W ostatnią sobotę i niedzielę kwietnia miał się odbyć biwak integracyjny drużyn ochockich ZHR. Niestety planów tych nie udało się zrealizować, po części z powodu nawału zajęć, a po części dlatego, że biwak miał się odbyć w Puszczy Kampinoskiej. Większość drużyn z naszego hufca, w tym Szesnastka, niemal co dwa tygodnie jeździ na wycieczki i biwaki do Puszczy i powoli teren zaczyna być tak oklepany, że już nieatrakcyjny. W związku z tym postanowiono zredukować plan do jednodniowej wycieczki i przenieść akcję w lasy otwockie.
Na wycieczce stawiło się aż 22 ludzi z Szesnastki, w tym najwięcej z III Plutonu. Obecni byli wszyscy plutonowi oraz dwaj instruktorzy 16 WDH. Wycieczkę prowadził Lesław Kuczyński. Byliśmy wspomagani przez patrol rowerowy pod dowództwem Zawiszaka, a być już wkrótce wskrzeszonego instruktora Szesnastki, Janka Urmańskiego.
Dziwne bywają formy harcerskiej integracji. |
Pociągiem dojechaliśmy do Falenicy. Kiedy wyskoczyliśmy na peron była mniej więcej 9:49. Za 11 minut miała rozpocząć się Msza Św. w kościele oddalonym o około 700 – 800 metrów od stacji. Szybkim marszem, pokonując przeszkody terenowe i techniczne w postaci parkanów oraz walcząc z nieprzychylnym klimatem, objawiającym się dość intensywnym deszczem, dotarliśmy do kościoła na kilka minut przed Mszą. Szybka zbiórka – i wmaszerowaliśmy do kościoła w dwóch kolumnach akurat wraz z pieśnią na wejście. Staliśmy sobie grzecznie przez całą Mszę, ale pod koniec, przy okazji ogłoszeń parafialnych, ksiądz, po przeprowadzeniu krótkiego wywiadu, zaprezentował nas parafianom. Wierni bili nam brawo i byliśmy trochę speszeni. Ale wrażenie było miłe.
|
||
Wycieczka rozpoczęła się... |
|
... od Mszy Św. w kościele w Falenicy |
Po Mszy podchodzili do nas ludzie i gratulowali. Jedna z pań zaofiarowała przekazanie naocznej relacji jej ojca ze śmierci Andrzeja Małkowskiego. Wszyscy odnosili się do nas z sympatią, która niewątpliwie osłabiła naszą niechęć spowodowaną wciąż padającym deszczem.
Ruszyliśmy w trasę. Po przejściu około 1,5 km podzieliliśmy się na dwie ekipy. Pierwsza miała przejść na tzw. Górę Lotników i urządzić tam obóz warowny, a druga po krótkim czasie wyśledzić obóz i zaatakować. Na zdobycie obozu przeznaczono 20 minut, po upływie których ekipa atakująca miał stać się broniąca i odwrotnie. Wygrać mieli ci, których więcej wbiegnie do kręgu pilnowanego przez strażników. Strażnicy zbijali atakujących poprzez dotknięcie, przy czym zbici wracali do swojej bazy (około 30 metrów od kręgu) i mogli ponownie włączyć się do akcji.
Ekipa broniąca już dawno ufortyfikowała się na Górze Lotników, a tymczasem po atakujących ślad zaginął. Wysłana na ich poszukiwanie ekspedycja wreszcie odnalazła zagubionych. Gra mogła się rozpocząć, choć z ponad półgodzinnym opóźnieniem.
|
||
Teren gry nie należał do najłatwiejszych |
|
ale walka była zażarta |
|
||
Nastroje były mocno bojowe |
|
i to w obu grupach |
Walka była zażarta. W pierwszym starciu kilku osobom udało się wbiec do obozu przeciwnika. W rewanżu jednak ekipa obrońców (która teraz była atakującymi) okazała się skuteczniejsza. Gra zakończyła się po około godzinie. Z kolei przemaszerowaliśmy pod pobliski pomnik lotników angielskich zestrzelonych w tym miejscu w czasie Powstania Warszawskiego. Pomnik okazał się dziełem prywatnej osoby, Pana Kowalskiego, który jeszcze za czasów komuny zbudował go bez zezwoleń, aby uczcić to miejsce.
|
||
Przy pomniku |
|
Zasłużony obiad |
Po minucie ciszy pod pomnikiem ruszyliśmy na miejsce, w którym mieliśmy zjeść obiad. Pożegnaliśmy jednocześnie Łukasza z Osiemdziesiątki, który spieszył się na pociąg. Nad Mienię dotarliśmy po około pół godzinie marszu. Musieliśmy przeprawić się przez rzeczkę po zwalonym pniu. Krzysiek Pasternak postanowił jednak nie korzystać z tego udogodnienia i przesadził wąską rzeczkę jednym susem. Należałoby powiedzieć, że raczej przesadziłby, gdyby nie przesadził i zamiast na przeciwległy brzeg – nie trafił na wystający z wody korzeń. Ześlizgnął się po nim i wpadł do wody po kolana. To jednak nie był jeszcze koniec jego przygód. W czasie skoku zgubił telefon, który wpadł do rzeki. Wszyscy już dawno się przeprawili i poszli zajadać kiełbaski na pobliską polanę, a tymczasem Krzysiek i jeszcze trzech poszukiwaczy zaginionych komórek przeczesywało przybrzeżne tereny. Wreszcie, mimo poświęceń jednego z poszukiwaczy, który rozebrał się i wlazł do lodowatej wody, Mikołaj Nowakowski wyśledził antenkę aparatu i znalazł go tuż obok korzenia, na który trafił Krzysiek podczas swego skoku.
Pełna desperacja |
Po kilku minutach ekipa poszukiwaczy dotarła na polanę w widłach Mieni i Świdra, gdzie w najlepsze trwał już kiełbasiany piknik. Przestało padać, więc cztery ogniska płonęły bez przeszkód. Przy trzech pierwszych siedzieli harcerze z 16 WDH, a przy czwartym – trójka harcerzy z 215 WDH. Przy ognisku II Plutonu ociekał wodą Piotrek (zast. „Bobry"), który wzorem swego plutonowego postanowił wykąpać się w rzece. Mieliśmy więc już dwóch topielców. Na szczęście ciepły posiłek i ognisko pomogły im w miarę szybko dojść do siebie.
Niektórzy doszli do siebie aż za bardzo. |
Po posiłku i dokładnym zagaszeniu ognisk (po drodze widzieliśmy skutki pożaru ściółki leśnej) wyruszyliśmy do Józefowa, skąd po około godzinie odjechaliśmy do Warszawy.
Lech Najbauer
zdjęcia: Lech Najbauer