Lech Najbauer nie żyje

hm. Lech Najbauer - dawny drużynowy 16 WDH nie żyje.
Przez 40 lat był związany z Szesnastką - tak blisko, że już bliżej nie można.
Przez wiele lat był też członkiem Władz Naczelnych ZHR - współzałożyciel i Komendant Główny HOPR, Przewodniczący Okręgu Mazowieckiego ZHR, sędzia Sądu Harcerskiego, Vice-Przewodniczący ZHR. 
Zmarł nagle 12 lutego 2025 r.
Cześć jego pamięci!

Rozkaz Specjalny Przewodniczącego ZHR L 1/2025 z 12 lutego 2025 r.

Warszawa, 12 lutego 2025 r.

Rozkaz Specjalny L 1/2025

Druhny i Druhowie!

W nocy z 11 na 12 lutego zmarł nagle hm. Lech Najbauer.

Tak wspomina go hm. Marek Gajdziński:

Od 1985 roku blisko związany z 16 WDH im. Zawiszy Czarnego – tak blisko, że bliżej nie można. Dwukrotnie był  drużynowym Warszawskiej Szesnastki. Przez wiele lat był też członkiem Władz Naczelnych ZHR – współzałożycielem i Komendantem Głównym HOPR, Przewodniczącym Okręgu Mazowieckiego ZHR, sędzią Sądu Harcerskiego, Vice-Przewodniczącym ZHR. 

Do harcerstwa i do Warszawskiej Szesnastki wstąpił w 1985 roku. Miał wtedy 16 lat, a więc była to decyzja w pełni świadoma. Wytrwał w niej do ostatniego dnia życia. Jego zaangażowanie w służbę harcerską  było ogromne. Rok później był już zastępowym Jeży, wkrótce przybocznym, a w bardzo trudnych latach 1989 -1991 drużynowym.

Po oddaniu drużyny następcy przez wiele lat wspierał drużynę, jeździł na obozy, pomagał jak mógł. Do czynnej służby w ZHR wrócił w 2000 roku razem z przyjaciółmi, podejmując się przeprowadzić słynny już i udany plan naprawczy dla Szesnastki. Został jej przybocznym, a w latach 2006-2007 ponownie drużynowym.      

W 2002 roku zainicjował pomysł powołania HOPR. Na wiele lat złączył swoją służbę instruktorską z pogotowiem współtworząc go od podstaw. W latach 2002-2003 był Zastępcą Komendanta Głównego i jednocześnie Komendantem Okręgu Mazowieckiego HOPR. W latach 2004-2007 kierował Pogotowiem jako Komendant Główny.

Po przekazaniu funkcji młodszemu następcy został poproszony o pokierowanie Okręgiem Mazowieckim ZHR. W latach 2008 – 2010 był Przewodniczącym Zarządu XI kadencji. 

Jego służba i doświadczenie instruktorskie, a także nieprzeciętna wiedza prawnicza zostały szybko dostrzeżone i docenione w skali całego Związku. W latach 2010-2012 pełnił funkcję Wiceprzewodniczącego ZHR.  Następnie aż do roku 2021 roku był na przemian członkiem Rady Naczelnej i sędzią Sądu Harcerskiego.     

Lech miał nieprzeciętne poczucie humoru, czemu dawał wyraz w satyrycznych publikacjach w Elicie, w Sulimczyku i w licznych relacjach zamieszczanych w portalu Szesnastki – 16wdh.pl, którego był wieloletnim redaktorem i korektorem. Był też człowiekiem żelaznych zasad – bezkompromisowym w stosunku do siebie, a w wobec innych tolerancyjnym i wyrozumiałym. W naszej pamięci pozostanie przede wszystkim  jako wierny i serdeczny przyjaciel – taki, który rzuca wszystko i pomaga, gdy trzeba komuś pomóc.

Cześć Jego pamięci!

  1. Zarządzam dwutygodniową żałobę we wszystkich jednostkach Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej.
  2. W imieniu Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej składam najgłębsze wyrazy współczucia rodzinie, bliskim i przyjaciołom śp. Druha Lecha.
  3. Proszę wszystkich członków Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej o otoczenie modlitwą śp. Druha Lecha.

Czuwaj!

  

Przewodniczący ZHR
hm. Krzysztof Wójtowicz


Link do dokumentu: Rozkaz-Specjalny-1-z-12-II-2025

phm. Paweł Huras - pożegnanie Lecha 

W krótkim wspomnieniu nie sposób przedstawić wszystkich chwil i wspomnień o Lechu Najbauerze, wspaniałym człowieku, który był dla mnie niezwykle ważny. Moje pierwsze wspomnienie z Lechem to wyjazd na mój pierwszy obóz harcerski w 2001 roku. Gdy przyszedłem na zbiórkę, Lesław, ówczesny drużynowy, powiedział: "Paweł, będziesz jechał z Lechem Najbauerem samochodem." Tak, było nas tak mało, że zmieściliśmy się do 3 samochodów. Wsiadłem do jego Renault Scenic i tak zaczęła się nasza podróż, w której Lech, z ogromnym poczuciem humoru i entuzjazmem, budował cudowną atmosferę i poczucie bezpieczeństwa. Oddaje to świetnie całą moją podróż z Lechem w życiu.

Kolejne wybrane wspomnienie to 2003 rok, podczas obozu, Lech przyjechał w okresie rajdów, aby pełnić rolę komendanta. Oj, stawiał nam wtedy granice, których wtedy nie rozumiałem, ale dziś wiem, jak bardzo były ważne. Był konkretny, rygorystyczny i pilnował, byśmy się nie spóźniali. Pamiętam, jak kiedyś na nas nakrzyczał, że jako zastępowi zajęliśmy się sobą i zaczęliśmy w pizzerii jeść pizzę przed naszymi ludźmi. To doświadczenie nauczyło mnie wiele.

Podczas obozu rowerowego do Wilna Lech spędził z nami pierwsze dni, jadąc aż do granicy Litwy. Był pełen humoru, pamiętam, jak wkręcił Szwejka, w co? Może nie wypada napisać, ale chętnie opowiem, bo to oddaje całego Lecha. Pamiętam też, że kiedy trzeci raz tego samego dnia naprawiałem dętkę, to Lech mi pomógł. Później rozwaliły się sakwy kupione w Tesco. Lech wtedy kupił mi nowe, nie chcąc nic w zamian.

Wszystkie moje próby harcerskie, od Harcerza Orlego po podharcmistrza, zawsze powierzałem Lechowi, bo wiedziałem, że mogę na niego liczyć. Był niezawodnym opiekunem, który nauczył mnie wiele, nawet jeśli czasem z humorem poprawiał moje błędy. Pamiętam, jak na kilka godzin przed zamknięciem kapituły HO mówię: "Lechu, nie przeczytałem encykliki JP2, nie mogę nigdzie jej znaleźć". Co zrobił Lech? Podzwonił i ją zdobył, bo okazało się, że w spisie lektur HO był błąd i to nie była encyklika JP2.

Wspominam Lecha jako mistrza słowa pisanego. Jego słynny wywiad z butem w Sulimczyku czy ganianie nas o relacje i newsy. Pamiętam, jak kiedyś napisałem "w puszczy Kampinowskiej" przez "w", a Lech poprawił mnie, dodając z humorem: "Ja też kiedyś pisałem 'Kampinowskiej', ale pewnego dnia kopnął mnie łoś i przestałem." Ten czerstwy dowcip zawsze wywołuje uśmiech na mojej twarzy, gdy jestem w Kampinosie, ale taki właśnie był Lech. Od Lecha mogłem się uczyć warsztatu pisarskiego.

Lech był człowiekiem, który zawsze interesował się naszym życiem, gdy się go spotkało, pytał, co u nas, i był zaangażowany we wszystko, co robiliśmy. Był człowiekiem niezwykłej wiary, zawsze dotrzymywał słowa, pełen ideałów i wzorem do naśladowania. Choć trudnym do osiągnięcia przeze mnie.

Lech był kimś, na kogo zawsze można było liczyć. Zawsze żyłem w pewności, że nie ważne co się wydarzy w moim życiu, w nocy o północy wykręcę numer, który znam na pamięć: 501555105, i wiem, że Lech odbierze i zawsze pomoże.

Głęboko wierzę, że dzisiaj Lech jest w niebie, modli się za nas i wspiera nas, byśmy byli wierni naszym postanowieniom tak jak on: sumienni, rzetelni, na których słowie można polegać jak na Zawiszy. Dziękuję Ci, Lechu, za wszystko, co wniosłeś do mojego życia. Jest tego bardzo, bardzo dużo.


hm. Marcin Gierbisz - pożegnanie Lecha

Lech Najbauer, zwany czasem Idziniakiem, ma wyjątkowe miejsce w moich wspomnieniach o Szesnastce. I wiem, że nie tylko w moich. Niech za dowód tego świadczy fakt, że kilku harcerzy naszego pokolenia - na jego cześć - przyjęło imię Idzi na bierzmowaniu. Do jego myśli, tekstów, żartów, czy sytuacji, których był częścią, odwołujemy się nadzwyczaj często. Sam, gdy próbowałem opisywać harcerstwo na łamach Azymutu, nie raz wplatałem w artykuły różne momenty z Lechem w roli głównej, czasem wprost wymieniając go z nazwiska. Bo dzięki jego działaniom i zaangażowaniu w naszą codzienność miałem co przywołać.

Lechu towarzyszył wielu z nas od samego początku naszej styczności z Szesnastką. To on - gdy chwilę po skończeniu 30 lat stawiał z innymi instruktorami Szesnastkę na nogi - rozmawiał ze mną, piątoklasistą ze szkoły podstawowej, jak równy z równym podczas jednej ze zorganizowanych przez Szesnastkę wycieczek szkolnych, które były jednocześnie naborami do drużyny. Od tamtego momentu nie był już dla mnie obcym panem, był Lechem. To on odwiedzał zastęp, w którym zaczynałem swoją przygodę, na pierwszych zbiórkach. To on animował dyskusje na nieistniejącym już forum Szesnastki. W końcu to on zadzwonił do mojej mamy, by przekonać ją, że warto, żebym pojechał na moje pierwsze zimowisko. Jego - czasem pozornie drobne - działania miały ostatecznie ogromny wpływ na to, gdzie dziś jestem. Kiedyś, gdy rozmawialiśmy z Lechem o tym dlaczego to wszystko robi, powiedział, że spłaca dług: on dostał wiele od Szesnastki i chciał, by jak najwięcej osób też mogło tego zaznać. Nie ważne czy skończą na kilku zbiórkach, czy zostaną Harcerzami Rzeczpospolitej, mamy szansę zrobić dla nich coś wartościowego. I Lech to robił. Dużo osób dziś we wspomnieniach o Lechu wymienia jego poczucie humoru. On sam czasem przyznawał, że wyrobił je między innymi dzięki innemu harcerzowi Szesnastki, Szymonowi Majewskiemu. Zgodnie ze swoją zasadą przekazywał to poczucie humoru dalej, innym ludziom. Nie było wyjścia.

Jest jedna piosenka Zespołu Reprezentacyjnego - nostalgiczno-romantyczny utwór Urodziłem się na raz - która kojarzy mi się z Lechem, z jego wykonaniem w późnych godzinach ogniska. Z krótkim, ale treściwym tekstem o istotnych etapach w życiu mężczyzny, rycerskości, oddaniu, obowiązkach, rzeczach ważnych. Jak tą piosenką, tak i przy wielu innych okazjach Lech przekazywał nam spójne wartości. Angażował się przy tym na całego. Całym sobą, całym życiem. Tu zawsze był blisko szeregowych harcerzy, zagadując, wypytując, wgryzając się w największe problemy, dbając o to, by wszystko działało jak trzeba. Czy ktoś, kto za moich czasów nie dostał od Lecha prośby o napisanie newsa na naszą stronę internetową, faktycznie mógł być w Szesnastce? Lech walczył z bylejakością, uczył dokładności, sumienności, ambicji.  W spotkaniach na żywo wytwarzał atmosferę wspólnoty, w której możemy zabierać głos, dyskutować, śmiać się, działać (i wspólnie po wszystkim zjeść pizzę).

Lech i jego sposób bycia w jakiś sposób nas fascynowały. Na tyle, że zaczęły krążyć dookoła jego postaci legendy. Zadziwiająco wiele legend, jak o żadnym innym instruktorze naszej drużyny. Na przykład, że ma galerię sztuki w Nowym Jorku. Albo, że na wejściu w jego domu stoi waza warta jakieś bajońskie sumy. Gdy, dzięki sprytnie zorganizowanemu podstępowi, było mi dane zajrzeć za drzwi wejściowe jego domu, zdziwiony byłem brakiem tej wazy. Może zbił ją jego pies, o którym Lech tyle mówił?

Lech był obecny w najważniejszych momentach najnowszej historii naszej drużyny, ale też w momentach zwyczajnych, pozaharcerskich. Był, bo chciał być. Ot, wybrał się kiedyś z nami oglądać mecz rugby na ochockiej Skrze. Po prostu. Siedzieliśmy i oglądaliśmy jak gra lokalna drużyna, a ja z poczucia obowiązku pokracznie tłumaczyłem mu zasady i punktację.

Miał i wciąż ma, dla mnie niemożliwy w pełni do ujęcia w słowach, wpływ na nas, na nasze myślenie, decyzje, sposób działania. W harcerstwie i w życiu. Jestem wdzięczny, że pojawił się na mojej drodze.


phm. Karol Michalak - pożegnanie Lecha

Dziękuję Ci Lechu za to, że byłeś moim pierwszym drużynowym w Szesnastce. Na pierwszym biwaku zakazałeś mówić do siebie „proszę Pana”. Pamiętam, że byłem wtedy z tego bardzo dumny  - no bo gdzie indziej ma się takich kolegów będąc tak młodym? Wprowadziłeś mnie do Szesnastki i pokazałeś coś, czego nie da się opisać słowami, a co czuło się bardzo dobrze będąc wśród przyjaciół - na obozach, rajdach, spływach, biwakach, radach, przy ognisku. Ty ponoć „spłacałeś swój dług Szesnastce”, ale robiłeś to w taki sposób, że potem my również go „spłacaliśmy”. Dzięki Ci za to, że pokazywałeś swoim przykładem jak być dobrym, uczciwym i  obowiązkowym człowiekiem. Jak solidnie wykonywać swoją pracę - dowozić sprawy do końca bez bylejakości. Za  dokumenty pełne Twojej czerwonej korekty z dopiskiem - „ jest całkiem dobrze”, za fachową pomoc, za którą nigdy nie oczekiwałeś niczego w zamian, za obzowiązkowość, której przywiązywałeś wielką wagę. Za Twoją wiarę, którą widziałem podczas obozowych mszy świętych w blasku ogniska, co zawsze było wielkim przeżyciem. Dziękuję Ci, za to, że pozostawiłeś świat lepszym i nauczyłeś mnie jak być dobrym człowiekiem!

Czołem, do zobaczenia!

Karol

 

phm. Piotra Drzazga - pożegnanie Lecha

Wiadomość o odejściu Lecha bardzo mocno mną wstrząsnęła. W pewien sposób naruszyła porządek wszystkiego, co dla mnie wiąże się z Szesnastką. Odeszła ikona, która dla wielu osób wyznaczała azymut harcerskiej drogi.

Lechu był osobą bezkompromisową, niezwykle słowną i oddaną podjętym zobowiązaniom. Odkąd pamiętam, zawsze był obecny na wszystkich wydarzeniach drużyny, a jego obecność gwarantowała porządek i brak bylejakości. Jako instruktor stanowił wzór – niemal nieosiągalny do doścignięcia. Jako młody chłopak nie byłem w stanie zrozumieć, jak godził wszystkie obowiązki prywatne i harcerskie, podczas gdy ja ledwo radziłem sobie z zadaniami szkolnymi.

Lechu był niezwykle koleżeński. Traktował innych po partnersku, bez względu na różnicę wieku, co dla mnie – jako młodego chłopaka – było niezwykle imponujące. Był moim opiekunem podczas prób harcerskich i instruktorskich. Sama możliwość pracy z nim oraz konsultowania wyznaczonych zadań była ogromnie motywująca i mobilizowała mnie do pracy nad sobą.

Jednym z moich najważniejszych wspomnień jest zbiórka, na której Lech nauczył mnie, czym są wymierne cele. Nie miałem wyszytego elementu umundurowania, więc – poprzez wspólną umowę – sam musiałem wyznaczyć termin, do którego uzupełnię braki. To była umowa z Lechem, ale też z samym sobą, więc nie mogłem się z tego wycofać.

Tak właśnie działał Lech, wychowując młodszych harcerzy. Dzięki jego pracy Szesnastka mogła osiągnąć tak wiele i wychować pokolenia młodych instruktorów. Jestem ogromnie wdzięczny za możliwość współpracy z nim w Szesnastce i nigdy nie zapomnę, jak wiele mu zawdzięczam.

Czuwaj!

Piotrek

 

phm. Michał Lewandowski - pożegnanie Lecha

Z Lechem wiążą się konkretne sytuację, szczególne. Zawsze są to wyraziste historie, niepowtarzalne przez nikogo innego. To odwzorowuje jakim był człowiekiem. Niezwykłym. Jedynym w swoim rodzaju. Niesamowicie inteligentnym i zabawnym na swój oryginalny sposób. I każdy to potwierdzi.

Dlatego wiadomość o jego nagłej śmierci przyjąłem z niedowierzaniem. Lechu?! Gość wielkości niedźwiedzia i aparycji prawdziwego dżentelmena?! Wzbudzającego podziw i szacunek każdego z kim miał okazję się spotkać?!

Lech był nietuzinkową postacią. Potrafił rozmawiać i słuchać, co przecież jest obecnie tak rzadko spotykane. Interesował się nami, swoimi kumplami. Nie bał się się poruszać drażliwych tematów, nawet tych osobowych i rodzinnych. Zawsze jednak próbował pomóc i podsuwał pomysły na wybrnięcie z kłopotów.

Zawdzięczam mu wiele. Wskazał mi, że warto próbować i starać się o rzeczy, które wydają się nieosiągalne. Trzymać się określonych zasad, bo w tym był niezrównany.

Pewnie dlatego tak bardzo przeżyłem odejście Lecha. Cieszę się, że mogłem go spotkać na swojej drodze. Żałuję tylko, że nie dane mi było poznać go lepiej. Chciałbym się jeszcze cofnąć do naszej ostatniej wspólnej wędrówki po Górach Świętokrzyskich i poświęcić mu więcej czasu.

Dziękujemy Ci, że pokazałeś nam jak powinniśmy postrzegać Świat, drugą osobę i po prostu... jak być przyzwoitym i szlachetnym człowiekiem.

Czółko!

Levy

 

hm. Dyzma Zawadzki - pożegnanie Lecha

Lech był pierwszym harcerzem Szesnastki, jakiego zobaczyłem. Jest to o tyle zabawne, że próbowałem rok wcześniej znaleźć zastęp odbywający w szkole zbiórki, ale nie miałem szczęścia (być może informacje na tablicy były nieaktualne, pewnie umknęły Lechowi). Pamiętam do dziś, że gdy już się pojawił, prowadząc nabór, pokazywał w bibliotece szkolnej zdjęcia, ubrany w górę od munduru harcerskiego i spodnie oraz buty od garnituru. Pamiętam, jak usilnie próbował nas przekonać, że powinniśmy nazwać się "Dziki", cytując Brzechwę (wybraliśmy "Żubry", wybacz Lechu). Pamiętam, jak na mój pierwszy obóz przyjechał kabrioletem Volvo, w stylowych rękawiczkach prawdziwego automobilisty. Na drugim obozie z kolei brawurowo współwykonywał obozową piosenkę na melodię "Historii jednej znajomości" ("Żorżów szum..."). Pamiętam wreszcie, że dla moich rodziców, jak i pewnie wielu innych, to Lech był tym "poważnym" człowiekiem w drużynie, który zapewniał różnym naszym wyczynom kredyt zaufania u rodzicieli. Wszyscy wiedzieli, że na kogo jak na kogo, ale na niego można było liczyć. Wiele lat później poprosiłem Lecha o opiekę nad moją próbą harcmistrzowską. Gdy przyszło do jej zamykania, usłyszałem od Lecha, że przeprasza za tak małe zaangażowanie w moją próbę. Nie wiedział jednak, jak ważne było dla mnie jego wsparcie na sam koniec. Byłem wówczas w trudnym, ciemnym miejscu i to bezwarunkowe wsparcie Lecha pozwoliło mi między innymi przetrwać. Będę mu za to zawsze wdzięczny i mam nadzieję przekazać to dobro dalej. Tak właśnie działał Lech - budząc w nas wszystkich lepsze strony naszych charakterów swoim bezinteresownym i bezwarunkowym zaangażowaniem.
 
Pisząc to wspomnienie, zorientowałem się, że w mojej pamięci żyją niejako dwa Lechy. Jeden Lech to prawdziwy Lech, z krwi i kości. Drugi to Lech, który żył w naszej codzienności jako prawdziwa personifikacja Ducha Szesnastki. Idziniak, który był zawsze winien wszystkiemu, który tamował Drzewiczkę powalonymi drzewami, który w żartach zwany był ojcem wszystkich harcerzy. Ciekaw jestem, na ile pierwszy Lech miał świadomość istnienia tego drugiego, czy wiedział, że wszyscy znamy jego numer na pamięć. Nie wiem, już nie zapytam.
 
Będzie mi brakować jego artykułów w "Sulimczyku", które uwielbiałem. Od legendarnego wywiadu z butem, przez 16 śledzi ("E, tam… kupiłem gotowca na Ali Express. Jeszcze przed pandemią."), po różnego rodzaju listy i alfabety. Nie wiem, czy wśród tworzących do naszego pisma znalazłoby się wielu równie utalentowanych autorów. Lech był też nieocenionym recenzentem, wymagającym, ale i nie szczędzącym pochwał. Mając do niego bezbrzeżne zaufanie, nieraz powierzałem mu ocenę moich mniej lub bardziej udanych wypocin. I choć prawie zawsze słyszałem od Lecha rzeczy mile łechcące miłość własną, to wiem, że mogłem liczyć na jego szczerość (pisownia oryginalna): "BODAJ NIGDY TAK NIE PISAŁEŚ... ZLECIŁEŚ KOMUŚ W PRÓBIE NA WYWIADOWCĘ TEN FRAGMENT??". Zapadło mi to w pamięć do tego stopnia, że pisząc to wspomnienie, od razu wiedziałem, gdzie znajdę ten komentarz.
 
Niezliczone są też chwile, gdy Lech rozbawiał mnie do łez swoimi artykułami i mejlami. Czy to w ramach Olimpu, czy w naszej prywatnej korespondencji, Lech zawsze napisał coś, co powodowało, że śmiałem się w głos do monitora ("To się już jednak nie uda, skoro Ty, Aladynie, wypuściłeś dżina z karbidowej lampy (właściwie mówi się o wypuszczeniu dżina z butelki, przy czym z butelki to się raczej nalewa i to ginu, a nie dżina…, ale co ja mogę o tym wiedzieć).").
 
Powiedziałem mu kiedyś, że mam nadzieję, że nie pozwoli, by taki talent pozostał bezowocny (wspomniałem nawet, że to grzech tak rzadko się nim dzielić). Wiem, że marzył o pisaniu. Obawiam się jednak, że praca i służba, stojąc na pierwszym miejscu, uniemożliwiły mu spełnienie tego marzenia ("pośród fantasmagorycznych rojeń o napisaniu czegoś więcej, niż umowa zbycia udziałów w spółce z ograniczoną odpowiedzialnością, artykuł do "Sulimczyka", czy mail ochrzaniający Sadka za opóźnienia w aktualizacji stronki, wegetuje we mnie pomysł, aby powołać do życia na razie bardzo zgrubnie wymyślonego bohatera, zresztą półinteligenta (alter ego?)"). Ciągle mam jednak nadzieję, że za jakiś czas ktoś odnajdzie w zakurzonej szufladzie, czy dawno nieotwieranym folderze gruby plik zapisków Lecha - a my, czytając go, będziemy pękać ze śmiechu i ronić łzy wzruszenia. Tak jak ja teraz, wertując kolejne mejle.
 
Zostały nam bowiem tylko te mejle, zawsze ze służbowego adresu. Na Twój numer nie mogę zadzwonić, żeby dopytać, czy na pewno wiesz, że nie chcieliśmy żadnego ojcobójstwa. Ale może to i lepiej, że nie będziemy Cię już męczyć. Tyle w swoim życiu zmieściłeś, że naprawdę powinieneś odpocząć. A my jeszcze pewnie nieraz stojąc przed małymi i dużymi wyborami zastanowimy się, co zrobiłby Lech. Bo to zwykle będzie najlepszy wybór.

 

hm. Kajetan Kapuściński - pożegnanie Lecha

- Daleko jeszcze, proszę Pana?
- Żaden ze mnie pan. Lechu jestem. I nie, niebawem dotrzemy!

Mniej więcej tak wyglądała jedna z moich pierwszych rozmów z Lechem. Uścisnęliśmy sobie potem serdecznie dłonie. Byłem nieco speszony bo nigdy wcześniej dorosła osoba mnie nie potraktowała jak równy z równym tak jak on. Był rok 2004, właśnie wyruszyliśmy na wycieczkę integracyjną dla klas piątych w Szkole Podstawowej nr 23. Wycieczkę tę organizowała Szesnastka, a całe wydarzenie zostało nazwane "Świętem Pieczonego Ziemniaka". Lech był pierwszym instruktorem i harcerzem Szesnastki jakiego spotkałem. W sercu czułem, że to co się właśnie dzieje może być początkiem niesamowitej przygody.

Od tego czasu Lech był dla mnie nieodzowną częścią Szesnastki i harcerstwa w ogóle.

Zawsze obecny, zawsze na czas, zawsze umundurowany, zawsze spójny. Był w naszych oczach, oczach małych harcerzy, najbardziej wymagającym spośród instruktorów. I mimo, że wtedy często wywoływało to u nas nastoletnie żarty i śmieszki to dziś wiem jak ważne to było i jak duży wpływ miało na nasz rozwój. Był z nami obecny nawet, jeżeli nie było go z nami fizycznie - myślę, że z tyłu głowy każdy z nas starał się ocenić z jaką jego reakcją spotkałaby się jakość tego co robimy, albo podejmowana przez nas psota. Sam czasem przypominałem sobie scenę z watry na obozie w 2006, kiedy to pod jej koniec chłopaki wrzucili petardę do ogniska - co obudziło śpiącego już Lecha. Nic nie zagoniłoby nas szybciej do śpiworów niż widok jego, który szybko wstał i zaczął ubierać się w mundur. Pamiętam jak chichocząc leżeliśmy i udawaliśmy, że już śpimy :)

Był też instruktorem, który kojarzył się z żartami, humorem i dystansem do siebie. Kontrast pomiędzy jego ideową powagą, szczerymi wysokim wartościami i poważnym zawodem, a występami w "Fajlura Band", śpiewaniem "Hydraulika" przy ognisku, czy lekkich, śmiesznych, czasem czerstwych tekstów do Sulimczyka dodawał tej jego stronie jeszcze więcej uroku. To samo prezentował na Zjazdach Okręgu czy Związku - gdzie często pełnił funkcję Przewodniczącego Prezydium. Potrafił zarządzić salą tak, aby obrady przebiegały spokojnie i w sposób ustrukturyzowany, a przy tym wtrącał fantastyczne żarty i rozluźniał atmosferę, gdy ta stawała się zbyt napięta. 

Dbał o newsy i relacje na stronie Szesnastki jak nikt inny. I robił to naprawdę wytrwale. Śmiem sądzić, że gdyby nie on to duża część historii Szesnastki nie zostałaby opisana. Sam również dużą część tych newsów, tekstów czy relacji napisał - a jak wszyscy wiemy pióro miał niezwykle lekkie, przyjemne i szybkie. Tym, którzy chcą się o tym przekonać polecam np. artykuł Krótka antologia powiedzeń, aforyzmów sformułowań i haseł używanych w Szesnastce na przestrzeni wieków jego autorstwa. Ja sam z niej dowiedziałem się czym jest bambetel, czego synonimem może być brama Gödöllö, czy picipolo na żużlu. I mimo, że te powiedzenia wcale w naszym Szesnastkowym życiu nie były super obecne, to funkcjonowały w obiegu jako przypomnienia o humorze Lecha.

Jak sam podjąłem się służby w strukturach organizacji - czy to Komendzie Chorągwi, czy w Głównej Kwaterze Harcerzy bo wciąż mogłem liczyć na jego obecność i wsparcie. Między innymi chętnie pomagał z redakcją i recenzją treści, które tworzyliśmy w ramach reform systemu stopni czy sprawności. Sam działał wtedy na poziomie Okręgu czy Naczelnictwa czym również inspirował. Pamiętam jak rozmawialiśmy na stołówce Zjazdu ZHR, który był jego ostatnim i podczas wspólnego obiadu powiedział mi o swoim planie odwieszenia munduru - ciężko mi było uwierzyć, ale już jako dorosły facet rozumiałem i po prostu podziękowałem mu za wszystkie dotychczasowe działania.

To czym najbardziej mnie jednak urzekał to pięknymi, bezinteresownymi i bezpośrednimi gestami dobroci, docenienia i wsparcia. Każdy instruktor Szesnastki po zdobyciu nowego stopnia mógł liczyć na mały gadżet, który Lech wręczał gdzieś na uboczu gratulując osiągnięcia. Gdy odwiedzał nas na obozach (jak sam już je organizowałem w roli drużynowego czy komendanta) to od razu łapał za młotek i siekierkę i szedł do najmłodszych harcerzy pomóc im zbijać prycze. Nie szukał poklasku, nie rozmawiał z ważniakami tylko angażował się tam gdzie był najbardziej potrzebny, a jego służba miała największy sens. Pomagał nam nie tylko w działaniach harcerskich, ale i prywatnych - moja praca licencjacka nie byłaby tak zgrabnie napisana gdyby nie jego pomoc. Tej jego klasy będzie mi brakować i taką jego klasę sam chciałbym kiedyś osiągnąć.

I tak, imię przy bierzmowaniu wybrałem w dużej mierze na cześć Lecha. Bo o św. Idzim na pewno wiedziałem wtedy mniej niż o Idziniaku, a i ten drugi jakoś bardziej mnie inspirował.

Także Lechu, teraz pisząc ten tekst zastanawiam się czy sam dam radę spłacić dług jaki mam między innymi wobec Ciebie, kto napisze newsy z najbliższych wydarzeń, komu w przyszłości podam rękę mówiąc, że żaden ze mnie pan. Dziękuję Ci za wszystko.

hm. Kajetan Kapuściński

 

mec. Maciej Jamka -  Starszy Partner w kancelarii DWF - list odczytany podczas uroczystości pogrzebowych przez mec. Michała Pawłowskiego - Partnera Zarządzającego DWF Polska

Moi Drodzy,

Dzisiaj, kiedy stoicie przed urną z prochami Lecha Najbauera, a ja nie mogę być tu z Wami, pozwólcie mi na kilka słów wspomnienia o tym wspaniałym człowieku.

Był rok 1991 kiedy wszedłem do biura Kancelarii Hogan &  Hartson, w adaptowanym na ten cel mieszkaniu przy ulicy Marszałkowskiej 6. Lech  już tam był. Niedużo wcześniej, jako student prawa, przyszedł zrobić wywiad z mec. Piotrem Kochańskim dla "Życia Warszawy".  Nie wiem, czy ten wywiad powstał, ale wiem, że od tego momentu moje losy splotły się z losem Lecha.

Byliśmy młodzi, właśnie "skończyła się historia", rozpierał nas entuzjazm. Mieliśmy ze "ścierniska budować San Francisko" I robiliśmy to: całymi dniami, miesiącami, latami i dekadami. Pracowaliśmy długie godziny i w weekendy. Wspieraliśmy kapitał amerykański w jego inwestycjach w Polsce. Byliśmy z tej pracy dumni. Pracowaliśmy najpierw w Hogan and Hartson  z Waszyngtonu, potem w K&L Gates z Pittsburga i wreszcie w DWF z Londynu.

Lech tej pracy zawsze starał się nadać pewien intelektualny i idealistyczny ton. To z jego inicjatywy przez lata na każdym przyjęciu świątecznym kancelarii pojawiał się spektakl artystyczny. Sami występowaliśmy i przygotowywaliśmy kostiumy i scenografie. Najbardziej wbiła mi się w pamięć inscenizacja na podstawie folkloru warszawskiego w oparciu o teksty Wiecha oraz Zemsta według Fredry. Lech był pomysłodawcą, organizatorem i niezrównanym wykonawcą.

Lech miał pewien typ osobowości, który można nazwać harcerskim. Krył się w nim rzadki dzisiaj rys powagi. Mimo że żart, ironia i dowcip nie były mu obce, przebijała przez niego powaga w kwestiach zasadniczych: w kwestii prawdy, lojalności, etyki pracy, odpowiedzialności. Był dla nas latarnią wskazującą, co dobre, prawe i godne.

Lech był prawnikiem korporacyjnym, ze specjalnością w sprawach dotyczących prawa konkurencji. Osiągnął w tej dziedzinie prawdziwe mistrzostwo. Bo prawnikiem był takim, jakim był człowiekiem: pracowitym, dokładnym, wyważonym. Prawnikiem, na którego sądzie można było polegać, na którego zawsze można było liczyć. Klienci go właśnie za to kochali. Był idealnym do współpracy. Lecha wystarczyło poprosić, a miało się pewność, że wszystkim się zajmie i zapewni tak ważny w naszym zawodzie spokój i zimną głowę.

W ostatnich miesiącach prowadziliśmy wspólnie z Lechem wybitnie skomplikowany projekt. Klientka, osoba z wyższego managementu wielkiej polskiej firmy, bez pytania z mojej strony uznała za konieczne podzielnie się następującą opinią o Lechu:

"Był niezwykle kompetentny, z nienaganną kulturą osobistą, emanował spokojem. Stał się dla mnie punktem odniesienia do profesjonalizmu i opanowania, mimo tłumu koło mnie innych profesjonalnych i opanowanych ludzi."

Dzisiaj wiemy, ile Lecha ta postawa kosztowała. Ile kosztowało go bycie dla nas ostoją spokoju i profesjonalizmu. Kosztowało go to za dużo!

We wtorek 11 lutego jechałem pociągiem i dzwoniłem do Lecha, ale połączenie co chwilę było zrywane. Lech napisał do mnie SMSa: "Coś nam przerwało. Będę próbował oddzwonić." Nie mogłem wiedzieć, że jego słowa: "Coś nam przerwało" nabiorą takiego znaczenia. Coś nam przerwało, Lechu, naprawdę za wcześnie!  A przecież mieliśmy do omówienia tyle spraw, na które nigdy nie było czasu, nastroju czy okazji. 

Pozostaje nam wierzyć, że do takiego spotkania kiedyś dojdzie i tam nie zabraknie nam czasu na te wszystkie tematy, na które dotąd czasu nie starczyło. 

W oczekiwaniu na takie spotkanie z Lechem nie zapomnijmy o Izie i Lusi, dla których był mężem i ojcem, których ten niesprawiedliwy cios dotknął najbardziej. Niech pamięć o Lechu, będzie ich dumą i drogowskazem na przyszłość. 

Maciej Jamka

 

mec. Aleksander Galos - przyjaciel Lecha z Kancelarii Hogan &  Hartson - pożegnanie Lecha wygłoszone podczas uroczystości pogrzebowych

Panie Boże Wszechmogący!

Zabrałeś nam Lecha. Nie możemy tego zrozumieć. Trudno jest  nam się z tym pogodzić. Naprawdę musiało to nas spotkać? Jego żonę, córkę, rodziców, przyjaciół, znajomych, klientów czy podopiecznych, dla których był wzorem i wychowawcą?  Jest nam smutno. Jest nam tak bardzo smutno!  Czujemy tak wielką stratę i tak trudno jest nam się z nią pogodzić!

Czy naprawdę to musiał być Lech? Czy nie brakuje ludzi, którzy wyrządzają tyle krzywd innym, a nawet całym narodom zadają ból i cierpienie. Czy to musiał być akurat śp. Lech? Człowiek, tak dobry i tak życzliwy każdemu. Człowiek, który nigdy o nikim nie powiedział złego słowa, nigdy nikomu nie wyrządził krzywdy, nie skrytykował, nie skomentował złośliwe czy z sarkazmem.

Lech był wierny swoim przekonaniom o czym wszyscy, którzy z nim pracowaliśmy od ponad trzydziestu lat, wiedzieliśmy. Wierzył w Boga, Ojczyznę i w ludzi. Dawał temu wyraz swoją postawą i  zachowaniem, które były silne i jednoznaczne, choć nigdy się z nimi nie obnosił. Nie epatował, nie pouczał. Był skromny, a nawet pokorny. Pamiętam, jak w środę popielcową czy w Wielki Piątek stać go  było na post o chlebie i wodzie. Odmawiał wtedy pójścia na wspólny lunch. Nigdy jednak nikogo do niczego nie namawiał, nie beształ za poglądy lub przekonania. Nikomu nie narzucał swojej wizji świata. Każdemu zostawiał jego sferę wolności.   Jeśli już miał do kogoś pretensje, to do siebie samego. Bywał w tym nawet nadmiernie surowy.

Pod maską wiecznego pesymisty, kryła się niezwykle pogodna dusza. Lech miał naturalny, wręcz naturszczykowski talent komediowy. Ilość anegdot, bon motów, cytatów z filmów i literatury jaką był w stanie przytoczyć była niezwykła. Przywoływał je zwykle z kamienną twarzą, a słuchacz nie wiedział, gdzie kończy się powaga. a gdzie zaczyna żart. Potrafił w ten sposób rozbijać trudną atmosferę lub celnie skomentować sytuację, zawsze rozśmieszając słuchaczy do łez. Ten styl był nie do podrobienia. Był jego znakiem rozpoznawczym. Kochaliśmy go za to!

Jednak Lech był przede wszystkim świetnym prawnikiem. Rzetelnym, skrupulatnym, niezwykle pracowitym.  Dlatego nieraz wykonywał pracę za siebie i za innych. Na jego opiniach zawsze można było polegać.  Były przemyślane, precyzyjne i zawsze zawierały rozwiązania. Dalego i my i nasi klienci chętnie z nim pracowaliśmy. Był też dużym wsparciem dla młodszych prawników.

Dlatego nie rozumiemy, dlaczego musiał odejść? Tak wcześnie? Tak nagle? Tak bez pożegnania? Nie dokończywszy wszystkich swoich spraw. Nie opowiedziawszy wszystkich swoich żartów i anegdot …

Może usprawiedliwieniem Twojej decyzji Boże jest to, że Lech znajdzie teraz spokój, uwolni się od trosk i zmartwień, które przecież nieraz zaprzątały mu głowę.

Mimo tego, dziękujemy Ci Boże za śp. Lecha i prosimy o opiekę nad jego najbliższymi, zwłaszcza nad żoną Izą i córką __ pod jego nieobecność, które tak niespodziewanie pozostały same.

Lechu, Tobie dziękujemy za te wspólne dni i lata. Za Twoją przyjaźń, dobroć i szlachetność.

Drogi Mecenasie, spoczywaj w pokoju!  Amen!

 

hm. Marek Gajdziński - pożegnanie Lecha wygłoszone podczas uroczystości pogrzebowych

Szanowni Państwo,
Przyszło mi pożegnać w imieniu Zawiszaków, harcerzy i instruktorów 16 Warszawskiej Drużyny Harcerzy  im. Zawiszy Czarnego naszego przyjaciela - hm. Lecha Najbauera, a dla nas po prostu „Idziniaka”.

Nigdy bym nie przypuszczał, że to będzie właśnie tak, a nie odwrotnie. 

Wszyscy jak tu jesteśmy, nie rozumiemy dlaczego dobry Boże zabrałeś nam Lecha do siebie, właśnie teraz. Nie potrafimy tego pojąć, ale ufamy, że tak było trzeba.

Sam Lech byłby rad, gdyby się okazało, że masz dla niego Panie Boże jakieś ważne zadanie w niebie. Lech był człowiekiem czynu, a cokolwiek robił, robił to z najwyższą rzetelnością.  Można było polegać na nim, jak na Zawiszy. Więc, jeśli jest właśnie tak, będziesz miał Panie Boże z Lecha wielki pożytek.

Lechu! Zostawiłeś nas w niewysłowionym żalu i bólu. Byłeś dla nas inspirującym wzorem postawy harcerskiej i wiernym przyjacielem. Jeśli ktokolwiek potrzebował pomocy, rzucałeś wszystko i pomagałeś.  Jeśli, ktoś potrzebował pociechy,  wyrastałeś przy nim jak spod ziemi. Wielu tu obecnych i ja sam,  tego doświadczyliśmy. Gnębi nas teraz myśl, że nie zdążyliśmy się odwdzięczyć, ani nawet podziękować jak należy.  Pociechą jest tylko fakt, że Ty nigdy nie czekałeś na żadne podziękowania. Robiłeś to co robiłeś, bo uważałeś, że tak należy. Bo takie miałeś zasady. Teraz, po niewczasie, nasza obecność tu, jest wyrazem wdzięczności za to, że  byłeś z nami i że było nam dane żyć z Tobą w prawdziwym braterstwie.

Mamy też nadzieję, że to nie koniec. Że kiedyś, w przyszłości, rozbijemy namioty, tym razem na niebieskich polanach i usiądziemy przy ognisku, by wspominać, marzyć i wspólnie pośpiewać. Posłuchać jak z właściwym sobie poczuciem humoru, wykonujesz swój popisowy numer o hydrauliku. Nota bene, na melodię piosenki Boba Dylana „Knockin’ on Heaven’s Door”. Wierzymy, że akurat Ty Lechu - nie musiałeś długo pukać do nieba bram.  Że już tam jesteś. Że uściskałeś się serdecznie z Lipą i ze Zbytkiem, którzy odeszli tam przed Tobą i że przy harcerskim ognisku razem czekacie tam na nas. Będziemy!

A więc Lechu! „Przy innym ogniu w inną noc. Do zobaczenia znów!”

Czuwaj! 

 

bp. Wiesław Lechowicz - Biskup Polowy, Krajowy Duszpasterz Harcerek i Harcerzy - Kondolencje

Kondolencje od Biskupa Polowego

 

Piękne zdjęcie Lecha towarzyszące mu w ostatniej drodze

Lech w Himalajach

 

Post pożegnalny od Szesnastki

 

Postanowienie Prezydenta RP

Link do strony Kancelarii Prezydenta RP

Galeria zdjęć Lecha