Nowy Rok rozpoczęła Drużyna wielką uroczystością, a mianowicie: "pamiętnego po wsze czasy 10 stycznia 1925 r. odbyła się "Choinka drużyny"; nigdy do tego czasu tradycja nie zachowała w pamięci podobnej uroczystości. „Choinka" ta, urządzona staraniem Koła Przyjaciół, wypadła imponująco. Punktualnie o godz. 17.30 zebrała się Drużyna w sali gimnastycznej, obficie zastawionej stołami, uginającymi się pod wszelkiego rodzaju pożywieniem. Uroczystość zaszczycili obecnością swoją; Pan dyrektor Jan Zydler oraz profesorowie: p. Fabjanowski, Piotrowicz i Małczyński. "Choinkę" rozpoczęła serdeczna przemowa p. inż. Girtlera, prezesa Koła Przyjaciół; na tę przemowę odpowiedział "Zygmunt", dziękując wszystkim obecnym. Następnie po odśpiewaniu kolęd przy choince rozpoczęła się wsuwa. Gości zebrało się około 50 osób, przeważnie rodzice, siostry, bracia i dalsi krewni chłopców.
Niezwykle piękny widok przedstawia sala, szczególnie bogobojnie wygląda "Dyrek", biesiadujący w gronie rozkrzyczanych „wilczków" z II klasy. Komendę reprezentował „Maryśka", (dh. Marian Łowiński p.o. komendant drużyn stołecznych) i Tyszka (dh. Julian Tyszka - kierownik działu wizytacji), którzy notabene cokolwiek się spóźnili.
Jedzenie uprzyjemniały popisy poszczególnych zastępów. A więc; Żubry demonstrowały "Radio" (własnoręcznie stworzone) - ale "owo", pierwszy raz wystawione na widok publiczny, wskutek gwaru panującego na sali speszyło się i nie zdradzało ochoty do odzywania się. "Orły" - na pięknie udekorowanej scenie zademonstrowały pantomimę p.t. "Wyprawa wilczka na wycieczkę"; "Rysie" - wystawiły rozweselający pokaz sanitarny - oraz na zakończenie pokazały piękną szopkę, w której ukazywały się sylwetki członków "Rady" przy wtórze pięknych wierszyków wygłaszanych przez Mechanickiego (ś.p. Ryszard Mechanicki później phm, zmarł na tyfus w 1932 r.).
W przerwach funkcjonowała "czarodziejska wędka", z pomocą której wyciągali harcerze różne upominki. Wreszcie uroczystość zakończyły "wilczki" demonstracją tańca Puszczy - kompozycja gen. Baden- Powell'a. Wszyscy opuszczali salę z wielką radością i zadowoleniem.
SZOPKA.
Sylwetki komponował „Goryl" (Szpakowski). Wiersze pisali „Rysie" (najmłodszy zastęp).
1) Druh Wierzbowski - Drużynowy.
Druh Wierzbowski nas prowadzi
Z czego wszyscy są też radzi
Choć niedługo u nas jest
Wszyscy wiedzą, kto to jest!
2) Dh. T. Klamer - przyboczny.
Studencina z Polibudy,
Niewysoki, trochę chudy,
Powrócił do naszej Drużyny
I pracuje nie na kpiny.
3) Dh. R. Narbutowicz - zast. "Orłów".
Romek chłopiec jest to byczy!
Lecz ma wadę cicho krzyczy.
Heliografy on buduje
Świetnie też sygnalizuje.
4) Dh. P. Pawlikowski - zast. "Żubrów".
Swoich „żubrów" dobrze niańczy,
Modne tańce nieźle tańczy,
Radio świetnie on buduje
I koncerty już przejmuje.
5) Dh. Wł. Boerner - II przyboczny i zast. "Wilczków".
Dumnym krokiem przed szeregiem
Włodzio zgrabnie kiwa się,
Lubi machać chorągiewką
W lewo, w prawo - jak kto chce!"
Praca w 1925 r. prowadzona jest nadal gorliwie, szczególnie nad podniesieniem poziomu technicznego, czego wyrazem są ciągłe konkursy dwumiesięczne o tytuł "I zastępu 16-stki", które weszły w tradycję i utrzymały się z pewnymi zmianami do chwili obecnej.
Na Wielkanoc odbyła się 5-dniowa wycieczka Drużyny na Śląsk pod komendą "Zyga" Wierzbowskiego. Brało w niej udział 14 "starszych ludzi", a byli oni entuzjastycznie przyjmowani przez śląskie harcerstwo. Miejscowe gazety poświęciły im całe szpalty, tamtejsi poeci pisali na ich cześć piękne, choć cokolwiek grafomańskie wiersze, i ogólnie biorąc, wszystko się wspaniale udało.
1925 r. Wielkanocna wycieczka na Śląsk ( w Katowicach).
Po środku w mundurze Zyg Wierzbowski.
Po Wielkiejnocy nastąpiło w życiu Drużyny ważne wydarzenie, a mianowicie: ustalenie nowego typu munduru, który stał się wzorem dla innych drużyn, a naszą Drużynę wyróżniał zawsze dodatnio wśród wszystkich wydarzeń życia harcerskiego.
Było to w okresie przygotowań do Zlotu Chorągwi Warszawskiej w Płudach i chodziło o to, by jednolitym i nowego typu umundurowaniem wyróżnić Drużynę z pośród innych.
Ponieważ wszystkie drużyny nosiły wtedy granatowe spodenki do zielonych koszul, więc władze Drużyny umyśliły nosić spodnie zielone. Poza tym ustalono krawat "łowicki" koloru tęczy. Bardzo czynny udział w projektowaniu i szyciu mundurów brała p. Doktorowa Glińska, obdarzona, później przez 16-stkę godnością Honorowego Zawiszaka. W jej mieszkaniu był urządzony cały warsztat i skład mundurowy Drużyny; tam dopasowywano mundury i czapki na wszystkich członków Drużyny, tak, że można z czystym sumieniem powiedzieć, że "Drużynę umundurowała Pani Doktorowa".
Ale efekt tych starań był wspaniały. Gdy Drużyna, jednolicie ubrana w nowiutkie mundury, olśniewająca różnobarwną tęczą krawatów, kontrastujących z czernią pończoch i półbucików, ukazała się w obozie w Płudach - została przyjęta entuzjastycznymi oklaskami przez tłum harcerzy z różnych drużyn i okrzykami: "niech żyje Dwójka". Było to wtedy bardzo zaszczytne dla 16-stki nieporozumienie, bo wówczas 2 W.D.H. im. Tadeusza Reytana (ta sama, do której w 1913 r. został odkomenderowany na drużynowego Piotrek Olewiński) zdobyła 2- krotnie tytuł reprezentacyjnej Drużyny Warszawy i znana była z dobrego wyglądu i jednolitego umundurowania. Dlatego to chłopcy, widząc wspaniale umundurowaną, wymustrowaną drużynę, a wyróżniającą się całkowicie zielonym mundurem, zaczęli wznosić okrzyki na cześć "dwójki". Były one zresztą dobrą wróżbą, bo w zawodach, zorganizowanych na tym Zlocie Drużyna zdobyła drugie miejsce i dyplom honorowy o treści następującej:
"Warszawa, dnia 20 maja 1925 r.
Wiadomem czynimy w drużynach Stołecznych, że 16 Warszawska Drużyna Harcerska imieniem Zawiszy Czarnego na "Święcie Wiosny" w Płudach, w dn. 9 i 10 maja 1925 r. stanęła do konkursu szkicowo-wywiadowczego, obozowego i o dziarskość, wobec władz harcerskich wszystkich drużyn stołecznych, oraz kilku prowincjonalnych i uzyskała w nim, z pośród drużyn harcerskich, punktów 222 i II miejsce w klasyfikacji ogólnej.
Przewodniczący Komisji Konkursowej na "Święcie Wiosny".
(-) Tomasz Piskorski, phm.
Komendant Drużyn Stołecznych
Józef Sosnowski, phm.
Po zlocie w Płudach zaczęto się gorliwie przygotowywać do obozu letniego, pierwszego po przeszło 6 latach, które upłynęły od kolonii Grotowickiej z l918 r. Obóz miał tem większe znaczenie, że naczelnictwo Z.H.P. zarządziło, iż do tytułu "Drużyny harcerskiej" mogą pretendować jedynie te drużyny, które w r.b. urządzą obóz wakacyjny. Z tych względów obóz został uznany za obowiązkowy dla wszystkich członków Drużyny.
W przygotowaniach pomagało b. wydatnie Koło Przyjaciół szczególnie pod względem finansowym. Koło delegowało też panią dr. Glińską, jako opiekunkę obozu. Miejsce pod obóz obrano we wsi Białce na Podhalu w powiecie Nowy Targ. W programie zostało uwzględnione specjalnie wyrobienie techniczne, którego brak przed obozem dawał się odczuć, zżycie oraz cele krajoznawcze, t.zn. poznanie okolicy w możliwie dużym promieniu. To też poza krótszymi wycieczkami zastępów, jako jednostek samodzielnych, odbyto 3 większe połączone w cykl, jako 14-dniowa wycieczka wędrowna: Zamki Orawskie przez Suchą- Horę, Jaworzyna - Morskie Oko, Rysy, Szczyrbskie, Groty Bielskie; Pieniny - Czorsztyn - Szczawnica.
(Raport powakacyjny Drużyny).
Pod względem personalnym obóz przedstawiał się następująco: Komendant obozu - Wierzbowski Zygmunt, oboźny - ćwik Klarner Tadeusz, gospodarz - wyw. Boerner Włodzimierz, lekarz obozu - przod. Stawecki Józef, kierownik wychowania fizycznego - Jan Czarnecki. Zastęp Żubrów - 7 ludzi, Zastęp Orłów - 9 ludzi, Zastęp Rysiów - 8 ludzi i 3 wilczków.
Nieco więcej światła rzuca na Komendę Obozu, szczegółowa, aczkolwiek wybitnie nieoficjalna jej charakterystyka, napisana przez kronikarza obozu duha Jana Moszkowskiego, znanego skądinąd pod dźwięcznem imieniem: "Cumelka".
"Komendant Zyg, chłopię miłe, poczciwe, a po 10-letniej pracy w harcerstwie zbiór cnót harcerskich i prywatnych. Czy to prywatnie, czy na służbie zawsze spokojny, zrównoważony, jednym słowem wzór do naśladowania, a szczególnie dla oboźnego, noszącego dość dziwne miano "Pekari", a zasługującego na solidnie zapracowaną nazwę "Wściekłego Tadzia". Osobnik ten, prywatnie dość spokojny i możliwy do współżycia, gdy jest na służbie, dostaje ataku dziwnego szału, a wtedy biada temu, kto nie potrafiwszy utrzymać go na wodzy, pada ofiarą jego wybujałej natury. Trzeci, to chłopczyk dość spokojny, z powodu ukończenia l semestru "Eskulapem" lub "doktorem" zwany. Jako człowiek dobry, a szczery posiada w każdej prawie miejscowości przyjaciół, a "przyjaciele doktora" cieszą się w Drużynie wielką popularnością (w formie komentarza dodać należy, że "Eskulap", czyli przodownik dh. Józef Stawecki, rodem z I pułtuskiej drużyny przybył do 16-stki razem z Zygiem z Komendy Chorągwi, jako instruktor techniczny i lekarz obozowy, potem zastępca drużynowego i wreszcie członek "Rady Instruktorskiej"), czwarty gospodarz (z niewyjaśnionych dokładnie powodów) - "rasową panną" zwany, wreszcie najstarszy zastępowy, człowiek, którego nie należy prosić o kromkę suchego chleba, nawet umierając z głodu, bo potem będzie ją wypominał do grobowej deski.
Biednego kronikarza spotkał ten los, a teraz cierpi męki niebywałe, nachalnością tego osobnika wywołane..." (Z kroniki obozu w Białce - arch. Drużyny).
Jako pierwszy po tylu latach obóz był on "pionierski" pod każdym względem, a większość teraźniejszych zwyczajów obozowych wywodzi się właśnie od tego "ojca" obozów Szesnastki.
1925 r. Obóz w Białce - podniesienie bandery.
1925 r. Obóz w Białce - mycie się.
21 lipca przyjechał do Białki na wizytację dh. Tomasz Piskorski i odbył ją z bardzo dodatnim dla Drużyny wynikiem.
Z obozu oprócz wyrobienia technicznego i miłych wspomnień wywiozła jeszcze Drużyna legendarne "kostki". Kostki, będące ozdobą kapeluszy góralskich, były początkowo na obozie "nadawane" najlepiej sprawującym się chłopcom, później zaś przeszły jako składowa i szczególna część munduru 16-stki.
Tam również zrodziła się, przeklinana przez młodsze generacje Drużyny, tradycja wlewania menażek za kołnierz, jako kara za zgubione, względnie brudne części garderoby, lub rynsztunku, należące do danego chłopca.
Tam też odbyło się pierwsze w życiu 16-stki podejście sąsiadki, niedaleko obozującej - 27 W.D.H. Według tradycji wszelkie podchodzenia mogły się "odbywać" do: godziny 12 w nocy - bez uprzedzenia danej drużyny, a po północy po porozumieniu się z komendą. Ponieważ drużyna 27 podobnie, jak nasza, żyła w budynku, więc sytuacja była bardzo utrudniona, bo przewidujący druhowie zamykali się po prostu na noc, bojąc się podejścia. Po kilku bezskutecznych próbach, na wyprawę wybrała się komenda z kilku starszymi, w sile 7 ludzi. Podeszli pod okno, w którym się świeciło - patrzą - a w izbie zebrała się wroga komenda 27-ej i to tylko 4 ludzi. Ale "audaces fortuna adiuvat". Jeden z wrogów nieopatrznie wychodzi na dwór... i po pewnym czasie wraca, zapominając przekręcić klucza. Pod oknem następuje błyskawiczna rada wojenna, poczem drzwi zostają po cichu otwarte i na nie przeczuwających nic złego druhów rzuca się 7 drabów, obezwładniając ich za pomocą metody brutalnej, ale skutecznej - poczem następuje "porządkowanie" izby. Następnie Zyg w asyście swego oboźnego otwiera (zamknięte też na klucz) drzwi do sali chłopców, znajdującej się w sąsiednim budynku, i zaczyna inspekcję. Zbesztawszy paru chłopców za nieporządek, co tamci potulnie przyjęli, nie zdając sobie sprawy z tego, kto to im wymyśla, powrócili obaj "wizytatorzy" do izby komendy, gdzie po uwolnieniu jeńców nastąpił bankiet na cześć zwycięzców. Tak zakończyło się pierwsze podchodzenie Szesnastki.
Dn. 4 października 1925 r. odbyła się w gmachu Szkoły Podchorążych (dzisiejszy Gen. Insp. Sił Zbrojnych) uroczystość poświęcenia sztandaru, ofiarowanego Drużynie przez prezesa Koła Przyjaciół p. inż. Girtlera.
Sztandar Szesnastki - strona A
Sztandar Szesnastki - strona B
Geneza tego daru była następująca: syn p. Girtlera, popularnie zwany "Józik" członek Szestnastki (dzięki któremu właściwie p. Girtler zbliżył się do Drużyny, stając się jednym z najczynniejszych członków Koła Przyjaciół i zarazem pierwszym jego prezesem i współzałożycielem), zapytany przez ojca, jaki prezent chce mieć na imieniny, odpowiedział, że najlepszym dla niego prezentem będzie ufundowanie i ofiarowanie Drużynie sztandaru.
Prośba ta została spełniona i właśnie dnia 4 października nastąpiła uroczystość wręczenia sztandaru Drużynie. Fakt ten świadczy o stosunku do Szesnastki chłopców, którzy potrafili wyrzekać się osobistych przyjemności i korzyści dla Jej pożytku.
Uroczystość zgromadziła szereg gości przybyły też poczty sztandarowe kilku drużyn stołecznych.
1925 r. Poświęcenie Sztandaru
Poświęcenia sztandaru dokonał Kapelan Drużyny ks. prefekt Trepkowski, poczem dawny drużynowy Aleksander Mianowski przybił do drzewca ufundowaną przez b. Zawiszaków tabliczkę ku „Pamięci Zawiszaków, poległych za Ojczyznę 1918-1920". Następnie został podpisany "Akt erekcyjny", treści następującej:
"My, Warszawska Drużyna Zawiszy Czarnego. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego - Amen.
Jako złych ludzi szpetne przeciw Majestatowi Ojczyzny występki, zanim przed sądem niebieskim staną, już w tym życiu doczesnym otrzymać karę mają, tak również słusznym jest, by Zawiszacy nigdy godła Najjaśniejszej Rzeczpospolitej i swej własnej gromady godła splamić nie śmieli.
Przeto wiadomym czynimy całemu stanowi harcerskiemu i ludziom i nam bliskim, że roku Pańskiego 1925, miesiąca października, dnia 4-go ku chwale Ojczyzny i pamięci poległych Zawiszaków ślubujemy w dzień ów, jako poświęcenia sztandaru pamiętny, zawsze godło nasze wysoko trzymać.
I tym to właśnie dokumentem tę swoją wiarę i chęć dla potomności przekazać pragnąc, a jako świadków ludzi obecnych biorąc, ich i swemi inicjałami rzecz tę potwierdzamy, aby te słowa, które nam miłość Najjaśniejszej Rzeczpospolitej ku jej chwale nakazała, w sercach i umysłach zatrzymali.
Dan w Warszawie, 4.X, 1925 r."
W listopadzie Drużyna pełniła służbę podczas uroczystości przewiezienia Zwłok Nieznanego Żołnierza.
Na święta Bożego Narodzenia został zorganizowany I-szy zimowy obóz Drużyny w leśn. Ostojewie (nadleśnictwo Łączna, woj. Kieleckie). Komendantem był Zygmunt Wierzbowski, oboźnym - Piotr Pawlikowski. Obóz ten zasadniczo znany jest w historii drużyny, jako obóz w Osiołkowie. Powstało to stąd, że niedaleko Ostojewa była miejscowość Osełków i ta dość niewinna nazwa uległa później tak brzydkiej metamorfozie.
Obóz był pod znakiem techniki. Sportów zimowych nie uprawiano zupełnie, ale też cel został zupełnie osiągnięty przez ogromne podniesienie poziomu technicznego jego uczestników. Koroną obozu była gra nocna, polegająca na 5 kilometrowym przemarszu "na kierunek" przez niezmiernie gęste i bagniste, nawet w zimie, lasy Ostojewskie. Uczestnicy, zaopatrzeni tylko w kompasy, byli wypuszczani pojedynczo co 15 minut. O poziomie ich wyszkolenia świadczy najlepiej fakt, że żaden z nich nie zmylił drogi, w warunkach w których nie jeden t.z. "wyga" czy inny "stary wyjadacz" nie poczytywałby sobie zbłądzenia za hańbę.
Roman Różycki - "Kronika 25 lat dziejów Szesnastki 1911-1936"- Warszawa 1936 r.
Pisownia zgodna z oryginałem. Przepisał wyw. Daniel Karkowski.
Więcej...