2-4 września 2005
Na sobotniej wycieczce było bardzo fajnie. Zaczęło się tak. Rano o 8:00 spotkaliśmy się przed szkołą. Było pięciu chłopaków z klas piątych i ośmiu harcerzy Szesnastki. Jeden chłopiec zapomniał butów do biegania więc musieliśmy poczekać, aż jego mama po nie pojedzie. W końcu mogliśmy wyruszyć, ale najpierw Paweł z Lechem musieli przeprowadzić krótką lekcję musztry. Wyruszyliśmy w stronę WKD. Kupiliśmy bilety i poszliśmy na peron. Nie było tam zbyt ładnie, ale przynajmniej Igor mógł, jak twierdził, naostrzyć sobie nóż o śmietnik (moim zdaniem bardziej ostrzył śmietnik). W końcu pociąg doturlał się na peron. Podróż trwała około 40 minut. Na peronie w Kaniach Helenowskich spotkaliśmy Piotrka (dziewiątego harcerza) i wraz z nim poszliśmy w stronę sklepu. Przed sklepem stanęliśmy i wtedy z niego wyszedł człowiek. Powiedział do nas: "Co was tak mało" nie wiedzieliśmy co zrobić i w tym momencie wyjaśnił: "Mieliście przyjść do roboty, nie?". Powiedzieliśmy mu, że chyba nas z kimś nas pomylił. Poszliśmy dalej, w końcu zobaczyliśmy następny sklep, tam co poniektórzy kupili sobie bułki i chipsy. Wtedy nasz zastęp ("Lisy") wraz z Piotrkiem i Kurkiem rozpoczął ucieczkę. Zostawialiśmy za sobą znaki patrolowe i próbowaliśmy uciec piątoklasistom, Lechowi, Pawłowi i Piotrkowi Słupskiemu. W pewnym momencie musieliśmy sprawdzić coś na mapie, a tu nagle zza drzew wyłonił się team Pawła i Lecha. Grzecznie im pomachaliśmy, poczym zaczęliśmy uciekać. Po pewnym czasie zwolniliśmy i zaczęliśmy zbierać żołędzie. Znaleźliśmy w lesie doły, w których się schowaliśmy i przygotowaliśmy się do zasadzki. Po mniej więcej 2 minutach usłyszeliśmy ich kroki. Na pierwszy ogień poszliśmy ja i Darek. Rzucaliśmy żołędziami i szyszkami. Po chwili dołączyli się do nas inni. Pierwszy poległ Marcin i rzuciłem się go ratować. Udało mi się, Marcin przeżył, a ja atakowałem innych. W końcu zaczęli nas spychać z powrotem do dziury, ale my się nie daliśmy... przez chwilę. Kurek poległ, a wtedy ogłoszono koniec gry i wszyscy zrobili kanapkę na Kurka. Pozbieraliśmy rzeczy i poszliśmy dalej.
W pewnym momencie odkryłem, że jest z nami jeszcze jeden piątoklasista - okazało się, że mieszka niedaleko. Po chwili poszedł do domu, a my szliśmy dalej. Znaleźliśmy fajne miejsce do gry w dwa proporce. Podzieliliśmy się na dwa zespoły. Pierwszy był złożony z Pawła i "Lisów", a drugi z Kurka i zastępu piątoklasistów pod wodzą Piotrka Słupskiego. Piotrek Drzazga i Lech sędziowali. Po stworzeniu baz i chwilowym czekaniu ja, Darek i Igor poszliśmy do ataku. Zakradliśmy się z Darkiem do bazy przeciwników od tyłu i próbowaliśmy im zabrać proporzec, ale złapali nas... Musieliśmy policzyć do stu i poszliśmy zaatakować znowu. Po kilku nieudanych próbach udało nam się i wszyscy wróciliśmy na obronę. Oczywiście wszyscy z przeciwnego zespołu musieli iść do ataku. Chroniliśmy proporce tak dobrze, że nawet, gdy już wydawało się, że je stracimy obroniliśmy je i Lech w końcu odgwizdał koniec gry. Po krótkim odpoczynku poszliśmy dalej.
Przeszliśmy spory kawałek, zanim znaleźliśmy fajne miejsce na ognisko. Zjedliśmy wszystkie kiełbaski, jakie mieliśmy ze sobą, a potem posprzątaliśmy trochę lasu dookoła (był tam niezły śmietnik), zamaskowaliśmy ognisko i zaczęliśmy iść w stronę przystanku WKD w Otrębusach. Stamtąd Piotrek pojechał do domu w Podkowie, a reszta do Warszawy. W Warszawie poszliśmy do parku pod szkołę, gdzie pożegnaliśmy się po harcersku, czyli w kręgu i śpiewając pieśń "Bratnie Słowo". Potem rozeszliśmy się do domów.
mł. Kajetan Kapuściński