W nocy z soboty 13 marca na niedzielę 14 marca odbyły się manewry szkoły zastępowych hufca "Klucz".

Była to już druga część trwającego od jesieni kursu, tym razem w formie wyczynu - kursanci wraz z komendantem szkoły zastępowych, pwd. Janem Kaliszem, oboźnym Michałem Rutkowskim, oraz ze starszyzną hufca (łącznie 22 osoby, w tym Lesław Kuczyński, Andrzej Karwan, Jakub Kurek i ja), wybrali się do Puszczy Kampinoskiej w celu wykonania zadania terenowego. Z Szesnastki stawili się następujący kursanci: Marcin Gierbisz, Maurycy Kieńdziński, Adam Gajdziński, Patryk Kaźmierczak i Aleksander Kućma.

Zbiórka przed wyjazdem

Zbiórka dla kadry manewrów rozpoczęła się o 18.30 na osiedlu Górczewska. Tradycyjnie nie brakowało spóźnialskich. W czasie, gdy jeden z członków kadry był jeszcze w drodze na miejsce spotkania, zjawili się już pierwsi kursanci, którzy planowo mieli się stawić godzinę później (no ładnie!). Gdy oczekiwany druh przybył wreszcie na miejsce udaliśmy się do pobliskiego Wieśdonalda na odprawę przed wielką grą, a po zapoznaniu się z zasadami, terenem i celami gry, ruszyliśmy wszyscy autobusem numer 714 do Truskawia.

Następnym celem był cmentarz w Palmirach. Obecni zastępowi nie biorący udziału w kursie i cześć kadry udała się szybszą drogą, a kursanci musieli podążać w patrolach według mapy. Adrenaliny kadrze i zastępowym dostarczały grupy rozwścieczonych tubylców, prawdopodobnie po zażyciu sporych dawek środków odurzających niewiadomego pochodzenia, wydzierających się zakazanym językiem. Nawet nam grozili, że coś tam nam zrobią, ale nikt nie zrozumiał tutejszej gwary i stylu wypowiedzi. Bardziej obawialiśmy się o naszych przyszłych zastępowych, ale szli inną trasą i na szczęście wszyscy dotarli cało.

W Palmirach po pierwszym posiłku udaliśmy się na cmentarz pod trzy krzyże, gdzie komendant zapalił znicz i wygłosił krótką gawędę o umiejętności radzenia sobie w terenie. Chwilę później odbył się apel, a zaraz po nim olśnieni już zasadami przeszkodowi udali się na swoje miejsca, podczas gdy reszta dopiero była olśniewana.

Gra terenowa składała się z kilku etapów. Pierwszy polegał na dotarciu do swojego "niezaprzyjaźnionego" łącznika niemieckiego, zlikwidowaniu go i odnalezieniu w jego garderobie azymutu marszu, w celu odszukania z kolei dalszej zaszyfrowanej Morsem części zadania. Po zrealizowaniu tego etapu, patrole miały udać się do wyznaczonego punktu na mapie, w każdym przypadku był to most, który należało odbić. Janek, zapewne myśląc o bezpieczeństwie ludzi, słusznie kazał Niemcom śledzić polskie oddziały AK, bowiem większość nie radziła sobie z mapą. Po pierwszej obsuwie czasowej spowodowanej zbyt długim marszem, okazało się, że jeden z mostów nie był obstawiony przez Niemców, więc nie było potrzeby go odbijać. Na wyznaczonych miejscach patrole miały odnaleźć kopertę z dalszą częścią zadania, a śledzący mieli się udać do bunkrów pod Czosnowem.

Oto zadanie załogi niemieckiej:

Po dotarciu wszystkich przeszkodowych do bunkrów, a pierwszy zjawił się już o 3.30 (nie oszczędzałem nóg), mieliśmy czekać na zjawienie się informatora, który powiadomi nas o zbliżających się oddziałach polskich. Gdy byliśmy w komplecie już koło godziny 4.35, rozbiliśmy się na małej polance. Przygruntowy przymrozek (około –3, jak mówili w TV) nie dał nam spać, więc Zuszek rozpalił ognisko, przy którym działo się wiele, mianowicie dowiedzieliśmy się, że jeden z patroli zgubił się, więc będziemy musieli czekać dłużej, bo do godziny 6.25. Dowiedzieliśmy się również, że Andrzej Gajcy podczas szkolenia oddziałów polskich rozpętał wojnę w pobliskiej wsi, testując materiały wybuchowe, włączył alarm w szkole, pobudził ludzi i „sprowadził" dodatkowe oddziały policji. Nie dość tego, Lesław, czkając na niewiadomo co, zaskoczony pojawieniem się tuż przed maską jego samochodu zagubionego patrolu, z radości i wzruszenia wysiadł z „lesławmobilu" i zatrzasnął w nim kluczyli (z wybawieniem przybył mu na pomoc Dziki, który sprawną ręką włamał się do środka, rozbierając Lesiowi drzwi i wyjmując okno z uszczelek).

Zadanie oddziałów polskich:

Każdy z patroli miał udać się na szkolenie z zakresu walki w terenie. Tam też mieli uzyskać niezbędny ekwipunek i, jak się później okazało, iście pancerne opaski "życia". Po szkoleniu, przystąpiono do akcji zbrojnej, której celem było wysadzenie bunkra i zabicie generała SS. Młodzi Polacy, dysponując o dziwo świetną kondycją, jak na godzinę 6.30 rano, i "pancernymi życiami", rozgromili większą część Niemców, wysadzili bunkier, ale SSman zdołał się ewakuować (musi przecież być inspiracja do napisania dalszej części przygód naszych dzielnych zastępowych).

Po grze wszyscy udaliśmy się na pobliski przystanek PKS i po wysłuchaniu podsumowania i podziękowań wygłoszonych przez Janka, pojechaliśmy na dworzec Marymont, by odśpiewać "Bratnie słowo".

Mikołaj Nowakowski