Relacja Tadeusza Pfeila ze światowego Jamborre Skautowego w Vogelenzang w Holandii w 1937 roku, gdzie Szesnastka wchodziła w skład reprezentacji ZHP.
W lipcu 1937 r. przebywałem na obozie harcerskim nad jeziorem Charzykowskim. Na początku sierpnia po kilkudniowej koncentracji w Sierakowie, dokąd zjechali przedstawiciele wielu harcerskich drużyn z całej Polski i pożegnani tam przez ówczesnego naczelnika ZHP i wojewodę śląskiego Grażyńskiego, odjechaliśmy pociągiem do Jamboree w Holandii. Mnie wzięto dlatego, że posiadałem uzdolnienia plastyczne (dekorowałem w szkole salę gimnastyczną na 100-dniówkowe zabawy maturzystów a na obozie robiłem z drewna tzw. "totemy" - twory przypominające zwierzęta).
Przez Niemcy przejeżdżaliśmy tranzytem. Podczas postoju pociągu we Frankfurcie nad Odrą na peronie stało wielu żandarmów, SS-manów i cywilów w czarnych skórzanych płaszczach, którzy zbliżywszy się do okien wagonów, wygrażając i złorzecząc domagali się usunięcia flag i naszych narodowych godeł, rozpiętych między oknami wagonu jak i w samych oknach. Nie posłuchaliśmy się jednak ich zaleceń i nie przestraszyły nas ich groźby. Po postoju pociąg odjechał w kierunku Berlina a następnie przez Kolonię w kierunku Holandii. "Zobacz jakie szwaby mają głupie miny " - powiedział stojący obok mnie kolega.
W Holandii zespół harcerskich drużyn polskich przedstawiał się imponująco. Mieliśmy prawie jednolite ubiory. Zielone mundury, zielono-oliwkowego koloru podkolanówki, czarne pantofle oraz wypożyczone od wojska podhalańskie peleryny oraz plecaki z zielonymi pledami. Poszczególne drużyny odróżniały jedynie kolorowe, przeważnie wzorowane na regionalnych ubiorach, krawaty.
Przed oficjalnym otwarciem Zlotu napotkałem niespodziewanie w miasteczku jamborowym kilkuosobową grupę osobistości holenderskich z Królową Wilhelminą, jej córkę Juliannę - następczynię tronu - z mężem - radcą stanu J.J.Rambonnet i zaproszonych gości (jeśli mnie pamięć nie myli, znajdował się wśród nich następca szwedzkiego tronu). Prowadził tę grupę założyciel światowego skautingu lord Baden Powell zwany tu popularnie "Bi-Pi". Zatrzymali się obok nas. Prężąc się w postawie na baczność oddawaliśmy honory salutując. Stary lord uśmiechnął się do nas spod siwych wąsów, dotknął ręką mojego ramienia (bo widocznie stałem najbliżej) i objaśniał krótko towarzyszącym mu osobistościom, że to są polscy skauci. Nie wiedziałem wówczas jeszcze, że w wojnie przeciw Burom nie był wcale taki miły. Królowa też uśmiechnęła się, pozostałe osoby przyglądały się nam przez kilka chwil i całe towarzystwo poszło dalej.
Nie pamiętam czy tego jeszcze dnia, czy następnego, odbyła się w Vogelensang koło Haarlemu wspaniała defilada skautów i harcerzy z całego świata, którą odbierał lord Baden Powell z Królową Holandii. Na zlocie nie było młodzieży niemieckiej. Pomyślałem sobie wtedy o moich niemieckich towarzyszach dziecięcych zabaw z Raciborza. "Wyrośli i zmężnieli" - pomyślałem. My się tu zabawiamy i śpiewamy piosenki o przyjaźni jak ta chociażby :
"Van Dongen dał w tłum nura
różowo- biała skóra
z Murzynkiem jak noc czarnym
wesołym i figlarnym.
Wiecznej przyjaźni więzy zawrzeć chcę
Jamboree, Jamboree... itd"
A owi moi Fryce, Wilusie, Helmutki na pewno do swych tarcz walą nie ze sportowych karabinków jak wówczas, lecz z prawdziwych wojskowych karabinów albo na poligonach z haubic.
W obozie |
|
Występy artystyczne |
W następnych dniach oglądaliśmy nasz harcerski żaglowiec "Zawisza Czarny", który przybył do holenderskiego nabrzeża oraz zwiedziliśmy wiele miast i osiedli tego pięknego kraju tulipanów. W porcie wojennym Halder, znajdującym się w północnym wierzchołku lądu, ponad Amsterdamem, zwróciły naszą uwagę fortyfikacje, z których wyzierały lufy armatnie skierowane ku brytyjskiej wyspie, ale których nie sposób było obrócić w przeciwnym kierunku. Tak jak się to trzy lata później okazało na osławionej linii Maginota.
Podziwialiśmy pracowitość Holendrów, oglądając wydarte morzu ziemie. Poprzez śluzy wjechaliśmy statkiem na Zuider See, zwiedziliśmy Pałac Pokoju w Hadze. Byliśmy w Bredzie i Arnheim i nie przypuszczaliśmy wówczas, że za kilka lat Holendrzy tak bardzo wiązać się będą z Polską, a w sercach mieszkańców tych miast pozostanie na długo wdzięczność dla żołnierza polskiego za jego poświęcenie i bohaterstwo. Powracaliśmy do Kraju obdarowani przez Holendrów pudełkami z cebulkami tulipanów i hiacyntów.
Tadeusz Pfeil
Trzy ostatnie zdjęia udostępnione przez rodzinę autora relacji.