Na przełomie stycznia i lutego zorganizowane zostało XXIII zimowisko w Becejłach koło Suwałk. W skład komendy wchodzili: komendantka - phm. Ewa Hołodowicz, zastępca komendanta - phm. Włodzimierz Sikora, oboźny - org. Ryszard Kukuła i kwatermistrz hm. Marek Wronkowski (Zawiszak).

W zimowisku poza komendą uczestniczyło 6-ciu harcerzy i 13-cie harcerek łącznie w 4-ech zastępach:

  • Niedźwiedzi Polarnych - zastępowy Marek Wyszyński
  • Śnieżnych Krasnali - zastępowy Jerzy Lemański (zastęp mieszany)
  • Marsjanek - zastępowa Joanna Wojtala
  • Delawerów - zastępowa Anna Kuczyńska

W punktacji między zastępami zwyciężył zastęp Delawerów Ani Kuczyńskiej.

Zimowisko nie cieszyło się dobrą opinią u chłopców, podobnie zresztą jak ubiegłoroczne. Przeważały na nim zajęcia świetlicowe, spacery po świeżym powietrzu. Chłopcom to nie odpowiadało. Pragnęli czegoś innego, czegoś poważniejszego. Na zimowisku z tych samych co rok wcześniej powodów, nie mogło być kadry ani starszych harcerzy uczących się w szkołach średnich.

W lutym kadra Drużyny, starsi harcerze i harcerki, zostali ponownie wysłani na zimowisko hufca, tym razem do Tucholi. Obiecywano im, że będzie to wyjazd zupełnie inny od ubiegłorocznego, gdzie odbywała się nachalna agitacja do HSPS-u. Komendantką podobozu grupującego kadrę drużyn młodszoharcerskich była Ewa Hołodowicz i zależało jej na obecności starszych harcerek i harcerzy Szesnastki, aby stworzyć na zimowisku odpowiednią harcerską atmosferę. Mimo przykrych ubiegłorocznych doświadczeń wszyscy dali się na to namówić. I rzeczywiście, w dużym stopniu zamierzenia Ewy udały się, choć nie do końca. Znów trzeba było toczyć z komendą hufca walkę o prawo noszenia tradycyjnych mundurów harcerskich. Jeszcze raz Szesnastka wyszła z tego zwycięsko, gdyż nie dała się zastraszyć karnym wyjazdem do Warszawy. Po za tym, na zimowisku dominowały zajęcia o charakterze kształceniowym w zakresie przygotowania do pełnienia funkcji instruktorskich w Drużynie.

27 lutego odbyła się Choinka połączona z dwuznaczną uroczystością wręczenia przez Przewodniczącego KPH nowego sztandaru Szczepu, wykonanego za pieniądze zarobione w trakcie ubiegłorocznej akcji "Znicz".

W tym miejscu koniecznych jest kilka słów wyjaśnienia: dlaczego dwuznaczną? Jak pamiętamy, Szesnastka swój pierwszy sztandar otrzymała w 1925 roku. Sztandar ten towarzyszył Drużynie,w normalnej pracy aż do wybuchu wojny, przez cały okres konspiracji i podczas Powstania Warszawskiego. W dniu kapitulacji Powstania został zakopany w piwnicy zrujnowanego domu stanowiącego ostatnią, powstańcza kwaterę harcerzy Szesnastki. Po wojnie nie powiodła się żadna z wielu prób odnalezienia sztandaru, lecz Drużyna ciągle łudziła się nadzieją jego odzyskania. Dopiero w 1956 roku uzyskano informację, że wczesną wiosna 1945 roku podczas rozminowywania Warszawy, sztandar Szesnastki został odkopany przez radzieckich saperów, przekazany władzom bezpieczeństwa i prawdopodobnie zniszczony. W tej sytuacji Zawiszacy ufundowali Drużynie nowy sztandar stanowiący dokładną replikę zaginionego. Wykonały go te same siostry zakonne na zachowanych w warsztacie matrycach z 1925 roku. Uroczystość wręczenia sztandaru miała miejsce na obozie w 1958 roku. Od tamtej chwili sztandar znów stale towarzyszył Drużynie. Harcerze czcili go jak najświętszą relikwię. Był symbolem dawnej świetności Szesnastki, o której w czasach komunizmu można było tylko marzyć. Ale nie tylko. Sztandar Szesnastki z jego "Orłem w Koronie" i hasłem "Honor i Ojczyzna" był symbolem ducha, jaki panował w Drużynie. A był to duch sprzeciwu wobec sowieckiej okupacji, bo tak oceniano sytuację, w której znalazła się nasza Ojczyzna po 1945 roku. Przez cały czas, choć z różnym nasileniem, starano się uświadamiać harcerzom ten smutny fakt, wpajano w nich potrzebę służby Ojczyźnie, ochrony polskiej kultury i tradycji, a przede wszystkim zachowania godności w życiu prywatnym i zawodowym. Wygłaszane przy ogniskach gawędy i zestaw najbardziej popularnych w Drużynie piosenek o tematyce patriotycznej i partyzanckiej stale podtrzymywały i rozpalały na nowo tego ducha. Sztandar, w obecności którego składane były Przyrzeczenia Harcerskie, pozwalał instruktorom i bardziej świadomym harcerzom łatwiej przełknąć słowa roty przyrzeczenia wprowadzonej do ZHP przez komunistów. Przyrzeczenie "wierności sprawie socjalizmu", które powszechnie odbierane było jako deklaracja "wierności Związkowi Radzieckiemu" brzmiały zupełnie inaczej, gdy wypowiadało się je opierając dwa palce prawej ręki o drzewce historycznego sztandaru. Słowa te nie tylko brzmiały inaczej, również znaczyły co innego dla wypowiadających je harcerzy. Kiedy się je wypowiadało, wyciągając jednocześnie dwa palce w kierunku "Orła w Koronie", zwalczanego przez komunistów symbolu Niepodległej Polski, to znaczyły one tyle co... "Zostałem zmuszony do fałszywej przysięgi, gdyż inaczej nie mógłbym włożyć munduru harcerskiego i swoją postawą dawać świadectwo, że jeszcze Polska nie zginęła". Sytuacja ta uświadamiała całe draństwo obowiązującego w Polsce systemu, w którym przyszło żyć powojennym pokoleniom Zawiszaków. Do składania tego typu przyrzeczeń zmuszano Polaków przy wielu innych okazjach, z których najbardziej powszechne było ślubowanie studenckie i przysięga wojskowa. Przyrzeczenie Harcerskie w Szesnastce było więc wspaniałą lekcję wychowania obywatelskiego ukazującą dwuznaczność moralną, w której musieli żyć obywatele PRL-u. Posiadanie tego sztandaru było czynnikiem chroniącym Szesnastkę przed całkowitą sowietyzacją, której uległo tak wiele drużyn harcerskich. Nic dziwnego, że sztandar Drużyny, który poprzez swoją historię i wizerunek symbolizował antyradzieckiego i kontrrewolucyjnego ducha Szesnastki, budził wściekłość komunistycznych władz ZHP. Już w latach 60-tych zakazano jego używania. Szesnastce to jednak nie przeszkadzało. Mimo zakazu, Sztandar był obecny we wszystkich ważniejszych chwilach w życiu Drużyny. Nie można się z nim było tylko afiszować na zewnątrz, co nie było jakimś wielkim ograniczeniem, bo i tak Szesnastka stroniła od uczestnictwa w oficjalnym życiu ZHP. Tak było do czasu, gdy kierownictwo Drużyny spoczywało w zawiszackich rękach. Odkąd to się zmieniło i władzę w Szczepie uzyskali instruktorzy spoza Szesnastki wykazujący się lojalnością wobec komunistycznych władz ZHP, los Sztandaru wydawał się przesądzony. I rzeczywiście, gdy Zofia Jasińska została Komendantką Szczepu postanowiła oddać Sztandar Szesnastki do muzeum i zastąpić go nowym, uszytym zgodnie z obowiązującym regulaminem ZHP. Decyzję argumentowano brakiem możliwości używania starego sztandaru podczas oficjalnych wystąpień Szczepu na forum publicznym. Przygotowania do tego zamierzenia zostały podjęte natychmiast i już rok później znalazły się pieniądze na jego realizację. Na ten właśnie cel poszły środki uzyskane z pierwszej zarobkowej akcji "Znicz". Wielu rodziców z KPH i szacownych Zawiszaków dało się nabrać na pokrętną argumentację Zośki o potrzebie uszycia nowego sztandaru. Inni uważali, że współczesna Szesnastka nie jest godna dawnego sztandaru i rzeczywiście najlepszym dla niego miejscem będzie Muzeum Historyczne Warszawy. W rezultacie niemalże wszyscy poparli to zamierzenie, włączając się doń aktywnie i współfinansując je w formie pamiątkowych gwoździ do drzewca. Gdyby wiedzieli, że w Drużynie nazywano je "gwoździami do trumny Szesnastki", gdyby wiedzieli jakie znaczenie dla Drużyny miał jej historyczny sztandar, który teraz miał być Jej odebrany, na pewno inaczej patrzyliby na tę ohydną akcję. Ale dawnych Zawiszaków nie dopuszczano do rozmowy z szeregowymi harcerzami. Wszelkie rozmowy prowadziła Komendantka Szczepu i Drużynowi, co było skądinąd zrozumiałe i naturalne. W rezultacie uroczystość nadania nowego sztandaru była podniosła dla większości Zawiszaków, ale dla harcerzy w Drużynie smutna, bo oznaczała wyrok na ich relikwię i odebranie im najważniejszego symbolu ich tożsamości. Dla dodania sobie otuchy chłopcy uczepili się myśli, że ich sztandar dalej pozostaje Sztandarem Drużyny, a nowa "czerwona płachta" będzie tylko i wyłącznie Sztandarem Szczepu, który przecież traktowano jako twór sztuczny i przejściowy. To pozwalało przejść nad tym przykrym zdarzeniem do porządku dziennego. Wierzono, że z pomocą Zawiszaków znajdzie się jakiś sposób, by w ważnych chwilach dalej można było, choćby w konspiracji, używać dawnego Sztandaru.

W marcu Lesław wpadł na pomysł założenie w Szczepie klubu turystycznego. Zośce, która jeszcze niczego nie podejrzewała, pomysł ten przypadł do gustu i zezwoliła na jego urzeczywistnienie. Oficjalna koncepcja klubu była jak najbardziej "na bazie i po linii", bo nawiązywała do zaleceń HSPS-u, który preferował taką właśnie klubową organizację życia starszych harcerzy. Tyle tylko, że prawdziwy cel tej inicjatywy był zupełnie "nie po linii". Lesław wyszedł z założenia, że najważniejszym i najbardziej wartościowym elementem programu drużyny jest "życie w polu" - wszelkiego rodzaju wycieczki, biwaki i obozy. Zarówno Zośka jak i Zbyszek Kot do takiego życia zupełnie się nie palili. Stwarzało to wielką szansę i otwierało szerokie możliwości budowania Drużyny właśnie na wycieczkach i biwakach, bo tam obecność oficjalnego drużynowego była mało prawdopodobna i można było je planować tak, by realizować cele, których Zbyszek by nie akceptował. Jednak organizowanie częstych wycieczek Drużyny bez drużynowego, a jedynie pod dowództwem Marka Gajdzińskiego, mogłoby się wydać podejrzane. Ponadto, w oficjalnych wycieczkach Grunwaldu nie mógłby brać udziału Lesław, który miał przecież zakaz działania w Drużynie. Ale klub turystyczny Szczepu, legalnie prowadzony przez Lesława, to zupełnie co innego. Skoro klub organizuje "imprezę", a udział w niej biorą harcerze, to wszystko jest jak najbardziej w porządku. W ten sposób, począwszy od połowy marca w Szczepie uległa aktywizacji działalność turystyczna. Imprezy klubu turystycznego były niczym innym, jak regularnymi wycieczkami Drużyny, na których Marek i Lesław , czyli przyboczni (oficjalny i nieoficjalny) mogli spokojnie, poza czujnym nadzorem narzuconego drużynowego, realizować swój plan przetrwania Drużyny do lepszych czasów, bez zagubienia dawnego szesnastkowego stylu i metod pracy.

W marcu i kwietniu odbyły się dwie takie wycieczki w Lasy Nadarzyńskie i do Puszczy Kampinoskiej. Uczestniczyła w nich głównie starszyzna Drużyny - przyboczni i zastępowi. Pomysł był bardzo dobry, ale Zośka wykazała "rewolucyjną czujność" i na początku kwietnia przestało jej się to podobać. Dokonała więc personalnej roszady i finezyjnie poprzestawiała figury na szachownicy. Lesław został zwolniony z funkcji szefa Klubu Turystycznego i powierzono mu "odpowiedzialną" funkcję instruktora d/s propagandy Szczepu. Rysiek Kukuła został zwolniony z funkcji redaktora naczelnego "Sulimczyka" i skierowany na szefa klubu turystycznego. Redaktorem naczelnym Sulimczyka został zaś Zbyszek Kot. Oto przykład "harcerskiego stylu" w jakim rozwiązywane były problemy Szczepu.

Zbyszek Kot rozpoczął swoje szefowanie w "Sulimczyku" od całkowitej zmiany tradycyjnej winiety, która towarzyszyła pismu od początku jego istnienia. Ten "twórczy eksperyment" trwał przez kilka miesięcy, po czym musiano się z niego wycofać z powodu drastycznego spadku sprzedaży.

Natomiast jeśli chodzi o klub turystyczny, to idea przetrwała w nieco zmienionej postaci. Rysiek Kukuła stał się w ostatnim czasie gorącym zwolennikiem koedukacji w Szesnastce. Dla nikogo nie było tajemnicą, że przyczyną tego była druhna zastępowa "Marsjanek", Joasia Wojtala, z którą zresztą po latach się ożenił, tworząc pierwszą zawiszacką parę małżeńską. Rysiek nadał więc klubowi, usytuowanemu w strukturze Szczepu, charakter bardziej otwarty.

Jeszcze w kwietniu, podczas ferii Wielkanocnych, Klub Turystyczny zorganizował I Wiosenny Obóz Wędrowny w Górach Świętokrzyskich. Komendantem obozu został org. Ryszard Kukuła, oboźnym - przod. Marek Gajdziński, a kwatermistrzem - przod. Lesław Kuczyński. W obozie poza komendą uczestniczyło jeszcze 7-miu harcerzy i 3 harcerki. Warto poświęcić kilka słów temu wydarzeniu, gdyż przez wielu oceniane jest jako przełomowe w procesie "odzyskiwania" Szesnastki. Przede wszystkim, był to obóz prawdziwie męski. Zarówno pod względem obsady kadrowej, która zapewniała pełną swobodę działania, jak i pod względem charakteru. Wędrówka została specjalnie zaplanowana w ten sposób, by towarzyszyły jej prawdziwe trudy i wiele zaskakujących sytuacji. Przemierzono na piechotę niemal całe Góry Świętokrzyskie, dźwigając pełny ekwipunek w plecakach. Żywiono się gotując na kuchniach polowych. Nocowano w stodołach, przeważnie przy kilku stopniowym mrozie, gdyż pogoda nie rozpieszczała wędrowców. Kwatery na nocleg musiał wynajdywać specjalnie wysyłany przodem zwiad kwatermistrzowski. Jednym słowem, wyprawa rzeczywiście wymagała hartu ducha i wyrobienia. O takich "harcach" marzono w Drużynie od lat. Jednak obozy organizowane w Szczepie, łącznie z ostatnim obozem wędrownym w Sudetach, nie zapewniały tego typu mocnych wrażeń z powodu zupełnie innego pojmowania harcerstwa przez instruktorki Szczepu.

Przy okazji, na pełne uznanie zasługuje postawa 3-ch harcerek uczestniczących w obozie, które dzielnie dotrzymywały kroku chłopcom mimo, że wymagało to od nich znacznie większego wysiłku. Być może wytłumaczeniem wielkiego samozaparcia dziewcząt była ich prawdziwa motywacja do uczestnictwa w wędrówce, daleko wykraczająca poza ramy normalnych zależności służbowych obowiązujących w harcerstwie. A i wśród harcerzy było 3-ech takich druhów, którzy specjalnie czuli się w obowiązku pomagać dziewczętom w znoszeniu trudów wyprawy.

Na uwagę zasługuje również sposób zorganizowania obozu. Mianowicie, odbył się on zupełnie bez wiedzy, a więc również i bez zgody Komendy Hufca. Kto pamięta tamte czasy, charakteryzujące się totalną inwigilacją i pełną kontrolą wszelkich przejawów zorganizowanego życia społecznego, ten na pewno należycie doceni ten fakt. W każdym razie, kadra Drużyny od początku miała pełną świadomość tego, że była to udana próba zerwania więzów krępujących swobodę działania. Było to pierwsze znaczące doświadczenie uświadamiające młodej kadrze Szesnastki, że mimo wszystko można jednak w istniejących warunkach przeprowadzać poważne harcerskie przedsięwzięcia w sposób niezależny od komunistycznych władz ZHP. Trudno dziś przecenić znaczenie, jakie miało to "odkrycie" dla procesu kształtowania się przyszłej niezależnej postawy młodych instruktorów Drużyny.

 

Wiosna 1977 r. Obóz w Górach Świętokrzyskich. Andrzej Smoleński i Maciek Rurarz na postoju.

 

Wiosna 1977 r. Obóz w Górach Świętokrzyskich. Posiłek obiad na postoju. Jacek Augustyniak i Maciek Rurarz.

17 kwietnia odbył się rajd o tytuł najlepszego zastępu hufca. Wielki sukces w tym rajdzie odniósł zastęp Marsjanek - (zastępowa Joanna Wojtala) z żeńskiej drużyny "BCO" zdobywając I miejsce w klasyfikacji ogólnej. Zastęp Jastrzębi (zastępowy Wojtek Szymański) z Grunwaldu zajął V miejsce. Biorąc pod uwagę fakt, że pół roku wcześniej, jesienią 1976 roku, Rada Drużyny BCO zdobyła I miejsce w Rajdzie Rad Drużyn Hufca, można uznać, że owym czasie była to bez wątpienia najlepsza drużyna w Hufcu ZHP Warszawa Ochota. Oczywiście można było mieć masę wątpliwości, a nawet pretensji do kryteriów oceny, które nie wiele miały wspólnego z tradycyjnie pojmowanym harcerstwem. Fakt pozostaje jednak faktem.

W maju Komenda Hufca dostarczyła Zofii Jasińskiej dowodu na potwierdzenie jej argumentacji w sprawie nowego sztandaru. Szczep został wyznaczony jako reprezentacja Hufca na Jubileusz 10-tej rocznicy nadania imienia "Bohaterów Warszawy" Chorągwi Stołecznej ZHP. Uroczystość odbywała się na stadionie warszawskiej Legii i miała charakter wiecu. Na trybunach zasiadło kilka tysięcy spędzonej tu z całej Warszawy młodzieży harcerskiej. Wysłuchano kilku "płomiennych" przemówień w wykonaniu "harcerskich" i partyjnych natabli. Przez cały ten czas, dziesięć reprezentacyjnych szczepów Stolicy (w tym Szczep 16 WDHiZ) ze swoimi pocztami sztandarowymi, w równym szyku, stało na płycie stadionu, po to tylko, by efektownie zakończyć wiec defiladą na bieżni. Później zachwytom nad prestiżem Szczepu nie było końca. Zwłaszcza zaś podkreślano przezorność i dalekowzroczność komendantki – Zofii Jasińskiej. Gdyby Szczep nie miał nowego, regulaminowego sztandaru, nie mógłby oczywiście dostąpić tak "wielkiego zaszczytu".

W lipcu kolejny XLVIII obóz letni nad jeziorem Gołdap koło Gołdapi na Mazurach zorganizowany został w zgrupowaniu ze szczepem 242 WDH. Komendę obozu stanowili phm. Ewa Hołodowicz - komendantka i przod. Marek Gajdziński - oboźny.

Obóz, jak zwykle w ostatnich latach, koedukacyjny składał się z 7-u zastępów - 3-ech męskich, 3- ech żeńskich i 1-go koedukacyjnego (kadrowego), ogółem 44 uczestników, w tym 20 harcerek i 22 harcerzy.

W punktacji między zastępami zwyciężyły Jastrzębie (zastępowy Wojciech Szymański). 

Jak widać, był to pierwszy od czterech lat obóz, którego nie prowadziła Zośka znajdująca się aktualnie w zawansowanej ciąży. Nie był ani jej, ani jej męża, ani w ogóle nikogo z grona "towarzystwa wzajemnej adoracji". Dzięki temu oboźny mógł wprowadzić dyscyplinę i atmosferę, jaką pamiętał jeszcze ze swego pierwszego obozu w Gryzach w 1972 roku, kiedy to w Szesnastce nie było dziewcząt, a obóz żył według jednolitych zasad, które obowiązywały tak samo najmłodszych jak i najstarszych harcerzy i instruktorów. Niestety obozu w Gołdapi nie można jednak zaliczyć do wyjątkowo udanych. Przyczyną tego stanu rzeczy była fatalna pogoda. Lało przez cały prawie miesiąc. Mokre ubrania i buty, których nie nadążano suszyć, odbierały wszystkim ochotę do jakichś bardziej wyrafinowanych harców. Wyjątkowa szansa, przed jaką stanęła Drużyna mogąc dzięki odpowiedniemu składowi komendy tak ukształtować program obozu, by w sposób możliwie pełny powrócić do dawnego stylu obozownictwa, nie została wykorzystana. Z konieczności większość obozu spędzono w namiotach lub najbliższej jego okolicy. Jedynie na okres rajdu pieszego, który poprowadzono w 4-ech grupach rajdowych do Becejł, pogoda nieco się poprawiła, co uznano za wyjątkową łaskę losu. Nawet bliskość obozu szczepu 242 i związana z tym możliwość urządzania intensywnych podchodów nocnych, nie na wiele się zdała, ponieważ "parzyści", jak ich nazywano, żadnej ochoty w tym względzie nie przejawiali. Byli do tego stopnia rozleniwieni hufcowym stylem obozowania, że nawet warty nocnej we własnym obozie nie trzymali, co odbierało sens jakimkolwiek podchodom. Deszcz pokrzyżował również ambitne plany przeprowadzenia porządnego biegu harcerskiego. Mimo wszystko, był to już jednak bieg nocny, który pod względem wyników, wypadł nadspodziewanie dobrze. Natomiast elementem działającym na wyobraźnię, była bliskość (ok. 500m) szerokiego, zaoranego pasa granicznego z ZSRR. Jednym z bardziej "elektryzujących" momentów życia obozu była operacja "Dezerter". Na prośbę miejscowego komendanta WOP-u (Wojska Ochrony Pogranicza) wszystkie zastępy przez dwa dni patrolowały wyznaczone rejony lasu w celu wytropienia radzieckiego dezertera, który według informacji dostarczonych przez Rosjan, zbiegł z ZSRR z zamiarem ucieczki do RFN. Oczywiście Rosjanie nie byliby zadowoleni z naszej pomocy, gdyż każdy zastęp został zaopatrzony w odpowiednie cywilne ubranie i zapas żywności, które miał "nieopatrznie" zostawić w lesie w wypadku wytropienia zbiega lub nawiązania z nim kontaktu. Niestety nie udało się nam pomóc desperatowi i kilka dni później zostaliśmy zawiadomieni, że biedaka złapano w Polsce i deportowano do ZSRR.

 

Lato 1977 r. Obóz w Gołdapi. Wymarsz z jednego z miejsc noclegu.

 

Lato 1977 r. Obóz w Gołdapi. Na rajdzie.

Natomiast w sierpniu słońce, jak gdyby rekompensując swoją lipcową złośliwość, nie schodziło z nieba nawet na chwilę, co wydatnie ułatwiło przebieg kolejnego, 'cichego' obozu wędrownego zorganizowanego w Bieszczadach pod szyldem klubu turystycznego Szczepu. Mianem "cichego" nazywane były obozy i wyjazdy, których nie zgłaszano do hufca. Obozy takie nie korzystały z żadnych hufcowych dotacji, ale w zamian za to nie trzeba było pisać fikcyjnych planów pracy zawierających obowiązkowe elementy tzw. 'świergolenia'. Był to już drugi tego typu wypad w tym roku, co może świadczyć o tym, że charakterystyczna "rogata dusza" Drużyny przetrwała lata obcego "zamordyzmu". W obozie tym wzięli udział wyłącznie najstarsi harcerze męskiej drużyny "Grunwald"- własna kadra i zastępowi w sile 5-ciu ludzi. Komendantem obozu był org. Ryszard Kukuła. Była to wyprawa naprawdę wyczerpująca, wymagającą dużego wyrobienia i zaspakajająca w pełni potrzebę sprawdzenia się w trudnych sytuacjach. W Bieszczady docierano autostopem w dwuosobowych patrolach. Następnie trasę z Ustrzyk Górnych do Komańczy pokonano pieszo, "targając na plecach" pełne wyposażenie biwakowe, łącznie z namiotami. Nocowano pod namiotami na biwakach rozkładanych w pięknych plenerach dzikich jeszcze wtedy Bieszczad.

We wrześniu Zbyszek Kot, który ukończył studia, został powołany do wojska na SOR (Szkoła Oficerów Rezerwy). Musiał więc ustąpić z funkcji Drużynowego, którą pełnił przez ponad półtora roku. Trzeba w tym miejscu wyraźnie podkreślić, że niechęć do niego, okazywana przez harcerzy Szesnastki, w żaden sposób, nie wynikała z jego cech osobistych, czy złej woli. Zbyszek okazał się równym facetem. Nie miał pojęcia o harcerstwie, bo sam go w młodości nie przeżył. Ale miał tego świadomość i w związku z tym starał się specjalne nie szkodzić. Wywodził się z kręgu kultury studenckiej i to był jego żywioł. Źle czuł się w towarzystwie znacznie od siebie młodszych harcerzy, których zainteresowania w żaden sposób nie przystawały do tego, co można by określić mianem "kabaretu studenckiego" i wcale tego nie ukrywał. Świetnie grał na gitarze i śpiewał. Cóż jednak z tego, gdy jego nie bawiły piosenki, które chcieli śpiewać harcerze, a z kolei jego turystyczno-studencki repertuar nie odpowiadał Drużynie zakochanej tradycyjnie w piosenkach harcerskich i partyzanckich. Źle się czuł w polu i nie rozumiał odczuwanej przez harcerzy potrzeby sprawdzania się w trudnych sytuacjach. Jednym słowem - nie "czuł Szesnastki". Nie było w tym niczyjej, a zwłaszcza jego winy. Nikt, kto nie wychował się w Szesnastce od małego, nie przeszedł po całej drabinie stopni i funkcji, nie zrozumie tej specyficznej atmosfery, charakterystycznej dla tej i tylko dla tej Drużyny. Po początkowym okresie, w którym zapewne mocno dopingowany przez żonę starał się wywierać wpływ na Drużynę, zorientował się, że nic z tego nie wychodzi i 'odpuścił', pozostawiając coraz bardziej wolną rękę przybocznemu. Jego "pech" polegał na tym, że bez jakichkolwiek konsultacji, z zaskoczenia, został Drużynie narzucony odgórnie i cała ta sytuacja sprowokowana przez jego żonę sprawiała, że przez cały czas traktowany był jak obcy i to obcy zagrażający tożsamości Szesnastki. Przykre jest to, że moment jego odejścia przyjęto z ulgą. Ale tak właśnie było. Dzień, w którym wiadomość ta dotarła do Drużyny, był jak Święto Niepodległości.

Kierownictwo Drużyny ponownie powróciło w zawiszackie ręce. Drużynowym został mianowany przod. Marek Gajdziński. Ponieważ Zofia Jasińska dalej nie zgadzała się na powrót Lesława Kuczyńskiego do "Grunwaldu", postanowiono przeczekać do spodziewanej wkrótce zmiany na funkcji Komendanta Szczepu i w ogóle przybocznych w Drużynie nie mianować. Lesław dalej jednak pomagał w prowadzeniu Drużyny tyle, że tak jak dotąd – nieoficjalnie i w tajemnicy.

Od września praca w Drużynie ruszyła z nowym impetem. Co tydzień odbywały się zbiórki zastępów i zbiórki Rady Drużyny, na których koordynowano i oceniano pracę zastępów. Raz w miesiącu odbywały się zbiórki Drużyny, które organizowano w ten sposób, aby stawały się podsumowaniem miesięcznej pracy w zastępach. Postawiono na intensywne ćwiczenia polowe. We wrześniu odbyły się dwie wycieczki Drużyny (wszystkie do Puszczy Kampinoskiej). Sezon wycieczkowy zakończył się mocnym akcentem. W XXIV Rajdzie Świetlików PTTK, który odbył się ponownie w Górach Świętokrzyskich, partol Grunwaldu zdobył II miejsce w klasyfikacji ogólnej. Przypomnijmy, że Rajd Świetlików to bardzo prestiżowy, nocny marsz na orientację prowadzony poprzez wyjątkowe bezdroża na dystansie ok. 30 km. Sukces ten świadczył dobitnie o poziomie wyrobienia harcerzy Szesnastki. 

 

Wrzesień 1977 r. Wycieczka Drużyny. Postój w Zaborówku.

 

Wrzesień 1977 r. Dąb "Radek" w okolicach Pociechy. Tajne miejsce spotkań Rady Drużyny

Druga połowa października to znów intensywna praca zarobkowa w ramach II Akcji Znicz zorganizowanej przy ogromnym współudziale KPH. Uzyskane w ten sposób fundusze zostały przeznaczone na zakup sprzętu obozowego.

4 listopada ruszyła w Drużynie pierwsza akcja "Grunwald". Postanowiono wykorzystać okres jesiennych szarug, zupełnie niesprzyjający życiu polowemu, do podniesienia na wyższy poziom ogólnej wiedzy harcerskiej z dziedziny historii Szesnastki i całego ZHP, symboliki, regulaminów, a przede wszystkim znajomości i rozumienia Prawa Harcerskiego. Przez ponad miesiąc trwały w zastępach intensywne szkolenia. Jednocześnie zastępy wykonywały zadania mające przybliżyć im szczególnie zapomniane lub pomijane milczeniem okresy historii Drużyny, a także postacie wybitnych Zawiszaków.

10 listopada Drużyna wyruszyła w Lasy Nadarzyńskie. Trasa wycieczki przebiegała przez Pęcice, gdzie znajduje się mogiła powstańców warszawskich, w której spoczywa trzech harcerzy 16WDH poległych w bitwie pod tą miejscowością 2 sierpnia 1944 roku. 2 grudnia odbył się bieg Grunwaldzki - całodzienny bieg patrolowy po miejscach związanych z historią Szesnastki. Na poszczególnych przeszkodach tematycznych stali najstarsi harcerze. Kandydaci do drużyny "biegli" po prawo przyjęcia do Drużyny, a tym samym przywilej noszenia krajek i kostek. Pozostali harcerze, którzy byli w Drużynie już od ponad roku, ubiegali się o przyznanie im plakietki Drużyny.

9 grudnia odbyła się uroczysta zbiórka Drużyny. Ci kandydaci, którzy pomyślnie ukończyli bieg, zostali uroczyście przyjęci do Szesnastki. Starsi harcerze, po raz pierwszy w życiu, zawiązali im na szyi krajki i wręczyli kostki. Pozostali, o ile uzyskali pozytywne wyniki w biegu, otrzymali, przyznane po raz pierwszy plakietki Drużyny. Efekty uzyskane w wyniku tej akcji okazały się tak dobre, że na wiele lat stała się ona stałym elementem późno-jesiennego programu pracy Grunwaldu. 

Marek Gajdziński

Stan Drużyny w dniu 31.12.1977 r.

  • Komendantka Szczepu - phm. Zofia Jasińska-Kot
  • 16WDH-y  "Grunwald"
    • Drużynowy - org. Marek Gajdziński
    • Przyboczny - vacat.
    • Stan ogółem - 35 harcerzy w 4-ech zastępach
      • Lipki - zastępowy trop. Piotr Lipiński
      • Skauci - zastępowy trop. Tomek Grajewski
      • Jarko-Grajki - zastępowy trop. Jarek Grajewski
      • Wilki - zastępowy och. Andrzej Smoleński

Więcej...