Kilka słów wprowadzenia. Relacje z zimowiska pisały zastępy: każdy opisał jeden dzień z życia naszego obozu zimowego; upiekło się tylko „Krukom", bo już nie starczyło dla nich dni obozowych.

W zimowisku wzięło udział 9 zastępów 16 WDH. Harcerki z 1 WDHek „Achaja" i 16 PWDHek „Suahili" zajmowały kwaterę położona w innej części wsi; działały w czterech zastępach; w sumie więc w naszym zimowisku wzięło udział aż 13 zastępów!
Lech Najbauer.

Oto relacje zastępów harcerzy z zimowiska w Małym Cichym

Sobota, 31 stycznia 2004r.

Wreszcie 31 stycznia 2004r., dzień, na który każdy harcerz Szesnastki czekał od września. Rozpoczynamy zimowisko!

Zbiórka wyjazdowa rozpoczęła się o 7:00 pod szkoła podstawową nr 23. Jak zwykle, Lech był punktualny jak zegarek. Piętnaście minut później odbył się apel, a potem pożegnaliśmy się z rodzicami. Polało się trochę łez, ale po wejściu do autokaru wszyscy zapomnieli o szkole i innych sprawach życia codziennego. Pojechaliśmy na Służewiec, gdzie czekały na nas harcerki z Czarnej Jedynki (fajne dziewczynki!). Zajęły miejsca w busie, bo w autokarze nie wszyscy by się zmieścili. W sumie więc jechaliśmy konwojem: autokar na 49 miejsc i bus na 13 miejsc. Burak pojechał na kwaterę wcześniej i był tam przed nami razem ze swoją rodziną.

W czasie drogi była miła atmosfera i dobra muzyka, którą puszczał kierowca, lub którą sami wytwarzaliśmy. Ze względu na słabość pęcherzy, konieczne były dwa postoje po drodze. Na pierwszym z nich ustawiliśmy się do zdjęcia, żeby był dowód, że nikt tu nikogo nie nabiera. Drugi postój, z tych samych powodów, odbył się w podkrakowskim McDonaldzie. Droga ogromnie nam się dłużyła ze względu na wielkie korki w Krakowie i za Krakowem. Jechaliśmy w sumie około 8 godzin. 

 

Pierwszy postój

 

Od ostatniego obozu czynność ta nosi miano "Stacja Morzeszczyn"

Dojechaliśmy do Małego Cichego po 16:30. Harcerki poszły w lewo, a my w prawo. Nasza kwatera znajdowała się w domu stojącym na „przedmieściu", a może raczej „przedwsiu" Małego Cichego. Część domu zajmowali gospodarze; tam też ulokował się Burak z rodziną i dwa zastępy: „Szopy" i „Bociany". Reszta dostała pokoje w nowowybudowanej części gospodarstwa, w której znajdował się stołówka (w podziemiu) i pokoje na parterze („Kruki" i komenda), I piętrze („Łosie", „Jeże", „Żubry" i „Borsuki"), II piętrze (Lech i „Bobry" w dwóch pokojach) i poddaszu („Wilki" w dwóch pokojach). Pokoje były wygodne, ale nie było w nich szafek, tylko w niektórych wisiały półki, na których rozłożyliśmy swoje rzeczy. W sumie dało się przeżyć. O 18:00 mieliśmy kolację (bigos – wreszcie ciepły posiłek), a po smacznym jedzeniu przyszedł czas na wysiłek fizyczny, którym była gra zastępu „Bobry". Gra polegała na podchodzeniu przeciwnika i odebraniu złota. Nie było jakiejś konkretnej fabuły, ale na początek nawet taka gra była dobra. Potem kończyliśmy instalowanie się w pokojach. Wszyscy byliśmy tak zmęczeni podróżą, że nikomu nie chciało się nawet przeszkadzać w ciszy nocnej, którą Mikołaj ogłosił około 22:00.

Zastęp „Żubry", zast. mł. Artur Piątek

Niedziela, 1 lutego 2004r.

Niedzielę zaczęliśmy pobudką o 8:00. Po kilku minutach śmigaliśmy na rozgrzewkę. Ponieważ była to pierwsza zaprawa, więc połowa ludzi się spóźniła. Pobiegaliśmy sobie trochę i pomachaliśmy rękami, aby dotlenić organizmy, a potem wróciliśmy na śniadanie.

Po śniadaniu Mikołaj gwizdnął apel, na który wybiegliśmy już w komplecie, w samych mundurach. Na szczęście było całkiem ciepło, a w ciągu następnych dni temperatura systematycznie się podnosiła. Od razu po pierwszym na tym zimowisku apelu poszliśmy do kościoła, oddalonego o około 2 km. Przemarsz przez wieś był bardzo uroczysty, szliśmy w nogę i wszyscy na nas patrzyli. Małe dzieci krzyczały za nami, że idzie wojsko, na co miejscowi żule wyrzucali flaszki i spoglądali na nas ze zdziwieniem. Ksiądz mocno pokropił nas wodą święconą, a Lech czytał pierwsze czytanie. Wszyscy staliśmy w dwóch szeregach wzdłuż głównej nawy małego drewnianego kościółka, więc ksiądz przeciskał się między nami z kropidłem, jak w tramwaju. Kilku chłopaków (chyba ze zmęczenia i braku powietrza) poczuło się słabo i usiadło w ławkach. Po Mszy rozmawialiśmy z księdzem, który powiedział, że idzie odwilż, ale to normalne, jak Warszawa przyjeżdża na ferie. 

 

W drodze do kościoła

 

Podczas Mszy Świętej

Po Mszy miały się odbyć zwiady terenowe, ale Krzysiek zapomniał zabrać kopert z zadaniami i musieliśmy trochę poczekać. Burak zrobił nam zdjęcie na tle kościoła. Oczekiwanie na Krzyśka skróciło czas, jaki pozostał na wykonanie zadań zwiadowczych. Każdy zastęp otrzymał cztery zadania: zrobić szkic wsi, odnaleźć pole służby, znaleźć teren na grę oraz dowiedzieć się czegoś, co Krzysiek nabazgrał na kartce. To ostatnie zadanie było inne dla każdego zastępu, niektórzy musieli zdobyć informacje o straży pożarnej, inni o ośrodku zdrowia, inni o sołtysie, czy historii miejscowości, a nawet o godzinach otwarcia sklepów. Nie wszystkim udało się zrealizować zadania, ale ogólnie wyszły nie najgorzej.

Zwiady zakończyliśmy przed 14:00. Po ciszy poobiedniej odbyło się ćwiczenie musztry, którą prowadził zastępowy zastępu służbowego, czyli „Bobrów", Paweł Huras. Musztra wyszła fatalnie, bo wszyscy, łącznie z zastępowymi olali osobę prowadzącą ćwiczenia. W związku z tym kolejne zajęcia z musztry prowadził Mikołaj. Potem odbyła się gra zastępu „Łosie". Łośki pod wodzą Dextera trochę schrzaniły grę. Zastępy miały porozumiewać się ze sobą alfabetem Morse'a z dwóch brzegów rzeki, ale po co było się męczyć, skoro można było po prostu przejść zamarzniętą rzekę i porozmawiać osobiście. Gra skończyła się nawalanką na śnieżki. Kontynuowaliśmy ją nawet na podwórku przy naszej kwaterze. Na grze Mikołaj zgubił gwizdek, więc zajęcia z musztry odbywały się w nieco większej ciszy, niż zwykle.

Potem udaliśmy się na kolację, po której był czas na kąpiele i porządki. Każdy zastęp miał go wystarczająco dużo dla siebie. Na koniec dnia odbył się pierwszy na tym zimowisku kominek. Rozpalał go Daniel, który właśnie kończył 16 lat (piękna liczba, piękny wiek!). Na kominek przybyły harcerki z Szesnastki, zwanej „Suahili" i z Czarnej Jedynki, zwanej „Achają". Lech wygłosił gawędę o Prawie i Przyrzeczeniu, a potem zastępy opowiedziały o swoich zwiadach terenowych i wykonanych zadaniach. Po kominku ogłoszono ciszę nocną i wszyscy pogrążyliśmy się we śnie oczekując gwizdka oboźnego.

Zastęp „Bobry", zast. wyw. Paweł Huras

Poniedziałek, 2 lutego 2004r.

Ten piękny dzień rozpoczęliśmy o 7:00. Oboźny wszedł do naszego pokoju (razem z „Szopami" spaliśmy w części domu naszych gospodarzy, oddzieleni od pozostałych zastępów oborą i stajnią; czuwał nad nami Burak, którego pokój był piętro niżej) i obudził nas bezpardonowo. Niewyspani po wczorajszym kominku zwlekliśmy się z łóżek i marudząc ubraliśmy się. Gimnastyka odbyła się w bardzo mokrych warunkach, bo temperatura skoczyła powyżej zera i rozpoczęła się wielka odwilż („chlupa", jak mówią na Słowacji). Przed apelem musieliśmy trochę potrenować ustawianie się w szeregu, dzięki czemu na apelu stanęliśmy równo i szybko. W czasie apelu Dyzma Zawadzki z „Żubrów" otrzymał krajkę, którą zdobył jeszcze przez Choinką; „ojcem chrzestnym" był jego zastępowy, Artur Piątek. Było bardzo ślisko, więc wracając do szeregu Artur wykonał efektownego „matrixa". 

 

Przed apelem

 

Raport zastępowych

Po śniadaniu nasz zastęp, „Bociany", przygotował grę przyrodniczo-terenoznawczą, która miała się odbyć w drodze na Rusinową Polanę. Podjechaliśmy pod szlak autokarem i wypuściliśmy przeszkodowych. Reszta zastępów była wypuszczana co 5 minut. Był to bieg sprawdzający wiedzę i umiejętności przydatne w terenie. Bieg skończył się przy kaplicy Matki Boskiej na Wiktorówkach. Właśnie część z nas piła herbatkę w dolnej części kaplicy, a pozostali siedzieli na tarasie pod zadaszeniem, kiedy zaczął padać deszcz, a potem deszcz ze śniegiem. Chcieliśmy wejść na Rusinową Polanę, ale schody były oblodzone i deszcz nam w tym nie pomagał. W końcu jednak się udało, mimo, że byliśmy mokrzy i trudno było wchodzić. Kiedy jednak doszliśmy do celu naszej wyprawy, naszym oczom ukazał się piękny widok na Tatry (przestało też padać). Próba ułożenia napisu „16 WDH" na zboczu Gęsiej Szyi nie powiodła się. Zeszliśmy więc na dół. Na kwaterę dojechaliśmy autokarem, narzekając na głód, chłód i przemoczenie. 

 

Herbatka na Wiktórówkach

 

Przed kaplicą

 

Na Rusinowej Polanie

 

Wracamy

Po obiedzie rozpoczęliśmy przygotowania do biegu szkoleniowego „Formuła 1". Z powodu przemoczenia ubrań i butów bieg odbył się w kwaterze. Biegło 11 szeregowych. Odpowiedzi, których udzielali na przeszkodach bywały śmieszne, np. mówili, że Morse to takie zwierzę, a busola tym się różni od kompasu, że jest elektryczna.

Na kolację zjedliśmy bardzo smaczne zapiekanki, a potem był kominek, na którym śpiewaliśmy mało znane piosenki (np. „Pod żaglami Zawiszy"), które grał Burak. W końcu udaliśmy się na zasłużony nocny odpoczynek. 

 

Jak co wieczór

 

Kominek

Zastęp „Bociany", zast. wyw. Daniel Karkowski

Wtorek, 3 lutego 2004r.

Jak zwykle – rozpoczęliśmy od pobudki. Jeszcze przed gimnastyką Wojtek Barański biegał z rozwalonym butem od Lecha do Buraka, żeby skleić podeszwę. Po śniadaniu jak zawsze był apel, na którym ogłoszono dzień zastępu. Każdy zastęp miał do obiadu wykonać jakąś służbę, którą trzeba było zidentyfikować w niedzielę. Razem z „Bocianami" poszliśmy na wyciąg narciarski i pomogliśmy zasypywać śniegiem lód, żeby narciarzom nic się nie stało. Odwilż była coraz większa, więc śnieg był ciężki i mokry. Inne zastępy pomagały kruszyć lód na szkolnych schodach lub sprzątały kościół. 

 

Na apelu

 

Bałwan - Zawiszak

Po służbie był czas na zabawę. Chcieliśmy ulepić igloo, ale zmieniliśmy zdanie i skończyło się na zawiszackim bałwanie. Ulepiliśmy idealnego komendanta i dwóch harcerzy. Wracając na kwaterę, wstąpiliśmy do sklepu, gdzie spotkaliśmy harcerki z „Suahili".

Na obiedzie zastępy przechwalały się swoimi służbami i zabawami. Po ciszy odbyła się gra zastępu „Szopy", która była dość „oryginalna" (miała dotyczyć pionierki, ale skończyło się na rzutach śniegiem do ognisk w celu ich zagaszenia). Zabawa była świetna, strat zero.

Po grze i porządkach w pokojach była kolacja. Przed kominkiem mieliśmy sporo czasu, żeby się umyć i posprzątać. Kominek, na którym oficjalnie opowiedzieliśmy o dniu zastępu, miał dość wesoły przebieg: wszystkich rozśmieszał Burak strojąc dziwaczne miny. Mikołaj opowiedział w swojej gawędzie o postaci Zawiszy Czarnego, patrona naszej Drużyny. Po kominku nie skończył się jednak ten dzień. Oto bowiem zagwizdano na zbiórkę i odbyliśmy grę nocną wspólnie z harcerkami, którą przygotował zastęp „Żubry". Wietnamski generał (Lech) miał został złapany przez oddziały komandosów z Polski i USA. W pierwszej fazie gry generał wymknął się z okrążenia, ale w drugim etapie został złapany przez Agatę (drużynową Czarnej Jedynki) i Dextera (naszego zastępowego). Nie pomógł mu nawet osobisty ochroniarz w osobie Buraka, choć kryjówka nad potokiem była niezła. Gra bardzo się nam podobała, a jeszcze bardziej to, że zaraz po niej mogliśmy iść spać.

Zastęp „Łosie", zast. mł. Michał Kalenik

Środa, 4 lutego 2004r.

na wycvieczceDzień obfitował w wydarzenia śmieszne i ciekawe. Zaczęło się już na apelu, na którym otwarto próby na sprawność milczka kilku osobom. Jedna z nich wygadała się odpowiadając „stem", kiedy usłyszała swoje nazwisko i w ten sposób zamknęła swoją próbę. Zaraz po apelu wyruszyliśmy na Słowację. Nie wszyscy mieli paszporty, więc Burak zabrał tych, którzy pozostali w Polsce i pojechał z nimi do Niedzicy i w Pieniny. Była to wspaniała, lecz niezwykle wyczerpująca wyprawa. Trwała też znacznie dłużej, niż nasza wycieczka na Słowację.

Tymczasem ruszyliśmy autokarem do przejścia granicznego w Łysej Polanie. Po drodze zabraliśmy w Kośnych Hamrach przewodnika PTTK, który opowiadał nam o górach i jaskiniach. Oczywiście, nie wszystkich to interesowało i harcerki z „Suahili" trzeba było uciszać. Na granicy nie czekaliśmy długo, choć były jakieś drobne problemy z opłatą, bo Słowacy nie mieli drobnych, aby wydać resztę. W końcu przekroczyliśmy granicę i na pierwszym postoju w Jaworzynie Tatrzańskiej wykupiliśmy połowę sklepu ze słodyczami, które były tańsze, niż w Polsce. Dojechaliśmy na parking przed jaskinią, ale musieliśmy jeszcze iść do wejścia około 25 minut pod górę po oblodzonym szlaku, trzymając się drewnianych barierek i stąpając po wysypanym żwirku. Zaczął padać deszcz i było jednocześnie ciepło i mokro. Kiedy weszliśmy do jaskini znów było nam zimno. Przeszliśmy cały szlak w około 70 minut. Po drodze oglądaliśmy podziemne jeziorka, stalaktyty i stalagmity, przypominające różne postacie i budowle, a nawet jaskiniową „salę" koncertową. Przewodnik, który mówił trochę po polsku, powiedział m.in., że w jaskini jest ponad 700 schodów, a w grocie koncertowej grano nawet na organach elektrycznych.

Na koniec zaśpiewaliśmy „Idzie dysc" (na wyraźną prośbę przewodnika) i obejrzeliśmy pokaz „światło i dźwięk" (przewodnik puścił muzykę z taśmy przez ukryte w skale głośniki, zgasił światło i posługując się latarką oświetlał różne fragmenty jaskini, które rzucały fantastyczne cienie i odbijały się w wodzie jeziorka). Wracając do Polski zatrzymaliśmy się jeszcze we wsi Zdziar, gdzie zrobiliśmy zakupy płacąc złotówkami. 

 

Na Słowacji. Podejście pod jaskinię Bielańską. Na przedzie idzie przewodnik.

 

Tymczasem wyprawa krajowa wdrapała się na Trzy Korony. 

Po obiedzie, który opóźnił się ze względu na powrót Buraka, odbył się kulig. Przed naszą kwaterę zajechało 12 sań (trzeba było ściągnąć jeszcze jedne sanie, bo nie wszyscy się mieścili) zaprzęgniętych w konie. Do każdych sań wsiadło pięciu harcerzy. Dołączyły się także harcerki. Pojechaliśmy na polanę za Małym Cichym szorując płozami o wystający spod lodu asfalt. Szereg oświetlonych pochodniami sań wyglądał wspaniale. Na polanie górale zapalili watrę od naszych pochodni. Stojąc w kręgu i przytupując z zimna śpiewaliśmy piosenki. Potem Lech wręczył każdemu z nas plakietkę zimowiska i zobowiązał do jej przyszycia do jutrzejszego apelu. Po powrocie z kuligu wszyscy zasiedli do szycia. Kominek nie odbył się, ale góralska watra wystarczyła, jako zamknięcie dnia. 

 

"Hej! Jadą w saniach panny...

 

... przy nich Janosiki" 

Zastęp „Jeże", zast. mł. Michał Kopczyński

Czwartek, 5 lutego 2004r.

Ten dzień był dniem imienin Agaty, drużynowej Czarnej Jedynki. Każdy z nas myślał, jaką jej sprawić niespodziankę. Przynajmniej takie mieliśmy senne marzenia tuż przed pobudką. Tymczasem prawda była brutalna – obudził mnie niemal dwumetrowy funkcyjny, który okazał się Krzyśkiem Pasternakiem. Trzymał się za głowę, którą przed chwilą walnął w sufit (rozmiar pomieszczenia przystosowano dla ludzi normalnych rozmiarów). Ponieważ byliśmy zastępem służbowym, pognaliśmy do kuchni, gdzie pomogliśmy w rozstawieniu naczyń do śniadania. Apel odbył się później, ze względu na konieczność poprawienia wyrobów krawieckich niektórych druhów. Zaszywanie kieszeni w mundurach było na porządku dziennym, ale plakietki na ogół trzymały się mocno. Druh oboźny (zwany też „obornym") ustawił nas na placu apelowym, który okazał się wybiegiem dla koni. Nie wiedzieliśmy tego wcześniej, ale roztopy ukazały spore połacie naturalnego końskiego nawozu, które trzeba było ostrożnie omijać.

Po apelu wyruszyliśmy na trzygodzinne zimowe igrzyska olimpijskie „Małe Ciche 2004". Większość konkurencji zostało zaliczonych w krótszym czasie, można więc było udać się do sklepu. Po obiedzie odbyła się gra samarytańska: ratowaliśmy nieostrożnego alpinistę. Niestety, mimo najlepszych chęci nie udało się mu pomóc. Po grze kontynuowaliśmy zimowe igrzyska, lepiąc rzeźby i figury śniegowe. Powstały takie dzieła jak Giewont w skali 1:1000, krzyż harcerski w skali 1000:1 i inne. Na kolacji dokonaliśmy jeszcze jednego godnego zapamiętania wyczynu: stłukliśmy nietłukącą się szklankę.

Kominek był już ostatnim obrzędowym kominkiem tego zimowiska. Krzysiek wygłosił bardzo ciekawą gawędę o służbie, a dwaj zastępowi i dwaj harcerze opowiadali o roli zastępu i zastępowego w Drużynie. Ostatni kominek skończył się około 22:00 i nastała cisza nocna. 

 

Kominki Szesnastki mają niepowtarzalną atmosferę

 

Czasem są pełne zadumy, a czasem wesołe 

Zastęp „Szopy", zast. mł. Jakub Kurek

Piątek, 6 lutego 2004r.

Pobudka nie była tego dnia punktualnie. Mikołaj opóźnił ją przez swój piękny sen, który przerwał dopiero Lech. Gimnastyka odbyła się w zimnej i nieprzyjemnej aurze. Po tradycyjnym apelu, zasiedliśmy do śniadania, najbardziej ulubionego punktu programu, zaraz po obiedzie i kolacji. Potem ruszyliśmy do autokaru i razem z harcerkami udaliśmy się do Zakopanego. Weszliśmy na Butorowy Wierch, dotarliśmy grzbietem do Szymoszkowej, a potem Gubałówki i po około godzinie czasu wolnego zjechaliśmy na dół kolejką linową, choć niektórzy chcieli zjechać sankami. W Zakopanem mogliśmy kupić pamiątki i kartki pocztowe. Krupówki były zatłoczone, ale jakoś nas nie zadeptano. Zbiórka końcowa odbyła się na cmentarzu na Pęksowym Brzyzku, którego specjalnie nie podziwialiśmy, bo staraliśmy się nie rozbić sobie głów na lodzie, którym były pokryte alejki. 

 

W drodze na Butorowy Wierch

 

Na Krupówkach

 

Przed Bramą cmentarza

 

Na cmentarzu

Po powrocie na kwaterę i zjedzeniu obiadu (hurra! znowu obiad!) rozpoczęliśmy przygotowania do kinderbalu. Potem odbyła się gra terenowa, niezbyt udana, przygotowana przez „Jeże" i „Wilki". Miała być o zaradności i wyszła o bezradności.

Po kolacji nadszedł wreszcie moment, na który wszyscy czekali. Przyozdobiliśmy jadalnię w sposób sugerujący, że jest to poczekalnia dworca PKP Małe Ciche Główne. W ramach wystroju Ignacy i Piotrek z „Jeży" udawali dworcowych meneli. Publiczność zajmowała poczekalnię. Michał Rodzoś rozdawał wykonane ręcznie bilety. Wkrótce przybyły harcerki i rozpoczęliśmy kinderbal. Na początek zastęp zastępowych odśpiewał i odtańczył piosenkę „Aniołek" dla Agaty, która poprzedniego dnia obchodziła imieniny.  

 

Słynny Boysband

 

Śpiewa i tańczy "Aniołka" dla Agatki

"Od Mroza wracam północ już..."

Bezdomny na stacji PKP Małe Ciche

Faceci w rajtuzach

Potem każdy z zastępów wystąpił w autorskim numerze: skeczu („Śmiejący się krzyż"), piosence („Pod wiosłami kajaka" czy „Mruczanka"), scence (tu przodowały harcerki, np. „Wykład naukowy" z pokazem ekwilibrystyki, ale także harcerze pokazali kilka z nich np. „Szesnastka boli przez całe życie") lub wierszyku („Bum cyk cyk i rata rata, nie ma to, jak los pirata"). Kilka piosenek zaśpiewały też siostry Anna i Maria Burakowskie (duet „Sisters"), które zwyciężyły w konkursie. Zwieńczeniem występów była ponura pieśń wykonana przez kadrę i niektórych zastępowych tworzących zespół „Viader". Utwór nosił tytuł „Łopatka". Nikt nie zrozumiał o co w nim chodzi (Dexter śpiewał za cicho, Krzysiek grał za głośno) ale wykonawcy bawili się świetnie. 

 

Dziewczyny z Czarnej Jedynki w popisowym numerze

 

Pod wiosłami kajaka

 

Rozbawiona publika

 

Zespół "Viader"

Dzień zakończyła wielka rada zastępowych i kadry podsumowująca zimowisko, a potem były jeszcze śpiewanki z harcerkami. Dochodziła 2:00 nad ranem, kiedy ostatni ze śpiewaków zamilkł i zapadł w sen.

Zastęp „Borsuki", zast. wyw. Marcin Weiss

Sobota, 7 lutego 2004r.

Ostatni dzień zimowiska zaczął się jak każdy inny od pobudki i gimnastyki, później jednak zamiast apelu mieliśmy czas na spakowanie się i posprzątanie kwatery. Gdy zjedliśmy śniadanie, wynieśliśmy wszystko z domu, a zastępy służbowe sprawdziły stan posprzątania. Potem odbył się apel końcowy, na którym najlepszemu zastępowi, którym były „Żubry", zostały wręczone ciastka i pamiątkowe parzenice, które zwycięzcy mogą nosić na krajkach aż do obozu letniego. Nagrodę za największą liczbę zdobytych sprawności dostały trzy, a właściwie cztery osoby, bo na trzecim miejscu były dwie. Konkurs ten wygrał Konrad Winiarski z „Szopów", zdobywca 6 sprawności. Nagrodą były orle pióra w liczbie odpowiadającej liczbie zdobytych sprawności.

Po apelu poszliśmy do autokaru i ruszyliśmy w drogę powrotną. Wkrótce (choć w zasadzie, nie nastąpiło to tak szybko dzięki korkom) dojechaliśmy do Krakowa. Po drodze oglądaliśmy film o Tatrzańskim Ochotniczym Pogotowiu Ratunkowym, który zdobyły harcerki w czasie swojego kominka z ciekawym człowiekiem, a potem już tylko dla rozrywki film o dźwięcznej nazwie „George prosto z drzewa".

W Krakowie odbyliśmy krótką grę miejską, która polegała na zdobyciu informacji o pewnych obiektach znajdujących się w obrębie Plant. Każdy zastęp dostał kopertę z zadaniem i rozbiegliśmy się po mieście. Po grze spotkaliśmy się pod Adasiem, czyli pomnikiem Mickiewicza na Rynku Głównym, skąd poszliśmy na obiad do pobliskiej restauracji „Sphinx".  

 

Zbiórka pod Adasiem

 

W restauracji Sphinx Dexter wyciąga numer telefonu do Agaty

Mieliśmy potem pół godziny wolnego, więc obejrzeliśmy apel harcerek i występy ulicznej kapeli w strojach krakowskich, zagłuszanej przez jakichś hippisów. Po powrocie do autokaru rozpoczęliśmy turniej szachowy. zorganizowany przez Konrada Winiarskiego. Trzy pierwsze miejsca ex aequo zajęli Marcin Weiss, Karol Czopek i Daniel Karkowski. Reszta nie grająca w szachy oglądała film „Asterix i Obelix - Misja Kleopatra". Około 21:00 dojechaliśmy do Warszawy. Padał deszcz, kiedy pod bramą wyścigów na Służewcu wysadziliśmy harcerki z Czarnej Jedynki. Potem pojechaliśmy na Ochotę. Pod szkołą nr 23 czekali zmarznięci i przemoczeni rodzice. Zajechaliśmy punktualnie o 21:30 i zrelaksowani, w doskonałych humorach, rozstaliśmy się w kręgu. Zimowisko dobiegło końca.

Zastęp „Wilki", zast. mł. Jacek Łakomy

zdjęcia: Paweł Burakowski, Lech Najbauer