decyzji), a także kadra Drużyny: Łukasz Gołębiewski, Artur Michałowski i wreszcie Michał Nadowski. Ja, będąc osobą odpowiedzialną za grę, oprócz Gutka, Orła, Gołębia, Żółwia, Buraka, Janka i Żaka, wspomnieć chcę jeszcze, że owa gra nie odbyłaby się z takim rozmachem, gdyby nie Piotrek Kwiatkowski, Wojtek Król, Piotrek Nerka, Jarek Gąsior i Radek Zychman, którzy stali na przeszkodach i bronili Magdeburga (we współpracy z Łukaszem Brzezińskim z Czarnej Trzynastki krakowskiej). Cześć ich pamięci (oj, co ja gadam, co ja gadam...)! Wielkie dzięki, panowie!

A teraz słów kilka o szczegółach sobotnich uroczystości. Zaczęły się one w zasadzie już w piątek. Drużyna została skoszarowana w szkole im. Staszica, gdzie chłopcy spędzili całą noc i cały dzień, a niektórzy nawet część kolejnej nocy i kolejnego dnia. Przez cały piątek trwały gorączkowe prace: druk „Sulimczyka", przygotowanie wystawy fotograficznej, dekoracja sali gimnastycznej i inne. Gdy słońce zaświeciło w sobotni poranek ostatnie godziny przygotowań przypominały maraton w Nowym Jorku tuż przed metą: wszyscy biegli w językami na wierzchu, nie mogąc złapać tchu, ale za to pewni, że to już końcowe metry.

Zaczęliśmy oczywiście od gry na Starówce pt. „Rozbrajanie Niemców / Przekradanie się do Magdeburga". Ponieważ wyzwania nie podjęła Ż A D N A (słownie: ŻADNA) z męskich drużyn UNDHR, do których skierowaliśmy zaproszenie, chłopcy z Szesnastki zmuszeni zostali do rywalizacji z dziewczętami z 22 z Grochowa oraz z Błękitnej Czternastki (Drużyna Leśna) z Poznania (oprócz delegata Czarnej Trzynastki - jedyni goście spoza Warszawy). To ich zgubiło, gdyż onieśmieleni i zmieszani, swoją rycerskość i gościnność posunęli do takich granic, że pozwolili dziewczynom z Poznania wygrać rywalizację w cuglach. Jak na ironię, dziewczyny zdobyły w grze piękną liczbę 16 punktów, co zapewniło im bezapelacyjne zwycięstwo i główną nagrodę: niemiecki bagnet z czasów I wojny światowej, z wygrawerowanymi w zbroczach napisami: „90 lat 16 W.D.H." z jednej i datą „10.11.2001" z drugiej strony (podziękowania dla Sławomira Czochrowskiego Tadeusza Świercza – już oni wiedzą za co). Gra polegała na: (1) rozszyfrowaniu wiadomości podanej Morsem, (2) odnalezieniu punktów, w których stali „Niemcy" czekający na rozbrojenie, (3) rozbrojeniu ich, tj. udzieleniu prawidłowej odpowiedzi na jedno z trzech pytań dotyczących historii Polski i harcerstwa o różnej skali trudności, w zamian za co gracze otrzymywali wycięte ze sklejki makiety karabinu (3 punkty), pistoletu (2 punkty) lub bagnetu (1 punkt) oraz (4) dostaniu się na Rynek Starego Miasta, udający twierdzę w Magdeburgu, której pilnowali rozstawieni na wlotowych uliczkach wartownicy i zameldowaniu komendantowi Piłsudskiemu o zdobytej na Niemcach broni (w Piłsudskiego brawurowo wcielił się Gołąb, tworząc niezapomnianą kreację aktorską, za pomocą tak prostych środków wyrazu, jak czapka maciejówka, zimowy płaszcz i wąsy wycięte z samoprzylepnej folii). Tradycyjnie śmiechu było co niemiara, lecz przecież rywalizacja była ostra, a niektóre patrole (w sumie startowały 4 załogi: Poznań, 22 i dwa patrole z Szesnastki) wykazały się nie lada sprytem w trakcie przekradania do Magdeburga. Co najważniejsze – wszyscy Niemcy zostali rozbrojeni, co świadczy o dobrym przygotowaniu i solidnej wiedzy historycznej harcerek i harcerzy. Oczywiście zdobytą broń można było zabrać ze sobą.

Po grze przeszliśmy na plebanię Św. Jacka, gdzie o 13:30 zaserwowano obiad: pierogi i surówkę dostarczone pod drzwi klasztoru przez firmę kateringową (miejmy nadzieję, że czcigodni ojcowie nie dostali skrętu kiszek od smakowitych zapachów kulinarnych rozchodzących się z naszej stołówki, przy okazji – dziękujemy za gościnę). Ponieważ jedna z dziewczyn z Poznania źle się poczuła, trzeba było odwieźć ja do lekarza; na szczęście wszystko dobrze się skończyło i udało się jeszcze wrócić przed Mszą zaplanowaną na godz. 15:00. Liturgia rozpoczęła się od wprowadzenia, które wygłosił Stanisław Korwin-Szymanowski, czytanie wykonał Michał Nadowski, a modlitwę powszechną - Janek Urmański. Oprócz tego – sztandar, rząd (dość krótki) harcerzy, honorowa warta pod naszą tablicą oraz tłumy Zawiszaków świadczyły o niecodziennym charakterze Mszy. Tuż przed jej końcem ewakuowały się dziewczyny z Poznania, które tego samego dnia miały odwiedzić na Mokotowie drużynową swojej patronki, Majki Krassowskiej. Udało im się to także dzięki pomocy szarmanckich Zawiszaków (Buraka i, no niestety, ale taka jest prawda – mnie), którzy podwieźli dziewczyny samochodami na ul. Madalińskiego.

Tymczasem w ciągu godziny po zakończeniu Mszy jej uczestnicy przejechali do gmachu Gimnazjum i Liceum im. St. Staszica przy ul. Nowowiejskiej (jako się rzekło – ze złożeniem kwiatów na Grobie Nieznanego Żołnierza po drodze). W szkole trwały jeszcze ostatnie gorączkowe przygotowania do przyjęcia dostojnych gości. A było ich w szczytowym momencie co niemiara, a mianowicie około 140 (nowa miara „co niemiary"). Wśród gości przeważali oczywiście Zawiszacy, ale przyszło także wielu rodziców, nasz nowy hufcowy, Pani Dyrektor tak gościnnej dla nasz szkoły, przedstawicielka PTTK Oddział Ochota i wielu innych. Wpadł nawet fotoreporter z „Gazety Stołecznej", ale podobnie jak my był chyba pod urokiem umundurowanych dziewczyn, bo następnego dnia w gazecie, nad reportażem z uroczystości, zamieścił fotografię delegatek z 22, zamiast gospodarzy z Szesnastki (warto wspomnieć, że teksty związane z jubileuszem Szesnastki ukazały się także w „Rzeczpospolitej" 10 listopada , w ''Gazecie Stołecznej'' 12 listopada i w „Życiu" 13 listopada).

Gości witał przy stoliku recepcyjnym Andrzej Karwan, rozdając „Sulimczyki", plakietki (które „przybyły" nieco później) i szczegółowy program obchodów. Na korytarzy pierwszego piętra szkoły zorganizowano Kawiarenkę „Zawiszacką", rozstawiając krzesła i stoły, przy których goście zajadali się przygotowanym przez rodziców harcerzy ciastem. Czynna już była kawiarenka internetowa otwarta w szkolnej pracowni komputerowej i ozdobiona pięknym szyldem z lilijką, a także wystawa fotograficzna w sali gimnastycznej na parterze. Tam też po kilkunastu minutach dał się słyszeć gwizdek i komenda: „Apel!" Chłopcy stanęli w szeregu, flankowani przez dziewczęta z 22 i otoczeni przez pozostałych gości. Był taki tłum, że trzeba było specjalnie utorować drogę dla sztandaru. Apel prowadził Żółw (Michał Nadowski), zaś raport przyjmował najpierw Lesław, jako drużynowy, a potem hufcowy. Odczytano uroczysty rozkaz drużynowego oraz listy od Zawiszaka (1946-48), dha hm. Marka Jaczewskiego i od Marszałka Unii Najstarszych Drużyn Harcerskich Rzeczypospolitej, Trzynastaka Grzegorza Brzezińskiego (przy okazji – gratulujemy awansu!).

Po apelu przystąpiono do bardziej szczegółowego zwiedzania wystawy, surfowania w kawiarence internetowej oraz oglądania pokazów w objazdowym (odjazdowym) Kinie „Zawiszak", w którym na panoramicznym ekranie prezentowano filmy o Szesnastce dokumentujące ostatnie pięć lat. Trwało to wszystko aż do kominka, który rozpoczął się z dość sporym poślizgiem, bo około 19:00. Na początku kominka Pani Prezes Oddziału Ochota PTTK wręczyła Lesławowi Kuczyńskiemu odznaczenie w uznaniu jego zasług na polu krzewienia turystyki pieszej. Zaraz potem Szymon Majewski przekazał Żółwiowi dyplomy przyznane Drużynie w związku z pomocą w organizacji pikniku dziennikarzy, z którego dochód (około 40.000 złotych) przekazano na rzecz dzieci powodzian. Gawędy pod hasłem „Szesnastka – to jest wielka rzecz!" wygłosili Zawiszacy: Kazimierz Koźniewski, Włodzimierz Dusiewicz i Tadeusz Sułowski, zaś o idei Koła Przyjaciół Harcerstwa przypomniał inny Zawiszak, Andrzej Pawłowski. Na kominku ogłoszono także wyniki gry i wręczono nagrodę dziewczynom z Poznania (chyba były zaskoczone, ale jednak szczęśliwe), zaś Żółw odczytał okolicznościowe listy wystosowane do Szesnastki przez szczepowego Błękitnej Czternastki i komendę Szczepu 6 KDH. Tradycyjnie na zakończenie stanęliśmy w kręgu i pożegnaliśmy się po harcersku.

Kominek był ostatnim oficjalnym akcentem uroczystości. Jeszcze kilka godzin trwały dyskusje i wspominki w wąskich gronach Zawiszaków, a przy tym dawało się wyraźnie odczuć, że takie spotkanie było im potrzebne. Około północy zakończono również pierwszy etap sprzątania sali gimnastycznej, kina i obu kawiarenek, resztę zostawiając sobie do niedzieli. Następnego dnia rano dokończyliśmy porządki i pożegnaliśmy czule zwycięzczynie gry, które z cennym trofeum powróciły do Poznania. Delegacja Szesnastki wraz ze sztandarem, zresztą chyba jedynym sztandarem drużyny harcerskiej, uczestniczyła jeszcze w uroczystościach związanych ze Świętem Niepodległości zorganizowanym przez Chorągiew Mazowiecką ZHR (w tym w kolejnej w ciągu dwóch dni Mszy w kościele Św. Jacka) i około 13:00 zakończono działania jubileuszowe opuszczając gościnne mury szkoły Staszica. Pozostało jeszcze zorganizowanie spotkania podsumowującego obchody.

Tymczasem spróbujmy dokonać wstępnego rachunku sumień. Co do kosztów jubileuszu – trzeba zapytać Wojtka Talachę, który trzymał pieczę nad finansami. Oczywiście bez pomocy finansowej i organizacyjnej Zawiszaków byłyby one niepomiernie większe. Większość kosztów poniosła zresztą nasza Fundacja. Z organizacyjnego punktu widzenia zawiodły dwa ogniwa zawiszackiego łańcuszka – najstarsi Zawiszacy, którzy nie wywiązali się ze złożonych obietnic, jak również pion kwatermistrzowski samej Drużyny. Oczywiście wiele rzeczy udało się jakoś uratować i impreza nie rozpadła się z hukiem. Z pewnością mniej by nas to wszystko kosztowało trudu i znacznie mniej nerwów, gdyby pewne materiały zostały przygotowane wcześniej, a odpowiedzialni za nie druhowie nie czekali do „za pięć dwunasta". Inną sprawa jest z kolei jakość wykonanych prac, co może ocenić każdy czytelnik „Sulimczyka", wyjątkowo nudnego i monotonnego. Na szczęście nikt, poza nami samymi, którzy w tym siedzieliśmy po uszy i czujemy się za to odpowiedzialni, nie zwracał specjalnej uwagi na drobne potknięcia, jak choćby przesunięcie rozpoczęcia apelu, czy kominka, albo początkowy brak plakietek na stoliku recepcyjnym. Najważniejsze, że znów spotkało się mnóstwo Zawiszaków, że znów mogli zobaczyć chłopców w krajkach i z kostkami na czapkach (z tym, że aby dojrzeć kostki musieli bardzo wytężać wzrok, bo ostatnio Drużyna z niewiadomych przyczyn zarzuciła stosowanie tego charakterystycznego elementu umundurowania). No i przede wszystkim – mieliśmy, jak to się mówi, „mocne wejście" do Staszica, szkoły historycznie związanej z Szesnastką. Dyrekcji dziękujemy za udostępnienie budynku i mamy nadzieję na dalszą współpracę.

A my, Zawiszacy, cóż – do zobaczenia na 95-cioleciu. To już niedługo!

Lech Najbauer