24-25 listopada 2017 roku (piątek, sobota)
Zaczęło się standardowo, tak jak zaczyna się większość naszych spotkań, zbiórką na placu Narutowicza przy kamieniu drużyny. Ja na miejscu byłem pierwszy, później pojawił się Maciek od którego dostałem informację, iż cudem jest to, że tu jesteśmy bo jakąś godzinę temu Tymek jako główny organizator zgubił portfel z biletami i pieniędzmi przeznaczonymi na wyjazd. Na szczęście udało mu się go znaleźć i podobno wszystko było dobrze. Następnie pojawiła się reszta naszej ekipy bez Tymka, który miał do nas dołączyć na dworcu i Franka, naszego kwatermistrza, pod którego dom się udaliśmy. U Franka podzieliliśmy się zapasami i z nieco cięższymi plecakami ruszyliśmy na Dworzec Centralny. Tam spotkaliśmy Tymka, znaleźliśmy nasz peron, wsiedliśmy do pociągu i ruszyliśmy w nocną podróż do Wałbrzycha.
Na szczęście wszyscy trafiliśmy do tego samego przedziału, po usadowieniu się i poukładaniu plecaków usiedliśmy i odsapnęliśmy ze świadomością, że udało się i jedziemy w upragnione góry. Podróż minęła nawet szybko, może z tego powodu, że przez większość czasu, w którym nie spaliśmy spędzaliśmy na ciekawych rozmowach, graniu w słowną grę ,,celnika’’ i słuchaniu muzyki przez głośnik Tymka. Po mniej więcej 3 godzinach takich aktywności większość z nas uznała że lepiej iść spać, by zyskać siły na następny dzień i wszystko byłoby OK, gdyby nie dwie rzeczy. Jedną było to że w pewnym momencie Ludwik uznał, że lepiej będzie spać mu na podłodze i zsunął się na dół pod nasze nogi. Przez to czuć było lekki dyskomfort, ale nie to było najgorsze, ponieważ w pewnym momencie w środku noc gdy wszyscy spali pani konduktor postanowiła sprawdzić nasze bilety i legitymacje pomimo iż były one już sprawdzane wieczorem. Okazało się że Franek nie ma, jak to ujęła ta pani, ,,sprolongowanej’’ legitymacji i musi dopłacić 25 zł. Po tej przygodzie znowu zasnęliśmy i obudził nas budzik Bruna. Szybko się zebraliśmy i wysiedliśmy w Wałbrzychu.
W Wałbrzychu bez śniadania zaczęliśmy szukać transportu do Świerków, bo według planu na dzisiejszy dzień mieliśmy pojechać z Wałbrzycha do tej że właśnie miejscowości, a z niej przejść do schroniska Andrzejówki. Po 1,5 godzinnych poszukiwaniach okazało się że do Świerków nie kursuje żaden autobus, a najbliższy pociąg jest za 3 godziny. W obliczu takiej sytuacji postanowiliśmy odwrócić nasz plan i z Wałbrzycha pójść wprost na Andrzejówkę a z niej następnego dnia do Świerków. Jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy i ruszyliśmy prosto na szlak. Szliśmy w miarę jednostajnym tempem robiąc co kilka godzin postój na między innymi zdjęcia, śniadanie czy dłuższe podziwianie nieziemskich widoków. Pierwsza cześć trasy minęła nawet szybko ze względu na brak śniegu i nasze jeszcze niezużyte siły. Schodki zaczęły się dopiero przy podejściu na szczyt Wielka Lesista. Było strasznie stromo, tak że niektóre odcinki trzeba było pokonywać na czworaka, a wystające korzenie, śliskie błoto, gęsta mgła i 15 kilowy plecak wcale nie pomagały. Lecz pomimo trudności udało się nam dotrzeć na szczyt. Zmęczeni, ale weseli zaczęliśmy schodzić do miejscowości Sokołowska. Tam zrobiliśmy dłuższy postój i zwiedziliśmy piękną cerkiew o której opowiedział nam tamtejszy Pop. Nigdy nie zapomnę tamtej chwili, my stający w tej cerkwi w ciszy podziwiający elementy świątyni nie znanej nam religii, i brodaty Pop mówiący o niej z taka powaga że nikt nie był mu w stanie przerwać. Niesamowite.
Następnie mieliśmy ruszać prosto na Andrzejówkę, ale Bruno uznał że pójdziemy dłuższą drogą prowadzącą przez szczyt Bukowiec. Pomimo sprzeciwu kilku osób zaczęliśmy iść jak się później okazało na tą nieszczęsną górę. To podejście było trudniejsza do zdobycia niż Wielka Lesista, kąt nachylenia ziemi przynajmniej 40%, te same warunki co wcześniej plus jeszcze większe zmęczenie. Na szczyt udało mi się wejść jako drugi za Frankiem który nie mam pojęcia jakim diabelskim sposobem był jakieś 15 metrów przede mną. Zaczekaliśmy na resztę i ledwo żywi zaczęliśmy iść już prosto na Andrzejówkę. Udało nam się dotrzeć tam nawet szybko dzięki stromym zejściom które zmuszały nas do biegu i skrótu Bruna, choć pod koniec prawie padłem ze zmęczenia. W upragnionym schronisku odsapnęliśmy chwilę, zmieniliśmy ubrania i zaczęliśmy gotować obiad. Mnie przydzielono do krojenia kiełbasy więc mogłem siedzieć w schronisku i się grzać w przeciwieństwie do Bruna i Filipa którzy gotowali makaron na dworze. Lecz moje szczęście nie trwało wiecznie i w pewnym momencie musiałem zmienić osobę pomagającą Brunowi na dworze. Okazało się że tak naprawdę wszystko jest już praktycznie gotowe i Bruno, który powiedział że sam sobie da radę powierzył mi zadanie odganiania bardzo miłego kota który widocznie polubił nasz makaron którym poczęstował go wcześniej Filip.
Obiad zjedliśmy w jadalni, a była nim gotowana kiełbasa z sosem pomidorowym i makaronem. Czas po obiado-kolacji spędziliśmy na jedzeniu kisielów owocowych (albo na sucho, albo z wrzątkiem jak kto wolał) i graniu w karcianą grę Tymka ,,Światowy Konflikt’’. Po kilkudziesięciu emocjonujących partiach zaczęliśmy się przygotowywać do pójścia spać. W pokoju byłem z Frankiem i Ludwikiem. Co najlepsze spaliśmy w 3 osoby w 4 osobowym pokoju i to dodatkowe łóżko dostało się akurat mnie. Z dobrymi humorami położyliśmy się spać gotowi na jutro.
wyw. Przemysław Siuciak, zastępowy zastępu „Jastrzębie”
Przed cerkwią w Sokołowsku.
26 listopada 2017 roku (niedziela)
Po szybkim spakowaniu się i zjedzeniu śniadania wyszliśmy z ośrodka „Andrzejówka”. Naszym obecnym zadaniem było dostanie się do Wałbrzycha poprzez pociąg ze Świerków. Obraliśmy sobie trasę przez Waligórę. Wejście na nią zajęło nam zaledwie piętnaście minut. Nie było to trudne zadanie. Nawet Tymkowi udało się znaleźć trafne określenie „Wali pagórek”. Ze szczytu udaliśmy się na poszukiwania zielonego szlaku, który miał nas doprowadzić do upragnionych Świerków. Po drodze natknęliśmy się nie tylko na obłędne widoki ale również na ruiny pałacu jakiegoś czeskiego arystokraty (były to jednak ruiny dawnego schroniska, ale w naprawdę niesamowitym miejscu – B.Z.).
Przez następne dwie godziny żwawo przedzieraliśmy się, to przez śnieg, przez błoto czy nawet deszczówkę połączoną z gliną. Oczywiście panowała bardzo miła atmosfera. Nikt na nikogo się nie denerwował, a tematów do rozmów nie brakowało (w przeciwieństwie do wody!). Po tych sielankowych stu dwudziestu minutach marszu zastaliśmy na swojej drodze skrzyżowanie i dwie drogi do wyboru. Jedna prowadziła do Świerków wzdłuż górzystej granicy polsko-czeskiej, a druga zaś po wiejskich dróżkach. Po długim przekonywaniu Bruna wybraliśmy wiejską trasę, głównie dlatego, że w połowie na mapie była zaznaczona wieś o nazwie „Bartnica”. Pomyśleliśmy o kupnie w tej wsi zapasów wody na dalszą podróż. Ku naszemu zdziwieniu we wsi nie było ani jednego sklepu.
Niedługo potem dotarliśmy do Świerków. Każdy nastawił się już na szybką podróż pociągiem do Wałbrzycha. Niestety okazało się, że istnieje cos takiego jak Świerki DOLNE, w których jest stacja, a my znajdowaliśmy się w Świerkach GÓRNYCH. Po bonusowych dwudziestu minutach przechadzki w niedalekiej oddali dostrzegliśmy peron. Nasz pociąg miał przyjechać za trzydzieści minut więc umililiśmy sobie czas muzyką i rozmowami. Gdy wreszcie podjechał pociąg, wsiedliśmy do niego i oddaliśmy się swoim zajęciom. Większość spała, niektórzy gadali, a ja osobiście słuchałem muzyki. Wysiadając z pociągu na stacji Wałbrzych Główny czuliśmy się bardzo zmęczeni ale i szczęśliwi z naszych osiągnięć.
Ciocia Tymka przyjęła nas bardzo ciepło. Mieliśmy u niej przenocować do poniedziałku i udać się w drogę powrotną do Warszawy. Zrobiła nam obiad, o którym śmiało można powiedzieć, że był pyszny. Uraczyła nas również landrynkami i czekoladkami. Po krótkim odpoczynku poszliśmy na mszę.
Wieczorem po kąpieli usiedliśmy całym ZZ-tem do gier. Połowa grała w „Światowy konflikt”, a reszta w Splendor. Obie gry są świetne w rozgrywce i w integracji. Opamiętaliśmy się dopiero o północy. Każdy dostał wydzielone wyrko. Zaśnięcie nie zajęło mi dużo czasu.
To był prawdopodobnie najlepszy wyjazd w jakim uczestniczyłem od bardzo dawna. Tych świetnych chwil nie zapomnę nigdy i będę je jeszcze długo wspominał.
wyw. Maciej Malec, zastępowy zastępu próbnego „Kosy"
tzw. "Wali-pagórek"
27 listopada 2017 roku (poniedziałek)
Po przespanej nocy u bardzo gościnnej cioci Tymoteusza O'Neilla (naszego przybocznego), ostatni dzień naszego wyjazdu zaczął się od pakowania, oraz dużym śniadaniem. Gdy wszyscy najedli się do syta w zwartym kroku opuściliśmy swoje miejsce noclegu i zaczęliśmy iść w stronę dworca PKP, z którego mieliśmy pociąg do Wrocławia, a następnie do Warszawy. Będąc w pociągu, rozmawialiśmy i śmialiśmy się. Pomiędzy przesiadką z Wrocławia do Warszawy było 1h przerwy, więc zjedliśmy pączki i napoiliśmy się. Następnie poszliśmy na peron, gdzie weszliśmy do naszego pociągu, w którym przez okrągłe pięć godzin graliśmy w "Konflikt" oraz "Splendor" w którym Tymek nadal pozostaje niezwyciężony (tu autor popełnił błąd albo chciał zachować skromność, gdyż sam przerwał passę wielu zwycięstw Tymka – B.Z.). Grę ułatwiały nam stoły które szczęśliwie mieliśmy przy swoich siedzeniach. Czas minął naprawdę szybko. Na Dworcu Centralnym w końcu poczuliśmy zmęczenie i po szybkim przetransportowaniu się na Plac Narutowicza rozeszliśmy się do domów.
I tak oto zakończył się nasz wspaniały wyjazd ZZ'tu.
wyw. Filip Malak, zastępowy zastępu próbnego „Orły”
ZZ „Grunwaldu” w pełnym składzie.
Od lewej: pwd. Bruno Zawadzki, wyw. Maciej Malec, wyw. Filip Malak, wyw. Franciszek Uliński, ćw. Timothy O’Neill, wyw. Ludwik Zawadzki, wyw. Przemysław Siuciak